Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Adwokaci ją znali, nie było powodów do podejrzeń i grafolog nie
wchodził w rachubę.
Zastanawiałam się przez chwilę z wielkim niesmakiem.
— I czego ta idiotka się boi? Ona naprawdę myśli, że ja natychmiast polecę do am-
basady z donosem?
— Podobno każdy sądzi według siebie. Mogłabyś to zrobić przez zemstę.
— Nie zrobiłabym. Ale nie zmartwię się, jeśli samo wyjdzie. Nie ukryję tej korespon-
dencji przed glinami wyłącznie dla jej przyjemności. Coś mi się widzi, że Judyta słusz-
nie uciekła.
— Chyba tak — zgodził się Grzegorz, odwracając kartkę. — Bo tu mamy ładny ciąg
dalszy, mrowie chodziło, a pan płacił. Szantażysta, na swoim szantażu wyszedł nie najle-
piej. Wynikałoby z tego, że prezes firmy osobiście odwala także ręczną robotę, ale może
miał gdzieś tam goryla w zapasie. Nie będę się upierał.
Odebrałam mu trzecią kartkę.
— Za to ja się uprę. O, tu, taki jeden przychodził, zgodzę się wykonać zaraz skok
w dal, jeśli to nie Nowakowski, wszystkie plotki na niego wskazują! Kombinuje z Liba-
szem.
Grzegorz odsunął fotel od stołu, oparł się wygodnie i popatrzył w wielkie okno, wy-
chodzące na taras.
— A zatem brakuje mi ostatniego kawałka tej łamigłówki. Chciałbym wiedzieć, gdzie
też podziewa się i co robi szanowny pan Sprzęgieł. Nowakowski, można powiedzieć,
mówi sam za siebie i może idę za daleko, ale chciałbym sprawdzić, czy to przypadkiem
nie Sprzęgieł zginął parę lat temu w katastrofie samochodowej...
* * *
Do kapitana zdecydowałam się zadzwonić dopiero pod wieczór, kiedy już wróci-
liśmy z obiadu. Miałam nadzieję, że na wyłapywanie połączeń telefonicznych nie jest
akurat nastawiony i nie sprawdzi tak od razu, skąd dzwonię. Aż do jutra zamierzałam
unikać świata. Kumpel Grzegorza posiadał w domu kilka aparatów i Grzegorz w gabi-
necie pana domu trzymał słuchawkę przy uchu, zanim jeszcze zaczęłam wypukiwać nu-
mer.
— Tylko nie kichnij — poprosiłam. — Bo musiałabym cię ujawnić.
— Żebyś nie wymówiła w złą godzinę...
120
121
Kapitan siedział u siebie w pracy.
— No, nareszcie! — wykrzyknął z ulgą. — Szukam pani od rana. Muszę przyznać, że
z tą piwnicą nie przesadziła pani wcale, chyba nawet trochę jej pani nie doceniła. Zdaje
się, że znaleźliśmy tam coś ciekawego i potrzebne jest kilka informacji od pani. Czy pani
dzwoni z domu?
Na to pytanie twardo postanowiłam odpowiedzieć dopiero na końcu.
— Mam dla pana więcej informacji, niż się pan spodziewa — oznajmiłam podstęp-
nie. — Ta Judyta, która uciekła do Kanady, przysłała list. Co prawda, wyłuszczone w nim
przestępstwa mają raczej charakter prywatny, ale też dobrze. Dam go panu jutro...
— Jakie jutro, dziś...!
— Nie, jutro. Nie ma pożaru. Natomiast pan sam powiedział, że gryzą pana wyrzuty
sumienia za ten gipsowy łeb, który mógł mnie zabić. Coś mi się od pana należy, niech
się przynajmniej dowiem, co tam było w tej mojej piwnicy.
— Łatwiej byłoby powiedzieć, czego nie było. Czy bardzo zależało pani na niecho-
dliwych butelkach?
— Nie. Wcale.
— To dobrze, bo poszły na śmietnik. Ale ja bym...
— Zaraz. Był kiedyś w MSW taki facet, Sprzęgieł się nazywał, imienia nie znam.
Powinien był zginąć w katastrofie samochodowej parę lat temu, mniej więcej wtedy, kie-
dy ze Stanów przyjechał niejaki Ireneusz Libasz. Pan to może sprawdzić jakąś tam dro-
gą służbową, mnie niedostępną, z serca radzę, niech pan sprawdzi.
Kapitana moja rada chyba zainteresowała, bo milczał przez chwilę.
— Wolałbym się z panią zobaczyć od razu. Jest pani w domu?
— W domu będę dopiero jutro od drugiej. I proszę bardzo, każda pora dobra. Teraz
się leczę na nogę i nie przerwę kuracji. Doskonale wiem, że przez telefon nic pan mi
nie powie, to do jutra. Do zobaczenia. — Dusza mnie zawiadomiła, że kapitan rzucił się
właśnie na elektronikę i łączność, czym prędzej zatem odłożyłam słuchawkę.
Grzegorz również.
— Na jego miejscu bym cię chyba udusił — stwierdził, wchodząc do salonu. — Mam
nadzieję, że zawiadomisz mnie o losach tej gnidy? Znajdą go chyba?
— Myślę, że tak, o ile ta kraksa nie stanowiła tajemnicy służbowej. Ale nawet i z ta-
jemnicą powinni sobie dać radę...
Wróciliśmy do rozważań, których zasadniczym tematem był Miziutek. Uczyniwszy
wynikłe z plotek założenie, że obecny zmiennik Renusia powinien być jej utraconym
przed laty adoratorem, zawahaliśmy się teraz w obliczu ewentualnego Sprzęgieła. Gdzie
Miziutkowi do ubowca? Żadnych punktów stycznych, żadnej wspólnej płaszczyzny,
dwa różne światy!
120
121
— Czekaj, weźmy pod uwagę wiek — powiedziałam, ze szczerą satysfakcją patrząc
na deszcz, który zaczął kropić dopiero po naszym powrocie do domu i mojej głowy
nie sięgnął. — Miziutek miał wtedy siedemnaście wiosen, to ile mógł mieć chłopak?
Dziewiętnaście, dwadzieścia? Może jeszcze wtedy nie wlazł do UB? Może dopiero miał
zamiar, a może właśnie właził i dlatego ją musiał porzucić? Oni pod tym względem
mieli dosyć trudne życie, tak słyszałam.
— A na Halinę jednak trafił — przypomniał Grzegorz. — Inna sprawa, że intereso-
wał się mną, miał zatem prosty doskok do niej. I wątpię, czy przedstawiał się jej jako taj-
niak. Z Miziutkiem mogło być podobnie, znała go jako zwyczajnego faceta na jakichś
studiach.
— I zachwyciła ją jego sprawność fizyczna. Ich szkolili.