Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Gdy zakoDczyB si sezon oratoryjny 1750, w ramach ktrego prawykonana zostaBa Teodora, Handel po raz ostatni wyprawiB si do Rzeszy, ktrej granice przekroczyB akurat w dniu [mierci Bacha (niewiele wcze[niej i jego |ycie znalazBo si podobno w niebezpieczeDstwie -w zwizku z wypadkiem powozu, ktrym podr|owaB przez Holandi)Taktyka na starcie w 3 krokachTaktyka na starcie w 3 krokach2010 paź 30 przez: admin, kategoria: Porady, Regaty tagi:Regaty, start, taktyka regatowaJak...Zawarcia wzorcowej umowy zrzeszania zatwierdzonej przez KNF oraz posiadania w dniu zawarcia umowy co najmniej jednej akcji banku zrzeszającego lub jej...Aby na etapie projektowania zapewnić wyświetlenie obrazków identyfikowanych przez ścieżki względne, należy dodać do ścieżki # # w opcjach projektu katalog, w...– A obrona?– Obrona to nie cel, to tylko przejściowa forma działań, wymuszona przez przeciwnika...To było piękne, wspaniałe - szczytowy moment w życiu każdego artylerzysty, moment, który przeżywał wciąż od nowa w marzeniach, na jawie i we śnie, przez resztę...Korzyci natury zdrowotnej i pedagogicznej wynikajce z powikszenia godzin zaj WF i sportu oraz intensyfikacji tych zaj, gwnie przez prowadzenie ich na wieym...Drugi, Franciszek Czarnecki, czeœnik i pose³ wo³yñski na sejmie w roku 1746, zatamowa³ activitatem izbie poselskiej przez dwa dni, ¿e Wielkopolanie podali projekt...Ale Kaśka nie chce tej prawdy zrozumieć, żyje jeszcze sama za krótko i choć od dziecka widzi nędzę i ból, przez jakie podobne jej istoty przechodzą, wobec...204nym, a nawet e odnonik taki jest denotowany w kadym jzyku przez jeden lub wicej leksemw (cho w pewnych wypadkach moe tylko na najoglniejszym poziomie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Najpierw grano szlachetne i piękne utwory Handla - lecz wilk stepowy pogrążony był w sobie, oderwany od muzyki i otoczenia. Siedział zagubiony, samotny i obcy, spoglądając w ziemię z chłodnym, ale pełnym troski wyrazem. Potem grano inny utwór, małą symfonię Friedemanna Bacha, i wtedy to zdumiałem się, widząc, że po kilku zaledwie taktach mój dziwak zaczął się uśmiechać i ulegać czarowi muzyki, pogrążając się całkowicie w sobie, i chyba w ciągu dziesięciu minut sprawiał wrażenie w pełni uszczęśliwionego i zatopionego w rozkosznych marzeniach, tak że więcej zwracałem uwagi na niego niż na muzykę. Gdy utwór dobiegł końca, ocknął się i wyprostował, zdawało się, że chce wstać i odejść, pozostał jednak i wysłuchał jeszcze ostatniego punktu w programie, wariacji Regera, muzyki, którą wielu odczuwało jako przydługą i nużącą. I także wilk stepowy, słuchający początkowo uważnie i chętnie, znów opadł na krześle, wsunął ręce w kieszenie i pogrążył się w sobie, ale tym razem bez wyrazu błogości i marzycielstwa, był raczej smutny, wreszcie zagniewany, jego twarz była daleka, szara, zgaszona, wyglądał na człowieka starego, chorego i niezadowolonego. Po koncercie zobaczyłem go znowu na ulicy i poszedłem jego śladem; otulony w płaszcz, szedł smutno i ociężale w kierunku naszej dzielnicy, zatrzymał się jednak przed małą, staroświecką restauracyjką, z wahaniem spojrzał na zegarek i wszedł do środka. Czyniąc zadość chwilowej zachciance, wszedłem tam za nim. Siedział przy typowym na owe czasy okrągłym stoliku, gospodyni i kelnerka przywitały go jak stałego bywalca, ukłoniłem się i przysiadłem do niego. Siedzieliśmy tam godzinę i podczas gdy ja wypiłem dwie szklanki wody mineralnej, on kazał sobie podać pół litra czerwonego wina, a potem jeszcze ćwiartkę. Wspomniałem, że wracam z koncertu, ale nie zareagował na to. Czytał etykietę na flaszce mojej wody i zapytał, czy nie chciałbym napić się wina, na które mnie zaprasza. Gdy usłyszał, że nigdy nie pijam wina, zrobił znów bezradną minę i powiedział: “No tak, ma pan rację. Ja też przez wiele lat żyłem wstrzemięźliwie i długi czas pościłem, ale obecnie znajduje się znów pod znakiem Wodnika, a to znak ciemny i wilgotny”.
