Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nawet osy i skorpiony. Poświęciłaś całe swe życie, by przekazać tę lekcję młodym, krwiożerczym pandionitom. Czemu nagle sama odrzucasz wszystko, w co wierzyłaś?
Odwróciła się od niego.
- Proszę, nie rób tego. Najwyraźniej coś cię dręczy, a twoje problemy są również moimi. Wyciągnijmy wszystko na światło dzienne i przyjrzyjmy się temu razem.
- Nie! - Sephrenia zawróciła gwałtownie na pięcie i odeszła.
* * *
- Wszystko to nie ma absolutnie żadnego oparcia w faktach -J oznajmił Itagne, gdy jechali razem przez jałową krainę pod pochmurnym niebem.
- Zazwyczaj to właśnie wyróżnia najlepsze historie - odparł ' Talen.
Jego rozmówca uśmiechnął się przelotnie.
- Wśród Tamulów od tysiącleci krążyły legendy o Świetlistych. Z początku były to zwykłe opowieści grozy, ale jest w naszej naturze coś dziwnego, co popycha nas do ekstremów. Jakieś siedemset lat temu pewien kiepski poeta począł manipulować legendą. Miast skupić się na jej grozie zaczął snuć sentymentalne wizje, opisując rozwlekle, jak okropnie muszą czuć się sami Delphae. W swych grafomańskich wierszydłach opłakiwał ich samotność i poczucie obcości. Na nieszczęście sięgnął też do tradycji pastoralnej i połączył własne łzawe pomysły z ckliwymi sielankami z przeszłości. Jego najsłynniejsze dzieło to długi poemat epicki, zatytułowany Xadane. Xadane była podobno delficką pasterką, która zakochała się w zwykłym młodym pasterzu. Dopóki spotykali się za dnia, wszystko szło dobrze, jednakże nieszczęsna musiała uciekać co wieczór, aby kochanek nie odkrył jej prawdziwej natury. Poemat jest bardzo długi i nudny, pełen ponurych, ciągnących się niemiłosiernie fragmentów, w których Xadane użala się nad sobą. To absolutny koszmar.
- Z tego, co słyszeliśmy wczoraj wieczorem, wynika, że słowo „Delphae” to ich własne określenie - zauważył Bevier. -Skoro literatura tamulska także go używa, sugerowałoby to, iż w przeszłości istniały jakieś kontakty.
- Istotnie, panie rycerzu - odparł Itagne. - Jednakże nie zachowały się żadne zapisy opowiadające o podobnych spotkaniach. Same legendy są bardzo stare i podejrzewam, że wiele z nich zrodziło się w skrzywionych umysłach trzeciorzędnych wierszokletów. Miasto Delphaeus ma ponoć leżeć w samotnej dolinie, wysoko w górach południowego Atanu. Delphae to podobno Tamulowie spokrewnieni z Atanami, ale nie tak olbrzymi. Jeśli mielibyśmy wierzyć naszym poetom, czego zapewne nie powinniśmy robić, Delphae byli zwykłym ludem pasterskim. Podążając w ślad za swymi stadami, dotarli do doliny i zostali tam uwięzieni przez lawinę, która zasypała jedyne wyjście.
- Nie jest to całkiem niemożliwe - wtrącił Ulath.
- Niemożliwości pojawiają się później - odparł cierpko Itagne. - Legendy głoszą, że pośrodku doliny leży jezioro i podobno jemu Delphae zawdzięczają swoją odmienność. Ponoć jezioro to świeci, a że jest jedynym źródłem wody w dolinie, Delphae i ich zwierzęta muszą z niego pić i kąpać się w jego falach. Według legendy po jakimś czasie oni także zaczęli świecić. - Uśmiechnął się słabo. - Muszą oszczędzać majątek na samych świecach.
- To chyba nie jest możliwe? - spytał Talen. - To znaczy ludzie nie zaczną błyszczeć w mroku tylko dlatego, że coś zjedli bądź wypili?
- Nie jestem naukowcem, młody panie, toteż nie pytaj mnie, co jest możliwe, a co nie. Przypuszczam, że mógłby to sprawić jakiś minerał albo nieznany gatunek wodorostów. Coś takiego ładnie tłumaczy wymyślone cechy tej rasy.
- Ci ludzie ostatniej nocy naprawdę świecili, ekscelencjo -wtrącił Kalten.
- Owszem, ale ja usilnie staram się o tym zapomnieć. - Itagne obejrzał się przez ramię. Sephrenia odmówiła uczestnictwa w jakiejkolwiek dyskusji na temat Delphae i wraz z Beritem jechała z tyłu, w pewnej odległości od reszty. - Reakcja pani Sephrenii jest dość typowa dla Styrików. Samo słowo „Delphae” wystarczy, by zaczęli zachowywać się nieracjonalnie. W każdym razie Xa-dane zdobyła ogromną popularność i natychmiast pojawili się imitatorzy. Wkrótce Delphae obrośli własną literaturą. Zwiemy ją, całkiem naturalnie, literaturą delficką. Poważni ludzie nie traktują jej serio, a niepoważni wierzą w każde słowo. Wiecie, jak to jest.
- O tak - mruknął Bevier. - Podczas studiów musiałem czytać całe biblioteki pełne koszmarnych wierszydeł. Każdy profesor miał swego ulubionego poetę i torturowali nas nimi bezlitośnie. Chyba właśnie to sprawiło, że zdecydowałem się w końcu na życie żołnierza.
Khalad zawrócił konia i podjechał do nich.
- Nie chciałbym krytykować mych znamienitych dowódców, panowie - rzekł sucho - jednakże decyzja, by porzucić drogę i pojechać na skróty, była chyba niezbyt roztropna w dniu, kiedy nie widać słońca. Czy ktoś wie, w jakim kierunku jedziemy?
- Na wschód - powiedział stanowczo Vanion.
- Tak jest, mój panie - odparł Khalad. - Skoro twierdzisz, że to wschód, jest to wschód, nawet jeśli naprawdę jedziemy zupełnie gdzie indziej. Czy nie powinniśmy już zbliżyć się do granicy?
- Istotnie. Wkrótce pewnie ją zobaczymy.
- Czy mapa nie wskazuje, że granicę pomiędzy Cynesgą a Ta-mulem właściwym tworzy rzeka Sarna?
Vanion przytaknął.
- Cóż, właśnie wjechałem na szczyt wzgórza przed nami i rozejrzałem się wokoło. Sięgnąłem wzrokiem na dziesięć lig
' w każdą stronę i wokół nie ma żadnych rzek. Czyżby ktoś ukradł Sarnę?
- Zachowuj się! - syknął Sparhawk.
- Kartografia to niezbyt dokładna sztuka, Khaladzie - podkreślił Vanion. - Odległości na mapie są jedynie przybliżone. Wyruszyliśmy o świcie i skierowaliśmy się w stronę najjaśniejszego miejsca w chmurach. Jeśli ktoś nie odmienił stron świata, to oznacza wschód. Co godzinę sprawdzaliśmy punkty orientacyjne i dalej jedziemy w tę samą stronę.
- Gdzie zatem podziała się rzeka, panie? - spytał Khalad, po czym spojrzał na Itagne'a. - Jak szeroka jest dolina Samy, ekscelencjo?