Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Zazwyczaj pędza się nieszczęsnego diabła jak psa. Proszę, niech pan raczy zadawać mi pytania.
— Skąd się pan tu wziął? Dlaczego tu i dlaczego w tej postaci? Przecież pan, istota potężna…
— Potężna? Och, młody, miły panie! Jakież fałszywe informacje! Co pan nazywa potęgą? To, że potrafię oczy zrobić na zielono? Albo, że piję wódkę z ogniem? Pierwszy lepszy uczciwie fachowy pijaczyna zrobi to samo. Umiem wprawdzie wiele sztuk w podobnym rodzaju, znacznie efektowniejszych, ale i na tym koniec. To są środki, drogi panie, mniej lub więcej zręczne, mniej lub więcej dowcipne sposoby…
— Do czego?
— Do utrzymania dobrego imienia firmy. Piekło jest w stanie bankructwa. Człowiek zaczyna być mądrzejszy, sprytniejszy i zręczniejszy od diabła.
— Niemożliwe!
— Niestety, ale możliwe. Tę garstkę pozornych tajemnic, których diabeł używał, aby sobie zapewnić poszanowanie i jaką taką pozycję w świecie, człowiek odgadnął już prawie zupełnie. Żaden patent nas nie chroni, drogi panie! A niech pan pomyśli, jak się piekło musiało wysilać, aby swoje sztuczki otoczyć nimbem cudowności, grozy, albo straszliwości. Trzeba było awantur z Łysą Górą, z miotłą, z czarownicami, z kozłem, z mopsem, z dwunastą godziną, z namaszczaniem się zaczarowanymi maściami, z wylatywaniem przez komin. A skutek? Skutek był taki, że jaka łaciata, stara krowa w jakiejś wsi przestała dawać mleko i trzeba było spławić czarownicę. Hajże wtedy na diabła! Czy to się panu wszystko nie wydaje dziś śmieszne? Czarownice! Każda aktorka starczy za wszystkie spalone czarownice.
— Niestety…
— Albo z tym lataniem, drogi panie. Diabeł latał na rozpostartej płachcie, latał niezręcznie, niewygodnie i w dość groteskowy sposób. Niech pan teraz pomyśli, z jaką zawiścią patrzeć musi diabeł na aeroplan. I niech się pan zastanowi, że jednak diabeł nie potrafił w przeciągu niewielu chwil oblecieć ziemi dookoła świata… A radio? Panie, człowiek jest straszliwy! Człowiek zgubi diabła, co mówię? Już go zgubił..
— Co też pan mówi?
— Mówię z goryczą, lecz mówię prawdę. Metody diabelskie człowiek udoskonalił i sprecyzował. Diabeł musi się pocić, klecić niebywałą intrygę, używać do niej dziesiątków ludzi, wysilać dowcip, aby na przykład sklecić oszczerstwo. Wtedy wpada w szał radości, że jest genialny i że potrafił dokazać tego, że jeden człowiek oczernił drugiego. Ha! Niech pan teraz weźmie do ręki byle gazetę i niech pan powie, kto lepiej potrafi, diabeł, czy człowiek, człowiek ze stu wierszami druku!
— W istocie, pan mnie zdumiewa!
— Zdumiał bym pana więcej, lecz trzeba by na to długiego czasu i niebywałej ilości wina, aby go uprzyjemnić, by panu wykazać bankructwo diabła, istoty pożytecznej i pożądanej…
— Pożytecznej? Pożądanej?
— Tak panie! Jak pewne ciałka w organizmie ludzkim, tak diabeł konieczny był w organizmie świata. Diabeł wytwarzał ruch, życie, temperament, wprowadzał życie w stan wrzenia, podniecał umysł i na nieszczęście swoje zaprawiał człowieka do walki ze wszystkim tępym, nieruchawym i bezpłodnym. Diabeł nauczył Kaina wojny, prawda! — Noego pijaństwa — prawda! — ale Greka nauczył rzeźby, a Horacego pisania wierszy o sztuce kochania. Borgiowie to były diabły, przyrządzające truciznę, ale Szekspir był też diabłem, który wiedział o człowieku więcej, niż najuczeńszy diabeł z fachu. Wolter był to diabeł straszliwy, złośliwy i dowcipny, Napoleon był to diabeł wspaniały i pyszny. To wszystko kość z kości naszej. Piekło było chmurą, ciężką i niekształtną, ponurą, brzuchatą i ciężarną, a ci ludzie to były błyskawice z tej chmury. My umieliśmy zbierać materiały, oni, wykorzystując nas i naszą głupotę, robili z tego swoje niesłychane kariery. Człowiek nas okradał zawsze z pomysłów, z idei i wynalazków. Okradał też i niebo, ukradłszy mu piorun.
— Czemu pozwalacie na to?
— Pan zapomina, że jesteśmy pod kuratelą i że nie mamy prawa jawnej reprezentacji. W lesie życia uprawiamy jedynie kłusownictwo, myśliwym zaś, polującym jawnie i precyzyjną bronią jest człowiek.
— Biedne diabły!
— Dziękuję panu za dobre słowo… To, co panu mówię, jest powiedziane z grubsza; odmalowałem panu tragedię diabła w ogólnych zarysach. Traktując rzecz dokładnie, rozpatrując ideę diabelską w jej olbrzymim rozroście, we wszystkich przejawach życia, trzeba by napisać tomy, mówić o tym przez całe lata z katedry. Zresztą cóż ja wiem? Nic. Jestem diabłem siedemdziesiątego stopnia, więc diabłem lichym i mizernym. Musi pan wiedzieć, że wszelki ezoteryzm brał stopniowanie w hierarchii wtajemniczeń z systemu naszego. Ja tedy jestem diabelskim pachołkiem, proletariuszem piekła, muszę dodać: inteligentnym proletariuszem…
— Miałem zaszczyt już to zauważyć…
— Och! jestem wzruszony… Są jednak diabły wybitne, mądre, są genialne. Ci by potrafili panu wykazać, co i ile zawdzięcza nam człowiek, najbardziej chytra istota we wszechświecie.
— Pozwoli pan jednak zapytać: pan ludzi nienawidzi?
— To za wiele powiedziane. Ja się ludzi boję, a nie bardzo kocha się tego, kogo się lęka.
— Dlaczegóż pan nosi postać ludzką? Czemu pan siedzi tutaj ze mną i żyje moim życiem?
— To konieczność, proszę pana, i to jest moja przeraźliwa tragedia. Zostałem z piekła wydalony…
— Wydalony? Z piekła? Pan żartuje! Piekło niczego nie oddaje.