Kiedy, żartując, napomknąłem, że wydaje mi się nieprawdopodobne, iżby właśnie on wierzył w astrologię, przybrał znów uprzejmy ton, który mnie często urażał, i powiedział: - Całkiem słusznie, również i w tę naukę nie mogę, niestety, uwierzyć.
Pożegnałem się i wyszedłem, on zaś wrócił do domu dopiero późną nocą, ale jego krok był normalny; jak zwykle, nie od razu położył się do łóżka, słyszałem to dokładnie przez ścianę, lecz chyba z godzinę jeszcze siedział w swoim pokoju przy świetle.
Pamiętam również jeszcze inny wieczór. Byłem sam w domu, ciotka wyszła, ktoś zadzwonił do drzwi wejściowych, a kiedy otworzyłem, stała przede mną młoda, bardzo ładna osoba i pytała o pana Hallera; poznałem ją od razu. Była to pani z fotografii w jego pokoju. Pokazałem jej drzwi lokatora i wycofałem się, pani pozostała chwilę na górze, wkrótce jednak usłyszałem, jak razem schodzili ze schodów i wychodzili z domu, żartując przy tym wesoło i z ożywieniem. Byłem bardzo zdziwiony, że nasz pustelnik ma kochankę, w dodatku taką młodą, ładną i elegancką, i znowu zachwiały się wszystkie moje domysły na temat jego życia i jego osoby. Ale w niecałą godzinę wrócił do domu sam, ciężkim, smutnym krokiem, z trudem stąpał po schodach, po czym całymi godzinami chodził w swoim pokoju tam i z powrotem, cicho jak wilk w klatce, światło paliło się u niego przez całą noc, prawie do rana.
Nie wiem nic o tym związku, chciałbym tylko dodać, że raz jeszcze widziałem go z tą kobietą na jakiejś ulicy miasta. Szli pod rękę, wyglądał na człowieka szczęśliwego, dziwiłem się znowu, że jego zatroskana, wyobcowana twarz potrafi zdradzać - zależnie od okoliczności – tyle wdzięku, tyle wręcz dziecinnego uroku, i zrozumiałem tę kobietę, zrozumiałem również współczucie, jakie moja ciotka miała dla tego człowieka. Ale i w tym dniu wrócił wieczorem do domu smutny i zbiedzony; spotkałem go przy bramie, miał, jak nieraz, butelkę włoskiego wina pod płaszczem i przesiedział przy niej pół nocy w swojej jaskini na górze. Żal mi go było, bo też jakże beznadziejne, stracone i bezbronne było to jego życie.
No, ale dość już gadania. Nie trzeba więcej relacji ani opisów, by wykazać, że wilk stepowy prowadził życie samobójcy. Mimo to nie wierzę, by je sobie odebrał owego dnia, kiedy nagle i bez pożegnania, ale po zapłaceniu wszystkich zaległości, opuścił nasze miasto i zniknął. Nigdy więcej nie dał znaku życia i ciągle jeszcze przechowujemy kilka listów, które do niego przyszły. Niczego nie pozostawił po sobie prócz rękopisu, który sporządził podczas pobytu w naszym domu i który w kilku słowach mnie zadedykował, zaznaczając, że mogę z nim zrobić, co uznam za stosowne.
Nie miałem możności stwierdzić, ile prawdy zawierają przeżycia, opisane w notatkach Hallera. Nie wątpię, że po większej części są fikcją, ale nie w sensie dowolnego zmyślenia, lecz w sensie próby znalezienia wyrazu dla głęboko odczutych przeżyć duchowych, próby, która przedstawiłaby je w szacie konkretnych zdarzeń. Te po części fantastyczne przygody w opowieści Hallera pochodzą przypuszczalnie z ostatniego okresu jego pobytu w naszym mieście i nie wątpię, że ich podstawą jest również pewna doza prawdziwych, realnych faktów. W owym czasie rzeczywiście zmienił się wygląd i sposób bycia naszego gościa, często przebywał poza domem, niekiedy nie było go nawet całymi nocami, a jego książki leżały nietknięte. Podczas nielicznych wówczas spotkań wydawał mi się wyjątkowo ożywiony i odmłodzony, a parę razy wręcz uradowany. Oczywiście zaraz potem następowała kolejna ciężka depresja, całymi dniami leżał w łóżku, nie dopominał się o jedzenie i na ten okres przypada również niezwykle ostra, nawet brutalna kłótnia z jego kochanką, która pojawiła się znów na horyzoncie; kłótnia ta poruszyła cały dom, za co nazajutrz Haller przeprosił moją ciotkę.