Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Znajdował się pod opieką potężnego żydowskiego plemienia Banu an -Nadir, do którego należał po linii matki. Mieszkał w dzielnicy Nadirytów, w pałacyku, którego pozostałości zachowały się do naszych czasów. Jak była już o tym mowa, Mahomet nie mógł znieść ośmieszającej go krytyki i zniewag. Swoim zwyczajem wskazał Kaba mordercom. Jednak na wpół żydowski poeta miał się na baczności. Człowiek, który dobrowolnie podjął się go zabić, wyjaśnił Prorokowi, że trzeba będzie uciec się do przebiegłości, kłamstwa, oszustwa. Mahomet przystał na to chętnie. Człowiek ów pozyskał wtedy kilku wspólników, wśród nich znalazł się mleczny brat Kaba, i przedstawili się Aszrafowi jako niezadowoleni z Proroka jego wyznawcy, pragnący spiskować przeciw niemu. Pod pretekstem przeprowadzenia tajnych rozmów, pewnej księżycowej nocy udali się do poety; przez pewien czas towarzyszył im sam Mahomet, który ich pobłogosławił. Później wyciągnęli Kaba z pałacyku, mimo ponurych przeczuć młodej kobiety śpiącej u jego boku, i zabili go. Przybyli do domu Mahometa, z nabożnym wołaniem, i rzucili głowę Kaba do stóp Proroka. Podobnych spraw było więcej. Mahomet stał się teraz zbyt potężny, żeby można było próbować wywrzeć na nim zemstę. Fanatyczni członkowie jego stronnictwa tworzyli więc rodzaj policji. Kiedy wreszcie zlikwidowane zostaną potężne ugrupowania, które w Medynie stały na przeszkodzie pewnym działaniom tej policji, powstanie coś, co przypominać będzie prawdziwe państwo.
Żydzi naprawdę zaczęli się bać. Możliwe, że w tym czasie, jak mówią kronikarze, zawarli umowę z Mahometem, poszerzając lub rewidując postanowienia pierwszej Karty. Tworzyli jednak nadal zbyt potężny organizm, zbyt trudny do wchłonięcia, by taki stan rzeczy mógł długo się utrzymać. Co prawda nie wszystkie mosty były spalone i cała ludność medyneńskiej oazy nadal przedkładała wspólnotę interesów ponad niesnaski wewnętrzne.
Wkrótce miało się to okazać. Kurajszyci nie mogli nie odparować ciosu. Tym razem sprawy zostały dokładnie przemyślane i przygotowane. Przeprowadzono negocjacje z okolicznymi sprzymierzonymi plemionami, które przysłały swoje kontyngenty. At-Ta'if dał stu mężczyzn. Abu Amir, nawrócony na chrześcijaństwo medyneńczyk, który wyemigrował do Mekki, przyprowadził pięćdziesięciu członków medyneńskiego plemienia Aus. Zabrano również trochę niewolników. W sumie zgromadzono trzy tysiące ludzi, w tym siedmiuset w kolczugach i dwustu konnych. Dysponowano trzema tysiącami wielbłądów. Piętnaście kobiet wywodzących się z arystokracji mekkańskiej miało beduińskim zwyczajem śpiewem i okrzykami dodawać otuchy walczącym. Przewodziła im Hind, żona Abu Sufjana, która pod Badrem straciła ojca - a był nim nie kto inny tylko stary Utba Ibn Rabi'a - syna brata i wuja. Przyrzekła, że nie będzie się myła ani spała z mężem, zanim zemsta nie zostanie dokonana. W wyprawie uczestniczyła inna żona Abu Sufjana, Umajma. W ciągu dziesięciu dni armia dotarła do Medyny, minęła oazę od północy, zawróciła i zatrzymała się na zachód od niewysokiej góry Uhud. Góra ta, leżąca w odległości czterech kilometrów na północ od środka oazy, wznosi się nad szerokim wąwozem, położona między dwoma polami lawowymi (harra), niemal niedostępnymi. Medyneńczycy, uprzedzeni, schronili się w niewielkich fortach wraz ze zwierzętami domowymi i narzędziami rolniczymi. Kurajszyci mieli przed sobą, położoną między ich obozem a właściwym miastem, najżyźniejszą w całym regionie równinę, znajdowały się na niej pola porośnięte kłosami jęczmienia, jeszcze zielonymi i świeżymi. Wypuścili na te opustoszałe przestrzenie wielbłądy i osły, które niespodziewanie mogły napaść się do syta. Bezsilni medyneńczycy musieli biernie przyglądać się plądrowaniu przyszłych zbiorów. Ich szpiedzy mogli co najwyżej z daleka obserwować nieprzyjaciela i obliczać jego siły.