Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.********************************************************************************************** Changes made after 07/07/2004 5:15:00 PM*********************************************************************************************************************************************************************************--------------------{Glutton} Ob|artuch{Glutton_desc}Kiedy padnie pytanie: "Dla kogo najwikszy placek?", ten czBowiek bez cienia przyzwoito[ci przystpuje do paBaszowania ciasta! Zawsze znajdzie si kto[, kto za to wszystko zapBaciBarles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...W istocie otrzymujemy wynik, ktry ma nieoczekiwanie interesujce konsekwencje: pierwsze teorie - to znaczy pierwsze prbne rozwizania problemw - i pierwsze problemy...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Barclay zatem wbrew wszystkim i wszystkiemu bronił uparcie do ostatniej chwili planu cofania się na całej linii, planu, który wysławiał przed jednym z...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Piecyk, który Orr sporządzał z odwróconej do góry dnem blaszanej beczki, stał pośrodku gładkiej cementowej podłogi, która też była jego dziełem. Pracował żarliwie, na klęczkach. Yossarian starał się nie zwracać na niego uwagi; utykając dowlókł się do swego łóżka i usiadł z przeciągłym sieknięciem człowieka utrudzonego. Czuł, jak krople potu stygną mu na czole. Dobbs działał na niego przygnębiająco. Doktor Daneeka działał na niego przygnębiająco. Złowieszcze przeczucie katastrofy dręczyło go, kiedy patrzył na Orra. Nagle odezwała się w nim cała gama wewnętrznych drgań i tików. Nerwy miał napięte do ostateczności i żyła na przegubie zaczęła mu pulsować.
Orr obserwował Yossariana przez ramię, jego wilgotne wargi odsłaniały wypukłe rzędy wielkich, wystających zębów. Sięgnąwszy za siebie wygrzebał z szafki nocnej butelkę ciepłego piwa, otworzył ją i wręczył Yossarianowi. Żaden z nich nie odezwał się słowem. Yossarian zdmuchnął pianę i odchylił głowę do tyłu. Orr przyglądał mu się przebiegle, szczerząc bezgłośnie zęby. Yossarian nie spuszczał go z oka. Orr parsknął z lekkim, mokrym sykiem i wrócił do swojej pracy na klęczkach. Yossarian stężał.
— Nie zaczyna] — poprosił z groźbą w głosie, zaciskając dłonie na butelce. — Nie zaczyna] majstrować przy swoim piecyku. Orr zachichotał cicho.
— Już prawie skończyłem.
— Wcale nie skończyłeś. Dopiero chcesz zacząć.
— Popatrz, tutaj masz zawór. Jest prawie złożony.
— A ty go zaraz rozbierzesz. Znam cię dobrze, bydlaku. Widziałem ze trzysta razy, jak to robisz. Orr zadrżał z uciechy.
— Chcę zlikwidować przeciek benzyny — wyjaśni). — Zmniej­szyłem go tak, że już ledwo się sączy.
— Nie mogę na ciebie patrzeć — wyznał Yossarian bezdźwięcznym głosem. — Jeżeli chcesz robić coś dużego, to bardzo proszę, ale ten zawór składa się z mikroskopijnych części i nie mam teraz cierpliwości, żeby patrzeć, jak wkładasz tyle pracy w coś tak cholernie małego i nieważnego.
— Jak coś jest małe, to nie znaczy, że jest nieważne.
— Wszystko jedno.
— Ostatni raz?
— Jak mnie nie będzie. Jesteś szczęśliwym kretynem i nie możesz zrozumieć tego, co ja czuję. Kiedy pracujesz nad czymś takim małym, dzieją się ze mną rzeczy, których nawet nie potrafię wytłumaczyć. Czuję, że cię nie znoszę. Rodzi się we mnie nienawiść i zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie rozbić ci butelki na głowie albo nie wbić ci w szyję tego kordelasa. Rozumiesz?
Orr kiwnął głową bardzo inteligentnie.
— Nie będę teraz rozbierał zaworu — powiedział i zaczął go rozbierać z powolną, niezmordowaną, nie kończącą się precyzją, pochylając swoją wiejską, z gruba ciosaną twarz prawie do ziemi i manipulując pracowicie palcami przy maleńkim urządzeniu z tak bezgranicznym, pracowitym skupieniem, że wyglądało to na zupełną bezmyślność.
Yossarian zmełł w ustach przekleństwo i postanowił nie zwracać na niego uwagi.
— A właściwie po cholerę tak się spieszysz z tym piecykiem?
— warknął w chwilę później, zapominając o swoim postanowieniu.
—Jest jeszcze gorąco. Niedługo pewnie pójdziemy się kąpać. Dlaczego przejmujesz się zimnem?
— Dnie są coraz krótsze — zauważył Orr filozoficznie. — Chciał­bym przygotować tu wszystko dla ciebie, póki jeszcze czas. Jak skończę, będziesz miał najlepszy piecyk w całej eskadrze. Dzięki temu zaworowi, który naprawiam, będzie się palić przez całą noc, a ta metalowa osłona będzie promieniować ciepłem na cały namiot. Jeżeli idąc spać postawisz na nim hełm z wodą, będziesz miał na rano ciepłą wodę do mycia. Czy to nie będzie przyjemne? A jak będziesz chciał ugotować sobie jajka albo zupę, to wystarczy postawić tutaj garnek i podkręcić płomień.
— Dlaczego mówisz cały czas o mnie? — zainteresował się Yossarian. — A gdzie ty będziesz?
Karłowaty tors Orra zatrząsł się nagle w tłumionym przystępie rozbawienia.
— Nie wiem — zawołał i niesamowity, drżący chichot wyrwał się nagle spoza szczekających wielkich zębów jak długo powstrzymywany strumień uczucia. — Nie wiem, gdzie będę, jak mnie dalej tak będą zestrzeliwać — dokończył śmiejąc się z gardłem pełnym śliny.
Yossarian poczuł wzruszenie.
— Dlaczego nic nie robisz, żeby przestać latać? Masz przecież powód.
— Mam tylko osiemnaście lotów.
— Ale prawie we wszystkich byłeś zestrzelony. Za każdym razem spadasz do wody albo rozbijasz się przy lądowaniu.
— Nie mam nic przeciwko lataniu. Uważam, że to bardzo zabawne. Powinieneś spróbować polecieć parę razy ze mną, kiedy nie będziesz prowadzącym. Po prostu dla śmiechu. Chi! Chi! — Orr z wyraźną uciechą obserwował Yossariana kątem oka.
— Znowu mam lecieć jako prowadzący — powiedział Yossarian unikając jego wzroku.
— Jak nie będziesz prowadzącym. Gdybyś miał trochę oleju w głowie, to wiesz, co byś zrobił? Poszedłbyś prosto do Piltcharda i Wrena i powiedział im, że chcesz latać ze mną.
— Żeby mnie w każdym locie zestrzeliwali? Nie widzę w tym nic zabawnego.