Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Coś wypatrzyła i wie dokładnie, co ma z tym zrobić. Doodles ma zręczne ręce – zawsze miała.
Daleko od rzeki mgła nie ściele się tak gęsto, ale gdy dwie dziesiątki samochodów i kilka furgonów wyjechało z ziemnego parkingu Łachy śladem poobijanego IH z jednym reflektorem Teddy’ego Runkelmana, knajpę ledwie widać. W środku zostało ze sześć osób – okazały się w jakiś sposób odporne na niesamowicie potężny wpływ głosu Tansy. Jednym z nich jest Śmierdzący Ser – barman. Śmierdziel ma tu wiele (płynnych) ruchomości, które powinien chronić, więc nigdzie się nie wybiera. Dzwoniąc pod 911 i rozmawiając z Erniem Therriault, robi to głównie ze złośliwości. Skoro nie może przyłączyć się do zabawy, to na Boga, przynajmniej popsuje ją reszcie tych małp.
Spod Łachy wyjeżdża dwadzieścia samochodów. Zanim kawalkada mija „Ed’s Eats” (do której droga dojazdowa wciąż jest przegrodzona żółtą taśmą) i tablicę: WSTĘP WZBRONIONY, która stoi przy zarośniętej drodze do dziwacznego, zapomnianego domu (nie przegrodzonej; jeśli już o to chodzi, nawet niezauważanej), rozrasta się do trzydziestu pojazdów. Gdy tłuszcza dociera do magazynu Goltza, obydwoma pasmami drogi 35 gna już pięćdziesiąt samochodów i pikapów, a kiedy mija 7Eleven, wozów jest co najmniej osiemdziesiąt i siedzi w nich ponad dwustu pięćdziesięciu ludzi. Nienaturalnie szybkie zasilanie szeregów tłumu można przypisać wszechobecnym telefonom komórkowym.
Dziwnie milczący Teddy Runkelman (w istocie obawia się siedzącej obok niego bladej kobiety – jej wyszczerzonych ust i szerokich, nieprzymykających się oczu) zatrzymuje starego grata przed wjazdem na parking posterunku policji. Kolejne samochody stają za nim, całkowicie tarasując ulicę; warczą przerdzewiałe tłumiki i grzechoczą popękane rury wydechowe. Światła przecinają mgłę jak reflektory na premierze filmowej. Na kojarzącą się z mokrymi rybami woń nocy nakładają się zapachy spalanej benzyny, wrzącego oleju i smażących się okładzin sprzęgieł. Po chwili zaczynają trzaskać otwierane i zamykane drzwi. Nie słychać jednak rozmów, krzyków ani nieprzystojnych wrzasków: „Juuhuu”. Nowo przybyli zbierają się w grupki wokół pojazdów, którymi tu dotarli, obserwując, jak ludzie na pace pikapa Teddy’ego zeskakują na boki lub zsuwają się z tyłu. Patrzą, jak Teddy podchodzi do drzwi po drugiej stronie kabiny, w tym momencie gorliwy jak młodzieniec wiozący dziewczynę na bal absolwentów college’u. Patrzą, jak pomaga wysiąść szczupłej młodej kobiecie, która straciła córkę. Wydaje się, że mgła otacza ją poświatą i niesamowitą elektryczną aurą tej samej niebieskiej barwy co blask lamp sodowych na ramionach Beezera. Tłum wydaje na jej widok zbiorowe (i upiornie miłosne) westchnienie. Ona właśnie ich jednoczy. Przez całe życie nikt nie pamiętał o Tansy Freneau – nawet Cubby Freneau ostatecznie o niej zapomniał, uciekając do Green Bay i zostawiając ją, by chwytała się dorywczych robót i pobierała zasiłek dla bezrobotnych. Jedynie Irma o niej pamiętała, jedynie ona się nią przejmowała – ale Irma już nie żyje. Nie ma jej tutaj i nie widzi (chyba że przygląda się z nieba, myśli Tansy jakąś odległą i systematycznie zanikającą częścią umysłu), że jej matka nagle została obiektem uwielbienia. Tansy Freneau stała się tego wieczora osobą najdroższą oczom i sercu French Landing. Nie jego umysłowi, ten bowiem czasowo zniknął (może w poszukiwaniu sumienia), ale oczom i sercu na pewno. Obecnie zaś, tak delikatnie, jak dziewczynka, którą kiedyś była, Doodles Sanger podchodzi do kobiety, która przeżywa chwile popularności. Tym, co Doodles wypatrzyła na pace pikapa Teddy’ego, jest kawałek starego sznura, brudnego i śliskiego od oleju, ale wystarczająco grubego. Z drobnych dłoni Doodles zwiesza się pętla, którą jej zręczne ręce zrobiły podczas jazdy do miasta. Podaje ją Tansy, która podnosi sznur w mglistym blasku.
Tłum wydaje kolejne westchnienie.