Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...– A tutejsiście? – Nie – odpowiedział na migi starzec – Zaś może z Mazowsza? – Tak...RegułyJeśli przyjrzysz się specjalizacji char_traits dla typu wchar_t, zauważysz, że jest onpraktycznie identyczny jak odpowiednik dla typu char:4...Nie znosił symulowania ataku kryszain, straszliwego bólu gło­wy połączonego z uczuciem dezorientacji, nie mającego odpowied­nika w jakiejkolwiek...– Nie jestem pewien – odpowiedział Fenton...Jeden tylko may Woodyjowski cierpia nad tym niemao, a gdy Skrzetuski prbowa wla mu otuch w serce, odpowiedzia:- Dobrze tobie, bo gdy jeno zechcesz, Anusia...Ciało zniszczyć jest łatwo, a w przypadku obrony własnej lub bliźnich, zwłaszcza zależnych od naszej opieki (odpowiadam ci, bo znów pytasz o wojny twojego narodu;...- Dodger! - głos Teresy był odpowiednio karcący, ale Dodger dostrzegł aluzję w jej tłumionym uśmiechu...- Może jest żywa, a może zamieszkał w niej duch twojego brata - odpowiedziała znachorka...Za gospodark finansow Funduszu Wyborczego odpowiedzialny jest i prowadzi j jego penomocnik finansowy (art...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Quikal nie był powszechnie akceptowanym substytutem tradycyjnych alkoholi. Chociaż stosowano różnorodne filtry, próbowano przygotowywać go z dodatkami lub bez, nic nie mogło do końca zniwelować ostrego posmaku. Renę miał obiecane wylewane ceramiką metalowe zbiorniki na paliwo, które po dokładnym wymyciu staną się wysokiej jakości kadziami winiarskimi. Oczywiście gdy tylko dęby osiągną odpowiednie rozmiary, by można z nich sporządzić klepki, jego następcy powrócą do tradycyjnych drewnianych beczek.
- Imponujące urwisko, prawda, Tarvi? - spytała Sallah, uśmiechając się odrobinę głupkowato, jak gdyby ten widok był niespodzianką, którą osobiście dla niego przygotowała.
- Istotnie. “W Xanadu kazał Kubłaj Chan...” - mruknął głębokim, ciepłym głosem.
- “Wykuć jaskinie wśród skalnych ścian”? - dokończyła Sallah, starając się nie wyglądać na zbytnio zadowoloną, że rozpoznała źródło. Tarvi często cytował dziwaczne teksty w sanskrycie i pusztu sprawiając, że nie potrafiła znaleźć właściwej odpowiedzi.
- W rzeczy samej, o księżycu mego zachwytu.
Sallah stłumiła grymas. Czasami Tarvi wyrażał się wieloznacznie, a wiedziała, że nie miał na myśli tego, co sugerowały jego słowa. Nie byłby tak oczywisty. A może jednak? Czy już zbadała ten występ? Zmusiła się, by dokładnie przyjrzeć się olbrzymiemu skalnemu nawisowi. Jego naturalnie żłobkowane kolumny wyglądały jak wyrzeźbione przez niedbałego lub niedoświadczonego artystę, jednak nawet ten mankament przydawał urwisku urody.
- Dolina jest sześć czy siedem klików długa - powiedziała cicho, przejęta podziwem dla otaczającej ich krainy.
Pionowa ściana spektakularnego urwiska ciągnęła się niemalże prostą linią przez jakieś trzy kliki, po czym opadała trochę mniej doskonale zdefiniowaną krawędzią w stronę dna doliny. Sallah przechyliła ślizgacz na sterburtę, kierując się w górę rzeki i na moment oślepiło ich słońce, odbijające się od powierzchni jeziora, które pojawiło się na mapach dzięki próbnikom.
- Nie, wyląduj tutaj - powiedział szybko Tarvi, chwytając ją za ramię, żeby podkreślić naglące słowa. Geolog rzadko dopuszczał do fizycznego kontaktu i Sallah starała się właściwie interpretować jego entuzjazm. - Muszę zobaczyć jaskinie.
