Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.– A obrona?– Obrona to nie cel, to tylko przejÅ›ciowa forma dziaÅ‚aÅ„, wymuszona przez przeciwnika...Czy duchy, które walczyÅ‚y ze sobÄ… za życia, uważajÄ… siÄ™ jeszcze po Å›mierci za nieprzyjaciół i czy sÄ… jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wziÄ™te, jak za...Czyli kobylinami - belkami ustawianymi na koz³ach, nabijanymi drew-nianymi albo ¿elaznymi kolcami, s³u¿¹cymi do stawiania ³atwo usuwalnych zapór g³ównie przeciwko...Ten typ zabiegów - w przeciwieñstwie do wczeœniej wymienionych -uzmys³awia czytelnikowi odrêbnoœæ jego œwiadomoœci wobec œwiadomoœci nadawcy...stawa³y obok czeskich przeciw cesarzowi, wtedygodnoœæ cesarska piastowan¹ by³a w³aœnie przezkrólów czeskich...MinÄ™li kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogÅ‚yby posÅ‚użyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­legÅ‚ego kraÅ„ca miasta...116g³êbiaj¹cym siê deficytem wody, a zwiêkszone wydzielanie aldosteronu przeciwdzia³a deficytowi sodu...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegÅ‚ coÅ› dziwnego — oto kombinezon, który otrzymaÅ‚ od Strażników ciasno opinaÅ‚ jego ciaÅ‚o, a przecież z poczÄ…tku byÅ‚...MARS W ZNAKU WAGIPomyÅ›lnie aspektowany wskazuje na namiÄ™tnÄ… i kochliwÄ… osobÄ™, ulegajÄ…cÄ… silnie pÅ‚ci przeciwnej, która ciÄ…gnie jak magnes żelazo...Podburzywszy odpowiednio swoimi wierszami mekkaÅ„czyków przeciw ZapowiadajÄ…cemu, poeta Kab Ibn al-Aszraf powróciÅ‚ do Medyny...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

WyruszyÅ‚ skalnÄ… Å›cieżkÄ… na wschód. Tym razem czuÅ‚ siÄ™ inaczej niż wówczas, podczas pierwszego spaceru, wczesnym rankiem po przyjeździe, kiedy jego na nowo rozbudzone zmysÅ‚y żywo reagowaÅ‚y na dźwiÄ™ki, kolory i zapachy. Teraz szedÅ‚ zdecydowanym krokiem, gÅ‚Ä™boko zamyÅ›lony, ze spuszczonÄ… gÅ‚owÄ…, prawie gÅ‚uchy na monotonny, Å›wiszczÄ…cy oddech morza. Wkrótce bÄ™dzie musiaÅ‚ podjąć decyzje w sprawie pracy, ale z tym mógÅ‚ jeszcze parÄ™ tygodni poczekać. W tej chwili czekaÅ‚y go bardziej palÄ…ce, choć może nie tak trudne decyzje. Jak dÅ‚ugo powinien jeszcze zostać w Folwarku Toynton? WÅ‚aÅ›ciwie nie miaÅ‚ żadnego powodu, by zwlekać z wyjazdem. PosortowaÅ‚ książki, a pudÅ‚a przygotowaÅ‚ do wysÅ‚ania. Poza tym nie poczyniÅ‚ żadnych postÄ™pów w sprawie, która trzymaÅ‚a go w Chacie Nadziei. IstniaÅ‚a niewielka szansa na rozwiÄ…zanie tajemnicy wezwania przez ojca Baddeleya. MiaÅ‚ wrażenie, że mieszkajÄ…c w jego domku i Å›piÄ…c w jego łóżku, sam nabiera cech jego osobowoÅ›ci. SkÅ‚onny byÅ‚ nawet uwierzyć, że wyczuwa obecność zÅ‚a. Nie aprobowaÅ‚ tego uczucia i absolutnie mu nie ufaÅ‚. Jednakże stawaÅ‚o siÄ™ ono coraz silniejsze. MiaÅ‚ pewność, że ojca Baddeleya zamordowano. Lecz kiedy usiÅ‚owaÅ‚ spojrzeć na dowody obiektywnym okiem policjanta, wszystko pryskaÅ‚o jak mydlana baÅ„ka. MgÅ‚a zaskoczyÅ‚a go zapewne dlatego, iż zatopiÅ‚ siÄ™ caÅ‚kowicie