Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...Tak więc upoiła mnie moja miłość i czułem się silniejszy w wieku męskim, niż byłem w młodości, bo młodość błądzi i miłość jej pełna jest mąk z powodu...Sternau uścisnął go, mówiąc: – Poznajesz mnie, Antonio? – Kto by was nie poznał, was dobroczyńcę hacjendy del Erina...plenipotentem, a mnie bardzo rzadko Kaziem albo Leśniewskim, ale dość często urwisem, dopóki byłem w domu, albo osłem, kiedym już poszedł do szkół...Kiedy znowu spotkałem się z Marią, doznałem dziw­nego i tajemniczego uczucia, wiedząc, że Herminę tak samo tuliła do serca jak mnie, że tak samo dotykała,...38 Jan z Gischali próbuje usunąć Józefa Jan, syn Lewiego, któremu moje sukcesy spędzały sen z oczu, pałał coraz większą nienawiścią do mnie...— Pan się ze mnie naśmiewa…— Myli się pani...– Z pewnością jesteś bardzo bogata – powiedziałem i ogarnęło mnie przygnębienie, bo zląkłem się, że nie jestem jej wart...– Zala Embuay? – spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać...Kiedyś miałem sposobność obserwować go przez cały wieczór podczas koncertu symfonicznego; ku memu zdziwieniu, siedział w pobliżu, wcale mnie jednak nie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Ja? Mam honoris causa? A gdzie? -obmacywał się niepewnie wychudłymi dłońmi.
Byłam znakomitym sekretarzem. Zaprawiając się wieczorami na placu Saint-Michel wyżebranymi jointami z haszem, doskonale rozumiałam zaniki pamięci Czapskiego. Czekałam cicho 5-10 minut, by wynurzył się spośród odmętów nieświadomości z błyskiem w pokrytym bielmem oku jak z bezcenną, jeszcze mokrą perłą.
- ...nął przed bramą - podejmowałam czytanie w tym samym miejscu, gdzie skończyłam, by mu nie przeszkadzać. Czytałam bardzo głośno. W kółko to samo. Wspomnienia z obozów jenieckich w Rosji, bitwy pod Monte Cassino, z arystokratycznego dzieciństwa na Kresach i komuny tołstojowskiej podczas pierwszej wojny światowej. Dopowiadał, czego nie wypadało napisać: „Wujek spod Mińska nie był dziwak, jeno alkoholik. Mój romans z Achmatową?" - uśmiechał się pobłażliwie. Nigdy nie pragnął kobiet.
Latem przesuwał zmarznięte dłonie za plamami słońca, zsuwającymi się z otulającego go koca. Znikały szybko pod szafą, rozświetlając za sobą smugę kurzu na drewnianej podłodze. Zdarzało się, że chciał wybiec z pokoju. Śniło mu się, że może chodzić. Nie narzekał, nie skarżył się. Nigdy nie mówił o śmierci, był na to za dobrze wychowany.
Od czytania zasychało mi w ustach. Po godzinie lektury miałam prawo do odpoczynku, szklanki herbaty, paru herbatników. Przerywałam lekturę, kiedy Czapski przysypiał. Przedłużająca się cisza upewniała gospodynię, że należy zrezygnować z sekretarza albo skrócić mu godziny pracy. Przynosząc herbatę, złośliwie dogadywała: „No i co, nie napracowaliśmy się dzisiaj?" Wrzeszczałam więc dwie godziny, nie zważając, czy Czapski słucha. Słuchała w kuchni gospodyni, przeliczając mój ból gardła na franki. Tygodniówkę wydawałam na dziesięć mrożonych hamburgerów, paczkę masła, bochenek chleba, dżem, herbatę i bilet metra. Wychodząc od Czapskiego, zbierałam przed domem z ziemi soczyste owoce morwy. Miały mi starczyć do popołudnia, gdy rozmrażałam hamburgera.
Na stole u Czapskiego leżały drogie czekoladki. Podbierałam je z pudełka. Gdyby nie podejrzliwe spojrzenie gospodyni, zjadłabym wszystkie. Stałam się mistrzem podrabiania objętości, poluzowując obcisłe złotka, rozgniatając czekoladę. Obiad podawano po moim wyjściu. Sądzę, że nie powstrzymałabym się i korzystając ze ślepoty starca, wyjadałabym mu z talerza parujący kleik.
Jesienią, jak co roku, zastrajkowali kolejarze. Zamiast rano, przyjechałam do Czapskiego wieczorem. Gospodyni poszła do kościoła. Nie
musiałam wykrzykiwać na cały dom: „Staro-bielsk! Katyń! Dostojewski i Tołstoj!" Opowiadałam rysunki. - Tu jest Picasso z Bonnardem. .Jedzą śniadanie. Dyskutują" - tak pan podpisał. Tutaj, w tym małym notesie, szkic krajobrazu za oknem.
- Aha, pamiętam. Zmęczyłem się już, dziecko, obrazami. Poczytaj.
Spokojnie, wczuwając się, przeczytałam o jenieckiej wigilii na Syberii. Czapski usłyszał moje łzy. Wzruszył się moim wzruszeniem.
- No, to się napijmy - wyciągnął długie palce w stronę biurka, gdzie stały butelki. Nalałam mu koniaku.
- Ty, dziecko, też.
Wypiliśmy kilka toastów: za szczęście, za piękno i sprawiedliwość. Zaszumiało mi w głowie. Alkohol wypłukuje głód i rozsądek. Wypiliśmy jeszcze pół butelki wina.
- Pan ma mocną głowę, ja się upiłam.
Czapski już nie słuchał, czekał na następną szklankę. Nalałam mu i wyszłam, uważając, by nie spaść ze stromych schodów. Następnym razem gospodyni czatowała na mnie przy furtce: - Ty się uważasz za równą Czapskiemu?! Żeby z nim pić!? On ma prawie sto lat, mógł umrzeć!
- Skoro prosił, żeby mu nalać, dlaczego miałam odmówić? - broniłam się. Wyrzuciłaby mnie, ale nie znalazłaby nikogo na moje miejsce.
Tamtego pijanego wieczoru szczęśliwy starzec pląsał w swoich marzeniach, przebierając piszczelami pod pętającym go pledem. Nie zaznał podobnego szczęścia po rosołku pichconym przez gospodynię. Była zazdrosna o być może ostatnią zmysłową uciechę Józefa Czapskiego. Poczciwa, zawzięta baba w blasku rondli, majestacie obiadu.