Odpiął pas bezpieczeństwa i zakręcił krzesłem. Następnie ruszył na tył ślizgacza, by pogrzebać miedzy pakunkami.
- Potrzebne nam będzie światło, liny, jedzenie, woda, aparaty rejestrujące, przybornik do próbek - mruczał pod nosem, zwinnymi ruchami zapełniając dwa plecaki. - Buty? Czy masz porządne buty... tak, te, co masz na nogach, powinny wystarczyć. Sallah, zawsze jesteś dobrze przygotowana. - Zranił jej uczucia zupełnie niezamierzenie, dobijając ją dodatkowo jednym z bardziej przymilnych uśmiechów.
Sallah po raz kolejny pokręciła głową, zastanawiając się, dlaczego tak ją pociąga jeden z najbardziej nieprzystępnych mężczyzn, na jakich natknęła się w życiu. Oczywiście, pocieszała się, coś, co można łatwo zdobyć, nie jest warte nawet minimalnego wysiłku. Posadziła ślizgacz u podnóża imponującego urwiska, jak najbliżej długiego, wąskiego otworu jaskini.
- Haki, lina, pierwsza ściana jest chyba pięć metrów nad usypiskiem. Trzymaj, Sallah!
Wręczył jej plecak, czekając tylko tyle, żeby się upewnić, że złapie pasek, zanim puści osłonę kabiny, po czym zeskoczył i ruszył w stronę nawisu. Z rezygnacją wzruszając ramionami, Sallah wyłączyła nadajnik, interkom oraz rejestrator, następnie zapięła kurtkę, zarzuciła na ramiona sporawy plecak i podążyła za Tarvim, zamykając za sobą dach kabiny.
Tarvi wdrapał się na usypisko i stanął, przykładając dłoń do ściany, mierząc wzrokiem piętrzący się nad nimi masyw, z twarzą ściągniętą z podziwu. Łagodnie, jakby pieszczotliwie pogładził kamień, po czym zaczął się rozglądać na boki, chcąc wybrać najlepszą drogę do jaskini. Rzucił Sallah obojętny uśmiech, dając znak, że ją widzi i dostrzega jej zapał.
- Prosto pod górę. Z hakami nie będziemy mieć kłopotu. Wspinaczka okazała się bardzo wyczerpująca. Wpełzając na półkę Sallah marzyła o odpoczynku, ale przed nimi zionął ciemny otwór i nic nie było w stanie powstrzymać Tarviego przed natychmiastowym wejściem i niespiesznym zbadaniem jaskini. Och, dobrze, była dopiero 1300. Mieli mnóstwo czasu. Dźwignęła się na nogi, odpięła z paska latarkę zaledwie kilka sekund po Tarvim i stanęła przy nim, zaglądając w szczelinę.
- Och, na wszystkich bogów i pomniejsze bóstwa! Powiedział to szeptem, uroczystym i pełnym podziwu; echo zaszemrało w odpowiedzi. Pierwsza komora była większa niż ładownia na Yokohamie. To skojarzenie natychmiast nasunęło się Sallah, gdy przypomniała sobie, jak niesamowicie wyglądały rozległe, puste pomieszczenia podczas ostatniej podróży. W następnej chwili zaczęła się zastanawiać, jak wyglądałaby jaskinia zamieszkana. Niewątpliwie przypominałaby olbrzymią salę, jak w średniowiecznym zamku na Ziemi - tylko wspanialszą.
Tarvi wstrzymał oddech, z wahaniem wysuwając do przodu nie włączoną latarkę, jak gdyby nie chciał zakłócać majestatu jaskini. Usłyszała, że oddycha głęboko, jak ktoś, kto zmusza się do świętokradztwa, po czym zapaliło się światło.
Zatrzepotały skrzydła, pokrętne cienie w milczeniu zaległy odległe zakamarki. Tarvi i Sallah skulili się, gdy skrzydlaci mieszkańcy groty w promieniach światła przemknęli tuż nad ich głowami, chociaż wejście do groty było wysokie przynajmniej na cztery metry. Ignorując ich ucieczkę, Tarvi z nabożnym szacunkiem ruszył w głąb jaskini.