Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wpychała się w każdą lukę, nie zważając na walące ją w boki łokcie. Nie wiedziała, ile biegaczek znajduje się przed nią, mogła jedynie kluczyć i szybko przebierać nogami, starając się pozostawić za sobą jak najwięcej innych uczestniczek wyścigu.
Mila była niczym, powodowała jedynie lekkie przyspieszenie bicia serca, gdy wraz ze Sparksem gnała nie kończącymi się lśniącymi plażami Neith... Ale ta mila prowadziła pod górę, podłożem był twardy chodnik, a nie sprężysty piasek. Przed osiągnięciem połowy trasy zaczęła ciężko dyszeć, ciało protestowało przeciwko każdemu rwanemu krokowi. Usiłowała przypomnieć sobie, ile naprawdę minęło czasu, odkąd biegła po błyszczącym piasku; nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio zjadła i przespała tyle, by zaspokoić ciało ptaszka. Przeklęty Krwawnik! Miała przed sobą zaledwie kilka kobiet, które jednak powoli się oddalały. Zaczęły ją doganiać i mijać biegaczki pędzące dotąd w tyle. Dostrzegła z lękiem, iż jedna z nich ma wstążkę nie zieloną, lecz brązową - druga grupa uczestniczek zbliżyła się do startujących jako pierwsze. Moon zachwiała się, gdy umysł zapomniał na chwilę o wyczerpanych nogach.
Dwie trzecie, trzy czwarte mili, mijało ją coraz więcej kobiet, miała ich przed sobą około trzydziestu, a skurcz w boku nie pozwalał na oddychanie. Przeganiają mnie... nie wiedząc nawet, o co się ubiegają! Goniąc je resztkami sił, patrzyła na umykającą pod stopami końcówkę trasy; zapomniała o wszystkim innym, aż ujrzała wykładany białymi kamieniami dziedziniec pałacu Zimy, a wieniec przedostatniej z grupy zwyciężczyń spadł na jej ramiona.
Roześmiana, zadyszana, oszołomiona, dała się porwać radości oczekujących tłumów, obdarzających triumfatorki uściskami dłoni, pocałunkami i łzami. Przepchała się przez ciżbę, zajęła miejsce w tworzącym się na środku dziedzińca kręgu zwyciężczyń. Obejrzała się, słysząc, a potem widząc grupę ubranych na biało muzykantów, noszących takie jak ona wieńce i czarne rurowate kapelusze zwieńczone totemami Zimaków. Za nimi szła mała procesja Letniaków z rodu Goodventure, dźwigających baldachim z pięknej sieci ozdobionej muszlami i zielonymi gałązkami; podtrzymywali go wiosłami pokrytymi delikatnymi rzeźbami fantastycznych morskich potworów.
Pod baldachimem płynęła maska Królowej Lata. Moon usłyszała rozchodzące się falą przez tłum westchnienia i krzyki podziwu; sama ponownie zachwyciła się widokiem takiego piękna... i potęgi na obliczu Zmiany. Poszukała wzrokiem niosącej maskę i zamrugała, rozpoznając Fate Ravenglass. Krąg pękł, przepuszczając jedynie maskarkę; reszta procesji chodziła w koło, obdarzając tłumy muzyką.
Starsza rodu Goodventure skłoniła się przed Fate lub przed potęgą jej sztuki.
- Zima koronuje Lato, zaczyna się zmiana. Niech Pani pomoże ci wybrać mądrze, Zimaczko; dla dobra tak waszego, jak i naszego. - Stała spokojnie, ufając osądowi Pani.
- Modlę się o to. - Fate także się skłoniła, jej biała szata zginęła całkowicie w promieniach słońca odbijających się od spoczywającej jej na ramionach maski.
Pani wybierze... Czyż Fate Ravenglass nie dlatego została wybrana Jej przedstawicielką, by z kolei sama wybrała jedyną twarz, jedyne serce i jedyny poza nią umysł, znający tajemnice tego świata? Ale niemal zupełnie nie widzi. Czy potrafi odróżnić jedną twarz od innych? Jak ją pozna?
Starsza Goodventure zaczęła przestępować z nogi na nogę; przykrywająca jej suknię koronka z nadzianych na siatkę paciorków grzechotała i dzwoniła. Zaintonowała starożytną inwokację świąteczną, a korowód kobiet zaczął powoli krążyć, stawiając krok po kroku, ciągnąc za sobą Moon. Bez trudu odnajdywała słowa litanii, powtarzała je niemal hipnotycznie. Były głęboko zakorzenione w jej pamięci, splatały się tam z najprymitywniejszymi obrazami najstarszych wspomnień. W przeciwieństwie do innych świętych pieśni, ta właściwie się nie rymowała, bo język, w którym kiedyś powstała, w ciągu lat utracił swój pierwotny kształt; melodia brzmiała dziwnie w uszach Moon. Śpiewała wraz z innymi, lecz cząstka jej umysłu pozostawała czujna, obserwowała widowisko, któremu ulegała całkowicie reszta jej ciała; ta właśnie cząstka nie była już pewna, że niewidoma Fate wybierze ją bez podpowiedzi. Czy umyśl sybilli naprawdę steruje wszystkimi wydarzeniami? Popycha mnie w swoją stronę - czy jednak może sięgnąć dalej niż moja ręka, czy naprawdę może powodować rzeczami, których sznurków nie trzyma?
... Kto podaje nas do Jej piersi
I czyni JÄ… naszym grobem?
Pani daje nam wszystko, czego potrzebujemy.
Odpłacamy się jej wszystkim, czym możemy.
Moon ujrzała, jak Fate zaczyna krążyć w przeciwną stronę, podnosząc maskę z napiętą, lecz nic nie wyrażającą twarzą. Nie rozpozna mnie.
Kto napełnia nasze sieci, baseny i brzuchy,
Kto nasyca smutkiem nasze serca?
Pani daje nam wszystko, czego potrzebujemy.
I prosi o wszystko, co posiadamy.
Moon przygryzła wargi w lęku, by czegoś nie powiedzieć, stłumić chęć krzyku: Tutaj, jestem tutaj! Pragnęła uwierzyć, iż działa tu przeznaczenie, lecz nie była już pewna, czy cokolwiek wydarzy się zgodnie z nim. Nie może wszystkiego zostawić losowi - nie po tym, co przeszła, co widziała. Musi mnie wybrać. Ale jak?