Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W bardzo krótkim czasie wszyscy zbrojni ludzie Patusanu byli w pogotowiu, ale wybrzeże rzeki pozostało tak spokojne, że gdyby nie ogniska wybuchające zamglonymi płomieniami, można by było myśleć, iż miast śpi jak w czasie pokoju. Gęsta mgła leżała bardzo nisko na wodzie, tworząc coś w rodzaju złudnego popielatego światła, które nic nie rozjaśniało. Gdy wielka łódź Browna wysunęła się z zatoki na rzekę, Jim stał na przylądku przed ostrokołem radży - w tym samym miejscu, gdzie po raz pierwszy postawił nogę na gruncie Patusanu. Zamajaczył przed nim cień prawie nieuchwytny dla oka. Dochodził stamtąd szmer cichej rozmowy. Brown, siedzący u steru, usłyszał, że Jim mówi spokojnie: - Droga wolna. Puśćcie się lepiej z prądem, póki jest mgła, która się już niedługo podniesie. - Tak, wkrótce będzie wszystko widać - odpowiedział Brown.
Pod ostrokołem trzydziestu czy czterdziestu ludzi wstrzymało oddech stojąc z muszkietami gotowymi do strzału. Właściciel statku, Bugis, którego widziałem na werandzie Steina, był właśnie wśród nich i opowiadał mi, że łódź, okrążająca wówczas bardzo blisko przylądek, rzekłbyś, stała się na chwilę ogromna i spiętrzyła się u brzegu na kształt góry. - Jeśli się panu opłaca poczekać dzień u ujścia rzeki - zawołał Jim - postaram się panu coś posłać - bawołu, ignamy, co będę mógł. - Cień łodzi sunął dalej. - Dobrze.
Niech się pan postara - powiedział we mgle bezbarwny, głuchy głos. Nikt z licznych, uważnych słuchaczy nie rozumiał znaczenia tych słów; Brown i jego ludzie odpłynęli już w swej łodzi, mknąć jak widma bez najlżejszego szmeru.
I tak oto Brown - niewidzialny we mgle - opuścił Patusan ramię w ramię z Corneliusem siedzącym na rufie. - Może pan dostanie małego bawołu - rzekł Cornelius. - O tak, bawołu, ignamy. Dostanie pan, jeśli on tak powiedział.
On zawsze mówi prawdę. Ukradł mi wszystko, co posiadałem. Pan pewnie woli małego bawołu od zdobyczy wielu złupionych domów.
- Radziłbym panu trzymać język za zębami, bo mógłby tu ktoś wyrzucić pana za burtę w tę przeklętą mgłę. - rzekł Brown. Łódź zdawała się stać w miejscu; nic nie było widać, nawet rzeki tuż przy burcie, tylko pył wodny unosił się i ściekał skroplony po brodach i twarzach. Brown mówił mi, że to było niesamowite. Każdemu z nich zdawało się, że jest znoszony w czółnie sam jeden, prześladowany obecnością prawie niedostrzegalnych widm, które pomrukiwały i wzdychały. - Wyrzucić za burtę, co? - mruknął Cornelius. - Ja bym i tak wiedział, gdzie jestem. Mieszkam tu od wielu lat. - Ale jeszcze za krótko, żeby móc coś zobaczyć w takiej mgle - powiedział Brown wyciągnąwszy się wygodnie; ręka jego, kołysząc się tam i sam, zwisła ze zbędnego rumpla. - Wcale nie za krótko - warknął Cornelius. - To nam się przyda - oświadczył Brown - a więc pan mówi, że tak na ślepo mógłby znaleźć tę odnogę rzeki, o której pan wspominał? - Cornelius coś tam odmurknął. - Jesteście zanadto zmęczeni, by wiosłować? - spytał nagle po chwili milczenia. - Na Boga! Nie! krzyknął Brown nagle. - Wy tam, do wioseł! - Rozległ się nagle głośny stukot wioseł o niewidzialne dulki. Zresztą wciąż nic nie można było dostrzec i gdyby nie lekkie pluskanie zanurzanych w wodzie piór, można było pomyśleć, że wiosłują w balonie między chmurami, jak mi to Brown opowiadał. Potem już Cornelius nie otworzył ust, raz tylko zażądał opryskliwie, aby wylać wodę z czółna, które holowano za łodzią.
Mgła stopniowo bielała i zaczęła się przecierać na przodzie. Z lewej strony Brown ujrzał mrok, niby grzbiet oddalającej się nocy. Nagle wielki konar okryty liśćmi ukazał się nad jego głową; końce cienkich krętych gałązek, ociekających wodą i nieruchome, zwisały tuż obok burty. Cornelius bez słowa wziął rumpel z rąk Browna.”
ROZDZIAł CZTERDZIESTY CZWARTY
„Zdaje mi się, że odtąd nie odezwali się do siebie. Łódź wpłynęła w wąski boczny przesmyk, gdzie popychano ją wpierając wiosła w kruszące brzegi; mrok był tak wielki, jakby olbrzymie czarne skrzydła rozpostarły się nad mgłą, która zapełniła przesmyk aż do wierzchołków drzew. Z gałęzi sypały się wielkie krople poprzez mroczne opary. Na szepnięcie Corneliusa Brown rozkazał swoim ludziom nabić broń. - Daję wam sposobność porachowania się z nimi, zanim się to skończy, wy nędzne pokraki - powiedział do swojej bandy.
- Tylko mi nie zmarnować okazji, hołoto. - Cichy pomruk rozległ się po tej przemowie. Cornelius robił zamieszanie kłopocząc się o bezpieczeństwo swego czółna.