Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Spod ksiÄ™cia Janusza?
– Tak.
– A cóżeÅ›cie u Krzyżaków robili?
Starzec nie umiał odpowiedzieć, lecz twarz jego przybrała w jednej chwili wyraz tak nie-
zmiernego bólu, że litościwe serce Jagienki zadrgało tym większym współczuciem, a nawet
Maćko, chociaż nie byle co wzruszyć go mogło, rzekł:
– Pewnikiem skrzywdzili go, psubraty, może i bez jego winy.
71
Jagienka zaś wetknęła w dłoń nędzarza kilka drobnych pieniążków.
– SÅ‚uchajcie – rzekÅ‚a. – Nie opuÅ›cim was. Pojedziecie z nami na Mazowsze i w każdej wsi
będziemy was pytać, czy nie wasza. Może się jako dogadamy. Wstańcie jeno teraz, boć my
przecie nie święci.
Lecz on nie wstał, owszem pochylił się i objął jej nogi jakby w opiekę się oddając i dzię-
kując, przy czym jednak pewne zdziwienie, a nawet jakby zawód mignęły mu na obliczu. Być
może, iż miarkując z głosu sądził, iż stoi przed dziewczyną, tymczasem dłoń jego trafiła na
jałowicze skórznie, jakie w podróży nosili rycerze i giermkowie.
Ona zaś rzekła:
– Tak i bÄ™dzie. PrzyjdÄ… wnet nasze wozy, to sobie odpoczniecie i pożywicie siÄ™. Ale na
Mazowsze nie od razu pojedziecie, bo przedtem trzeba nam do Szczytna.
Na to słowo starzec zerwał się na równe nogi. Zgroza i zdumienie odbiły mu się na twarzy.
Roztworzył ramiona, jakby chcąc zagrodzić drogę, a z ust poczęły mu się wydobywać dzikie i
jak gdyby pełne przerażenia dźwięki.
– Co wam? – zawoÅ‚aÅ‚a przelÄ™kniona Jagienka.
Lecz Czech, który już przedtem był z Sieciechówną nadjechał i od pewnego czasu wpa-
trywał się uporczywie w dziada, zwrócił się nagle do Maćka ze zmienioną twarzą i dziwnym
jakimś głosem rzekł:
– Na rany boskie! pozwólcie, panie, bym do niego przemówiÅ‚, bo ani wiecie, kto on może
być!
Po czym nie pytając o pozwolenie poskoczył do dziada, położył mu ręce na barkach i jął
pytać:
– Ze Szczytna idziecie?
Starzec jakby uderzony dźwiękiem jego głosu uspokoił się i skinął głową.
– A nie szukaliÅ›cie tam dziecka?...
Głuchy jęk był jedyną odpowiedzią na to pytanie.
Wówczas Hlawa przybladł nieco, chwilę jeszcze wpatrywał się swym rysim wzrokiem w
rysy starca, po czym rzekł z wolna i dobitnie:
– To wyÅ›cie Jurand ze Spychowa!
– Jurand! – zakrzyknÄ…Å‚ Maćko.
Lecz Jurand zachwiał się w tej chwili i omdlał. Przebyte męki, brak pożywienia, trudy po-
dróży obaliły go z nóg. Oto dziesiąty już dzień upływał, jak szedł po omacku, błądząc i szu-
kając przed sobą kijem drogi, o głodzie, w utrudzeniu i niepewności, dokąd idzie. Nie mogąc
pytać o drogę, w dzień kierował się tylko ciepłem promieni słonecznych, noce spędzał w ro-
wach przy gościńcu. Gdy zdarzyło mu się przechodzić przez wieś, osadą lub gdy spotykał
ludzi naprzeciw idących, dłonią i głosem żebrał o jałmużny, lecz rzadko kiedy wspomogła go
litościwa ręka, powszechnie bowiem brano go za zbrodniarza, którego dosięgła pomsta prawa
i sprawiedliwości. Od dwóch dni żywił się korą drzewną i liśćmi i już był zwątpił, czy trafi
kiedykolwiek na Mazowsze – aż tu nagle otoczyÅ‚y go litoÅ›ciwe swojackie serca i swojskie
gÅ‚osy, z których jeden przypomniaÅ‚ mu sÅ‚odki gÅ‚os córki – a gdy w koÅ„cu wymieniono jesz-
cze i jego imię, przebrała się wreszcie miara wzruszeń, serce ścisnęło mu się w piersi, myśli
zakręciły się wichrem w głowie i byłby zwalił się twarzą w proch gościńca, gdyby nie pod-
trzymały go krzepkie ramiona Czecha.
Maćko zeskoczył z konia, po czym obaj wzięli go, ponieśli ku taborkowi, a następnie uło-
żyli na wymoszczonym sianem wozie. Tam Jagienka z Sieciechówną ocuciwszy go nakarmiły
i napoiły winem, przy czym Jagienka widząc, że nie może utrzymać kubka, sama podawała
mu napój. Zaraz potem chwycił go nieprzeparty kamienny sen, z którego dopiero na trzeci
dzień miał się obudzić.
Oni zaś złożyli tymczasem prędką doraźną naradę.
72
– Krótko rzekÄ™ – ozwaÅ‚a siÄ™ Jagienka. – Nie do Szczytna teraz jechać, ale do Spychowa, by
go w przezpiecznym miejscu między swoimi we wszelakim starunku zostawić.
– Obacz, jak siÄ™ to rzÄ…dzisz! – odpowiedziaÅ‚ Maćko. – Do Spychowa trzeba go odesÅ‚ać, ale
niekoniecznie mamy wszyscy jechać, bo z nim może jeden wóz pójść.
– Nie rzÄ…dzÄ™ ja siÄ™, jeno tak mniemam, że siÅ‚a możemy siÄ™ od niego i o Zbyszku, i o Danu-
śce dowiedzieć.
– A po jakiemu bÄ™dziesz z nim gadać, kiedy jÄ™zyka nie ma?
– A któż jak nie on pokazaÅ‚ wam, że nie ma? Widzicie, że i bez gadania dowiedzieliÅ›my