w myÅ›lach. PrzyszÅ‚a od morza niczym nagÅ‚a inwazja biaÅ‚ej lepkiej mazi. Jeszcze przed chwilÄ… kroczyÅ‚ w peÅ‚nym popoÅ‚udniowym sÅ‚oÅ„cu, a lekki wiatr dmuchaÅ‚ w jego wÅ‚osy na karku i ramionach. Zaraz pniem zniknęło sÅ‚oÅ„ce, zapach oraz barwy, a Dalgliesh staÅ‚ bez ruchu, starajÄ…c siÄ™ oprzeć mgle, jak gdyby stanowiÅ‚a wrogÄ… siÅ‚Ä™. CzepiaÅ‚a siÄ™ wÅ‚osów, chwytaÅ‚a za gardÅ‚o i wirowaÅ‚a nad cyplem, tworzÄ…c zupeÅ‚nie groteskowe desenie. Detektyw obserwowaÅ‚ ten przezroczysty welon, przenikajÄ…cy jeżyny i paprocie, który pÄ™czniaÅ‚ i zmieniaÅ‚ wciąż ksztaÅ‚t. Åšcieżka powoli znikaÅ‚a we mgle i nastawaÅ‚a cisza. ZawodziÅ‚y tylko ptaki mieszkajÄ…ce na cyplu, choć teraz ich gÅ‚osy dziwnie zanikÅ‚y. W tej nagÅ‚ej ciszy byÅ‚o coÅ› niesamowitego. KontrastowaÅ‚a ona z naras­tajÄ…cym odgÅ‚osem morza, coraz groźniejszym, bardziej przenikliwym i chaotycznym, szum nacieraÅ‚ ze wszystkich stron. Morze jÄ™czaÅ‚o jak zwierzÄ™ na uwiÄ™zi - to lamentowaÅ‚o posÄ™pnie nad swÄ… niewolÄ…, to usiÅ‚owaÅ‚o odzyskać wolność i wyjÄ…c w bezsilnej wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci, rzucaÅ‚o siÄ™ na wysokie gÅ‚azy.
Dalgliesh odwrócił się w kierunku Toynton; nie bardzo wiedział, jak daleko zaszedł. Droga powrotna nie będzie łatwa. Zupełnie zatracił orientację, zostały mu jedynie własne ślady w mokrej ziemi. Sądził jednak, że niebezpieczeństwo będzie niewielkie, jeśli pójdzie powoli. Wprawdzie ledwie widział ścieżkę, ale z obu stron rosły jeżyny, stanowiąc upragnioną, chociaż kolczastą barierę. W pewnej chwili, gdy mgła nieco się uniosła, ruszył naprzód trochę pewniej. Był to wszakże błąd. W ostatniej chwili zauważył, że stoi na krawędzi szerokiej szczeliny, dzielącej ścieżkę na pół, a to, co brał za zarys ruchomej mgły, było pianą, która rozbijała się o ścianę urwiska pięćdziesiąt stóp niżej.
Czarna sylwetka wieży wychynęła z mgÅ‚y tak niespodziewanie, że jego pierwszÄ… reakcjÄ… byÅ‚o nerwowe oparcie instynktownie wysu­niÄ™tych dÅ‚oni o zimny niewzruszony mur. Wówczas, zupeÅ‚nie nagle, mgÅ‚a siÄ™ podniosÅ‚a i przerzedziÅ‚a. ZobaczyÅ‚ szczyt wieży. PodstawÄ™ wciąż otaczaÅ‚a biaÅ‚a maź, lecz oÅ›miokÄ…tna kopuÅ‚a ze swymi trzema okiennymi szparami wyrastaÅ‚a nad ostatnimi krÄ™tymi nitkami mgÅ‚y i wisiaÅ‚a nieruchomo w przestrzeni, dramatyczna, groźna i masywna, a przecież nierealna jak sen. DrgaÅ‚a wraz z mgÅ‚Ä…, tworzÄ…c ulotne wizje; to zniżaÅ‚a siÄ™ tak, że byÅ‚a prawie w zasiÄ™gu rÄ™ki, to unosiÅ‚a, znów nieosiÄ…galna i nieprawdziwa, gdzieÅ› wysoko ponad gÅ‚uchym po­mrukiem morza. Nie byÅ‚o żadnej Å‚Ä…cznoÅ›ci miÄ™dzy wieżą a zimnymi kamieniami, o które opieraÅ‚ dÅ‚onie, czy też ubitÄ… ziemiÄ… pod stopami. Aby nie stracić równowagi, oparÅ‚ gÅ‚owÄ™ o wieżę i poprzez czoÅ‚o dotarÅ‚a wreszcie doÅ„ twarda chÅ‚odna rzeczywistość. Teraz przynajmniej miaÅ‚ punkt odniesienia. StÄ…d już bÄ™dzie mógÅ‚ sobie przypomnieć główne zakrÄ™ty i przebieg Å›cieżki.