Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ci, co ubyli, to ludzie, którzy “umarli” w pracy, na bloku albo jak który miał więcej szczęścia, to szedł umierać na rewir.
Z naszego bloku wydzielono 150 osób do pracy przy budowie linii kolejowej. Nie brano tylko takich, którzy mieli stały przydział pracy i w dodatku wykonywali pracę fachową, jak np. kamieniarze, ślusarze, stolarze itp. Byłem nawet zadowolony z tego przydziału, bo to była praca poza obozem. Na terenie obozu robiliśmy krótko, bo zakładaliśmy tylko końcowy odcinek torów - rampę kolejową. Potem poszliśmy za druty. Z początku pracowaliśmy tuż za obozem i stopniowo przesuwaliśmy się, w kierunku St. Georgen. Dopiero przy pracy okazało się, że jest to jedna z najgorszych grup roboczych. Dużo kapów, i to jeden gorszy od drugiego, z oberkapem Kółeczka na czele. Był tam jeden kapo - Cygan niemiecki - potężny chłop, który był razem ze mną jeszcze w Dachau w karnej kompanii. Lecz tam był jednym z tych, którzy byli traktowani na równi z Żydami, tu od razu został kapem. Chodził ten bydlak z grubym gumowym kablem i bez przerwy bił. Bił i cieszył się, gdy bity człowiek wyginał się i robił z bólu głupie miny. Uśmiechał się i po każdym uderzeniu pytał:
- Boli? - mówiąc to słowo po polsku.
Mnie też dostało się od niego wiele razy, ale gdy zauważyłem, że bije on według swego widzimisię, a nie za wykroczenia czy lenistwo przy pracy - to robiłem tylko wtedy, gdy stał nad nami, gdy na nas patrzył. Ten z kablem to był tylko pomocnikiem kapa, a właściwym kapem naszego odcinka był Niemiec Kępkę. W zasadzie to nawet nie był zły chłop. Wściekał się tylko wtedy, gdy widział w pobliżu esesmana, popisywał się wówczas, jaki z niego dobry kapo.
Niebezpieczny był na prawdę, gdy wpadł we wściekłość. Wtedy źle było z takim, który wpadł mu w ręce. Walnął kołkiem w głowę - i koniec. Sadystą nie był, nie maltretował, nie znęcał się - po prostu uderzył raz, ale dobrze, że więzień długo już się nie męczył. Unikałem go, jak mogłem - zapobiegawczo, żebym mu się nie rzucał w oczy; wolałem, żeby nie znał mnie nawet z widzenia. Raz to tylko mojej spostrzegawczości zawdzięczam, że mnie nie uśmiercił. W żadnym momencie, nigdy i nigdzie nie zapominałem, że należy się rozglądać we wszystkich kierunkach, żeby na czas zauważyć zbliżające się niebezpieczeństwo. Tak było i wtedy. Było nas pięciu przy wózku z ziemią, który spadł nam z toru. Wtedy jeszcze nie miałem wprawy, bo w dalszych latach to taki wózek sam jeden potrafiłem postawić na torze. Wszyscy podsadziliśmy się pod wózek i wołaliśmy:
- O-o-o-o-o-op! O-o-o-o-o-op!
A wózek stał w miejscu i nawet nie drgnął, bo każdy patrzył, żeby inni się wysilali. Ja też krzyczałem “O-o-o-o-o-op!”, ale przy okazji rozglądałem się i zobaczyłem, że z odległej o 50 metrów budy wyskoczył Kępkę z krótkim ostrym szpadlem w ręku. Widocznie obserwował nas przez okienko i już się wściekł. Od razu dałem nura pod wózek i niby staram się podnieść wózek ciągnąc go od dołu. Nad sobą posłyszałem zamieszanie, ktoś upadł, poczułem coś mokrego - a gdy wylazłem spod wózka, to cały byłem obryzgany krwią, a obok leżało dwóch, których przed chwilą Kępkę zabił. Jeden dostał łopatą w głowę, drugi w szyję - a jemu już złość minęła.
Innym razem wlał mi zupełnie na zimno. Dużą grupą nieśliśmy na ramionach ciężki odcinek toru kolejowego razom z podkładami. W grupie tej byli prawie sami Hiszpanie, którzy mają to do siebie, że są niskiego wzrostu. Ja mam 178 cm wzrostu, więc niosąc nie mogłem iść wyprostowany, a jeśli już szedłem lekko schylony, to mogłem schylić się jeszcze niżej, tak że ramieniem ściśle przylegałem do podkładu, ale go nie dźwigałem. Z tyłu ktoś co chwila kopał mnie w tyłek, na którym miałem kilka wrzodów. Nie mogłem obejrzeć się do tyłu, więc tylko zawołałem:
- Co to za sukinsyn mnie kopie?
- To jeden Arab - odezwał się ktoś z tyłu po polsku - jak staniemy, to ci go pokażę.
Gdy w czasie chwilowego odpoczynku pokazał mi go, podszedłem spokojnie, strzeliłem go łbem i wybiłem mu tym uderzeniem dwa zęby. Widząc, że nic nie mówi, odszedłem. Gdy przeszedłem kilka kroków, ktoś wrzasnął ostrzegawczo z tyłu: “Eee!” Automatycznie, nie oglądając się, zrobiłem skok w bok, a w tym miejscu, gdzie stałem przed momentem, Hiszpan wbił łopatkę w ziemię. Uderzenie przeznaczone było dla mojej głowy i wyskoczyłem mu formalnie spod łopaty. Zabiłby mnie na miejscu, tak jak Kępkę tych przy wózku. Dałem mu wtedy jeszcze kilka dobrych trafnych i... Kępkę stoi przy nas i pyta, o co nam chodzi. Hiszpan nie umiał po niemiecku i ja też nie, więc Kępkę zabrał nas do swojej budy; Hiszpana wprowadził do środka, a mnie zostawił przed otwartymi drzwiami. Kazał mu się położyć przez stołek i grubym kwadratowym kijem wtłoczył mu 10 uderzeń w tyłek. Ten ryczał, jakby go kto zarzynał, a mnie tylko przeszły ciarki po tyłku i grzbiecie, bo pomyślałem o swoich wrzodach. Hiszpana wygnał, zawołał mnie, dostałem taką samą porcję. Potrzaskał mi wszystkie wrzody, ale nawet nie pisnąłem.
Do bicia można się przyzwyczaić, tak że nie robi już żadnego wrażenia, a ból przestaje być bólem. Nie mogłem tylko przewidzieć, gdzie, kiedy, od kogo i za co otrzymam uderzenie, które mnie uśmierci - wszystkie inne uderzenia to drobiazg, coś, co było nierozłącznie związane z codziennym życiem. Nieraz ktoś chwalił się, że miał bardzo dobry dzień, bo przez cały dzień oberwał tylko cztery razy kijem.