Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Gdyby wciąż była wolna, mogłaby chcieć poślubić go z obowiąz­ku, bądź co bądź miała ojca pułkownika...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...Tak sobie często myślał w minionych latach Baldini, rano, gdy schodził wąskimi schodkami do sklepu, wie­^r 112 ^' ^' 113 ^rczorem, gdy opróżniał...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

W niewyo­brażalny wprost sposób był związany z Brandinem i widział, co się dzieje. Co więcej, z samej natury związku między króla­mi i błaznami Ygrathu został zmuszony do brania w tym udziału.
On pierwszy - nie władając sobą - wyraził to, co rosło w sercu króla. Dawno temu, kiedy Brandin wciąż nie chciał dopuścić do swej duszy, ukształtowanej przez zemstę i stratę nawet myśli o miłości, to właśnie Rhun - Valentin - wpatry­wał się w Dianorę, w ciemnowłosą córkę Saevara, oczyma odbi­jającymi cudzą duszę.
Teraz to się skończyło raz na zawsze. Przeminęła długa noc. Zniknęły okowy czarnoksięstwa. Koniec. Stał w słonecznym blasku i gdyby przyszła mu na to ochota, mógł wypowiedzieć własne prawdziwe imię. Postąpił niezręcznie do przodu jeden, a potem, nieco ostrożniej, drugi krok. Nikt go jednak nie zau­ważył. Był błaznom. Rhunem. Nawet to imię zostało wybrane przez króla. Tak żeby wiedzieli o tym tylko oni dwaj. Świat miał nic nie wiedzieć. Intymność dumy. On to nawet rozumiał. Być może było to naj straszniejsze ze wszystkiego: on rozumiał.
Wszedł pod baldachim. Brandin stał przed nim na skraju wzgórza. W ciągu całego życia nigdy nie zaatakował człowieka od tyłu. Trochę się potykając, przesunął się w bok i stanął po prawej ręce króla. Nikt na niego nie patrzył. Był Rhunem.
Nieprawda.
- Powinieneś był mnie zabić nad rzeką - powiedział bardzo wyraźnie. Brandin powoli odwrócił głowę, jakby właśnie coś sobie przypomniał. Valentin spokojnie zaczekał, aż ich oczy się spotkają, po czym wbił miecz w serce Ygratheńczyka, jak książę zabija swych wrogów bez względu na to, ile upłynęło lat, ile trzeba było wycierpieć, zanim mogło dojść do takiego końca.
 
* * *
Dianora osłupiała; była tak zaskoczona, że nawet nie mogła krzyczeć. Zobaczyła, że Brandin zachwiał się z mieczem wbi­tym w pierś. Wtedy Rhun - Rhun! - wyszarpnął go niezdarnie i z rany trysnęła krew. Oczy Brandina rozszerzyły się ze zdumienia i bólu, lecz były czyste, tak świetliście czyste. Podobnie jak jego głos, kiedy powiedział:
- Obu? - Zachwiał się. - Ojca i syna, obu? Cóż za żniwo, książę Tigany.
Dla Dianory te słowa były jak biały wybuch w mózgu. Wy­dawało się, że czas nieznośnie spowalnia swój bieg. Zobaczyła Brandina osuwającego się na kolana; jego upadek trwał chyba całą wieczność. Chciała do niego podejść, ale nie mogła uczy­nić kroku. Usłyszała długi, dziwacznie zniekształcony krzyk rozpaczy i zobaczyła wykrzywioną straszliwym bólem twarz d”Eymona, który rozorał mieczem bok Rhuna.
Nie Rhuna. Bynajmniej nie Rhuna. Księcia Valentina.
Błazna Brandina. Przez te wszystkie lata. Co z nim zrobio­no! A ona obok niego, obok tego cierpienia. Przez te wszystkie lata. Chciała krzyczeć. Nie mogła wydobyć głosu, ledwie oddy­chała.
Zobaczyła, jak on też pada bezwładnie na ziemię obok Bran­dina, zniekształcona, okaleczona postać. Brandin wciąż klę­czał z ziejącą raną w piersi. Patrzył na nią, tylko na nią. Kiedy osunęła się na ziemię obok niego, zaszlochała. Sięgnął ręką, wolno, z kolosalnym wysiłkiem woli, skupiając na tym ruchu całe swoje jestestwo, i ujął ją za rękę.
- Och, miłości moja - usłyszała jego słowa. - Jest tak, jak ci mówiłem. Powinniśmy się byli spotkać w Finavirze.
Spróbowała coś powiedzieć, odpowiedzieć mu, ale po jej twa­rzy ściekały łzy i miała ściśnięte gardło. Z całych sił uścisnęła go za rękę, próbując przekazać mu własne życie. Osunął się na jej ramię, Dianora opuściła go więc na swoje kolana i objęła, tak jak zrobiła to zeszłej nocy, jeszcze zeszłej nocy, kiedy za­snął. Zobaczyła, jak jego przejrzyste, szare oczy stopniowo zasnuwają się mgłą, a potem ciemnością. Tak go trzymała, kiedy umarł.
Uniosła głowę. Książę Tigany, leżący obok nich na ziemi, patrzył na nią z takim współczuciem w swoich na nowo przej­rzystych oczach. Tego nie mogła znieść. Nie od niego: nie po tym, co wycierpiał, i po tym, co zrobiła. Zobaczyła, że otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem spogląda w bok.
Słońce przesłonił jakiś cień. Podniosła oczy i zobaczyła wy­soko wzniesiony miecz d'Eymona. Valentin uniósł błagalnym gestem rękę, żeby powstrzymać jego cios.
- Czekaj! - wyrzuciła z siebie z trudem.