Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wcale mi nie do śmiechu.
— Też chciałby się pan stąd wyrwać?
— Tak.
— A ten wielki, przystojny policjant pana nie puści?
— Nie pytałem go, ale na pewno by mnie nie puścił. Muszę uważać na każdy krok, Pilar, muszę być bardzo, bardzo ostrożny.
— Męczarnia — skrzywiła się Pilar.
— I jeszcze ten stuknięty cudzoziemiec wszędzie wtyka swój nos. Nie wierzę, że coś wyjdzie z tego węszenia, ale on działa mi na nerwy.
Pilar zmarszczyła czoło.
— Mój dziadek był bardzo, bardzo bogaty, prawda?
— Chyba tak.
— Kto teraz dostanie jego pieniądze? Alfred i reszta?
— Zależy, co napisał w testamencie.
— Mógł zostawić mi jakąś sumkę, ale obawiam się, że tego nie zrobił.
— Nie zginie pani — pocieszył ją Stephen. — W końcu należy pani do rodziny. Tu jest pani miejsce. Muszą się panią zająć.
— Tu jest moje miejsce… To śmieszne. A może nie ma w tym nic śmiesznego. Włączymy gramofon? Potańczymy trochę?
— To nie wyglądałoby dobrze. Tańczyć w domu żałoby? Ot, hiszpańska bałamutka bez serca!
— Ale ja w ogóle nie czuję żadnego smutku. Dziadka właściwie nie znałam i chociaż lubiłam z nim pogadać, nie zamierzam płakać i umartwiać się z tego powodu, że on umarł. Udawanie jest idiotyczne.
— Jest pani urocza! — wykrzyknął Stephen.
— Może wepchniemy jakieś pończochy albo rękawiczki do tuby gramofonu? — namawiała Pilar. — Będzie ciszej i nikt nie usłyszy!
— No to ruszamy, kusicielko.
Roześmiała się uszczęśliwiona i wybiegła w stronę sali balowej w drugim końcu domu. Kiedy znalazła się koło korytarzyka wiodącego do wyjścia na ogród, stanęła jak wryta. Stephen zatrzymał się przy niej.
Obok Herkules Poirot z wielką uwagą studiował portret, który zdjął właśnie ze ściany. Zerknął na nich.
— Pojawiliście się w odpowiednim momencie.
— Co pan robi? — spytała Pilar.
— Coś bardzo ważnego: oglądam twarz Simeona Lee jako młodego człowieka.
— O, to mój dziadek?
— Tak, mademoiselle.
Wpatrywała się w namalowaną twarz.
— Niepodobny, zupełnie niepodobny… On był taki stary, cały pomarszczony. Tutaj jest podobny do Harry’ego. Harry mógł tak wyglądać dziesięć lat temu.
— Tak, mademoiselle. Harry Lee to wykapany Simeon za młodu. A teraz proszę spojrzeć tutaj — Herkules Poirot poprowadził Pilar nieco w głąb korytarzyka. — Tutaj wisi pani babka, proszę; delikatna, pociągła twarz, bardzo jasne włosy, łagodne, niebieskie oczy.
— Podobna do Davida — zauważyła Pilar.
— I trochę do Alfreda — dodał Stephen.
— Dziedziczność to ciekawa rzecz. Simeon Lee i jego żona należeli do diametralnie różnych typów. Większość dzieci odziedziczyła rysy po matce. Proszę spojrzeć tutaj, mademoiselle.
Poirot wskazał na portret może dziewiętnastoletniej dziewczyny o złotych włosach i wielkich, roześmianych, niebieskich oczach. Te same kolory, co na obrazie żony Simeona, ale z tej twarzy bił wigor i werwa, których w tamtej próżno by szukać.
— Och! — westchnęła donośnie Pilar.
Zarumieniła się i sięgnęła pod bluzkę po medalion na złotym łańcuszku. Pokazała Poirotowi tę samą roześmianą buzię.
— Moja matka.
Poirot oglądał z zainteresowaniem. Na drugiej stronie medalionu znajdował się portret młodego, czarnowłosego mężczyzny o szafirowych oczach.
— To pani ojciec?
— Tak, to mój ojciec. Jest piękny, prawda?
— O tak. Chyba jednak niewielu Hiszpanów ma niebieskie oczy, seńorita?
— Na północy to się zdarza. Mój ojciec mógł je odziedziczyć po matce, która była Iriandką.
— A więc płynie w pani krew hiszpańska, irlandzka i angielska, a także odrobina cygańskiej. Wie pani, co sobie myślę, mademoiselle? Z tak bogatym dziedzictwem pani może być groźnym przeciwnikiem — Poirot patrzył na nią z respektem.
— Bardzo groźnym! — roześmiał się Stephen. — Pamięta pani naszą rozmowę w pociągu. Filar? Powiedziała pani, że wrogów pozbyłaby się pani, podrzynając im gardła…
Zamilkł nagle, bo zrozumiał poniewczasie wagę swoich słów.
Herkules Poirot szybko skierował rozmowę na inne tory. — Ach, seńorita, przypomniałem sobie o jednej sprawie. Muszę panią prosić o paszport. Mojemu przyjacielowi inspektorowi potrzebny jest ten dokument. Wie pani, to są takie przepisy policyjne dotyczące obcokrajowców, niemądre niewątppliwie, uciążliwe, ale trzeba się do nich zastosować. A, z prawnego punktu widzenia, jest pani cudzoziemką.
— Mój paszport? — Pilar uniosła brwi. — Zaraz przyniosę. Mam go w pokoju.
Wszyscy troje podeszli do schodów. Tuż nad nimi znajdowały się drzwi do pokoju Pilar. Dziewczyna weszła do środka, a Poirot ze Stephenem pozostali przy schodach.
— Ale głupiec ze mnie. Wyrwałem się z tą rozmową z pociągu. Trzeba było się ugryźć w język.
Poirot nie odpowiadał. Stał z przekrzywioną głową, jakby nadstawiał ucha.
— Ci Anglicy mają fioła na punkcie wietrzenia. Panna Estravados też to wyssała z mlekiem matki.
— Skąd pan wie?
— Wczoraj było ciepło i słonecznie, ale dzisiaj jest bardzo mroźnie, choć nie ma szronu. I co robi panna Estravados w taki ziąb? Wietrzy. Nie słyszał pan, jak energicznie otwierała okno?