Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jawiły się przede mną nowe, pośrednie i skomplikowne stosunki i związki, nowe możliwości kochania i życia, myślałem o tysiącach dusz w Traktacie o wilku stepowym.
W ciągu tego krótkiego czasu, między moim poznaniem się z Marią a wielkim balem maskowym, byłem po prostu szczęśliwy; nie miałem jednak przy tym nigdy uczucia, że jest to jakieś wybawienie, jakiś osiągnięty stan błogości, lecz czułem bardzo wyraźnie, że wszystko jest prologiem i przygotowaniem, że wszystko gwałtownie posuwa się naprzód, że to “istotne” dopiero nastąpi.
Tańca nauczyłem się tyle, że - jak mi się zdawało - mogłem wziąć udział w balu, o którym z każdym dniem mówiło się coraz więcej. Hermina miała swoją tajemnicę, mocno upierała się przy tym, by mi nie zdradzić, w jakim pojawi się kostiumie. Mówiła, że i tak ją poznam, a gdyby mi się to nie udało, to mi w tym pomoże, ale z góry nie powinienem nic wiedzieć. Nie była też ciekawa moich planów kostiumowych, postanowiłem zresztą wcale się nie przebierać. Kiedy chciałem zaprosić na bal Marię, oświadczyła, że na tę zabawę ma już partnera, i rzeczywiście miała już bilet wstępu; więc trochę rozczarowany uświadomiłem sobie, że będę musiał sam pójść na bal. Była to najelegantsza reduta w mieście, urządzana corocznie w salach “Globusu” przez świat artystyczny.
W tych dniach rzadko widywałem Herminę, ale w przeddzień balu wstąpiła do mnie - przyszła po odbiór karty wstępu, którą dla niej załatwiłem - i posiedziała chwilę w moim pokoju; doszło wtedy między nami do dziwnej rozmowy, która wywarła na mnie głębokie wrażenie.
- Właściwie powodzi ci się teraz bardzo dobrze - powiedziała - taniec ci służy. Kto cię nie widział przez ostatnie cztery tygodnie, z trudem by cię poznał.
- Tak - przyznałem - już od lat nie wiodło mi się tak dobrze. To wszystko zawdzięczam tobie, Hermino.
- Czyżby, a nie pięknej Marii?
- Nie. Bo nawet i Marię tyś mi darowała. Ona jest cudowna!
- Jest kochanką, jakiej potrzebowałeś, wilku stepowy. Ładna, młoda, wesoła, w miłości doświadczona i nie co dzień można ją mieć. Gdybyś nie musiał dzielić się nią z innymi, gdyby nie była u ciebie tylko przelotnym gościem, nie układałoby się wszystko tak dobrze.
Tak, musiałem to przyznać.
- A więc masz teraz właściwie już wszystko, czego ci potrzeba.
- Nie, Hermino, tak nie jest. Mam coś bardzo pięknego i zachwycającego, wielką radość i ukojenie. Jestem po prostu szczęśliwy...
- No więc? Czego jeszcze chcesz?
- Chcę czegoś więcej. Nie jestem zadowolony ze stanu szczęśliwości, nie jestem do tego stworzony, to nie jest moim przeznaczeniem. Moim przeznaczeniem jest coś przeciwnego.
- A więc chcesz być nieszczęśliwy? Tego miałeś chyba pod dostatkiem wówczas, kiedy z powodu brzytwy nie mogłeś wrócić do domu.
- Nie, Hermino, tu chodzi o coś innego. Przyznaję, że byłem wtedy bardzo nieszczęśliwy. Ale było to nieszczęście głupie, jałowe.
- Dlaczego?
- Dlatego, że nie należało mieć aż takiego lęku przed śmiercią, której przecież pragnąłem! Tęsknię za innym nieszczęściem, innego potrzebuję; powinno być takie, które pozwoli mi cierpieć i umierać z rozkoszą. Oto jest nieszczęście czy może szczęście, na które czekam.
- Rozumiem cię. Pod tym względem jesteśmy rodzeństwem. Ale co masz przeciwko szczęściu, które teraz znalazłeś przy Marii? Dlaczego nie jesteś zadowolony?
- Nie mam nic przeciw temu szczęściu, kocham je, jestem mu wdzięczny. Jest tak piękne jak słoneczny dzień pośród deszczowego lata. Ale czuję, że nie może ono trwać wiecznie. A poza tym, to szczęście jest jałowe. Zadowala, ale zadowolenie nie jest dla mnie pożywką. Usypia wilka stepowego, syci go. Ale nie jest takim szczęściem, dla którego warto by umrzeć.
- Więc trzeba umrzeć, wilku stepowy?
- Myślę, że tak! Cieszę się moim szczęściem, jeszcze przez jakiś czas może być ono moim udziałem. Ale jeśli niekiedy daje mi godzinę wytchnienia na przebudzenie i tęsknotę, wtedy nie mam ochoty zachować go na zawsze, lecz znów cierpieć, tylko piękniej i nie tak nędznie jak dawniej. Tęsknię za cierpieniem, które uczyni mnie gotowym i żądnym śmierci.
Naraz Hermina spojrzała na mnie czule swoimi ciemnymi oczyma. Wspaniałe, straszliwe oczy! Powoli, szukając poszczególnych słów i zestawiając je ze sobą, powiedziała tak cicho, że musiałem wysilić się, żeby ją usłyszeć:
- Chcę ci dzisiaj oznajmić coś, o czym wiem już od dawna i o czym ty także już wiesz, ale może sobie jeszcze tego nie uświadomiłeś. Powiem ci teraz, co wiem o sobie, o tobie i o naszym losie. Ty, Harry, byłeś artystą, myślicielem, człowiekiem pełnym radości i wiary, zawsze na tropie wielkich i wiecznych rzeczy, nigdy nie zadowalającym się czymś ładnym i małym. Ale im bardziej budziło cię życie i przywracało ci świadomość, tym większa stawała się twoja bieda, tym bardziej, aż do dna, pogrążałeś się w cierpieniu, smutku i rozpaczy, i wszystko, co niegdyś znałeś, kochałeś i czciłeś jako piękne i święte, cała twoja dawna wiara w ludzi i w nasze posłannictwo nie mogła ci pomóc, stała się bezwartościowa i rozpadła się w drzazgi. Twoja wiara nie miała już czym oddychać. A śmierć przez uduszenie jest ciężka. Czy tak, Harry? Czy nie taki jest twój los?
Skinąłem głową potakująco.