Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Adam pamiętał dotkliwy chłód tamtych dni. Nie mógł opanować dreszczy. Mdliło go od
gwałtownego strachu. Nie potrafił opanować bolesnej sraczki, miał kłopoty ze snem, mało mówił,
smak jedzenia poczuł na nowo dopiero po kilku tygodniach.
Nie udawało się wymazać tamtych dni. Coraz bardziej tęsknił za Adrianem i Kamilem. Najwygodniej
byÅ‚o mu ich widzieć jako oÅ›miolatków. Wygadanych, rozkrzyczanych — byÅ‚ wtedy jeszcze dla nich
jakimś autorytetem. Coraz trudniej przychodziło mu zrozumienie, że ich dzieciństwo minęło, a jego
młodość zwiędła. Jak ze snu wyłaniała się Ewa.
A przecież wiedział, że poza swoją głową już jej nie zobaczy, najwyżej przypadkiem.
Od kilku dni Adam pracował już tylko z Mundkiem. Oskar poszedł do Zawtry, który za pomoc przy
koniach nie tylko płacił jedzeniem, ale i porządnymi pieniędzmi. Młody Helmut przestał w ogóle się
pojawiać. Zakochany z wzajemnością w Malwinie, zatracił się w jej ciele. Wioska huczała jak
wieczorne świerszcze i historia ich miłości szybko dotarła do sierżanta Palucha. Konfrontacja była
krótka i bolesna. Policjant sprał chłopaka do krwi, a Malwina dostała ataku histerii. Paluch
próbował zastraszyć Malwinę, że jeśli będzie się spotykać z młodym Helmutem, to go zamknie w
areszcie, ale ta splunęła sierżantowi w twarz i gdy oddał jej za zniewagę z otwartej dłoni w pulchny,
różowy policzek, sprawa rozwiązała się sama. Malwina nie chciała widzieć sierżanta na oczy i
skruszona władza wróciła na wierne łono żony. Odtąd sierżant Paluch jeszcze zacieklej ścigał
warszawiaków po leśnych drogach, aż pewnego dnia zaślepiony miłosną porażką i wzrastającą
nienawiścią do nieuchwytnych uciekinierów nie zauważył wystającego korzenia, któ218 ry
wcześniej tyle razy omijał. Tym razem zahaczył o niego przednim kołem i przy stu trzydziestu na
godzinę wystrzeliło go przez kierownicę.
Sierżant Paluch leciał i leciał. Może nawet pomyślał sobie, że gdzieś doleci, ale że nie miał skrzydeł i
był ciężki, spadł kilka metrów dalej jak bezwładnie rzucony worek kartofli. Zarył twarzą w piach i
chyba coś mu strzeliło w karku, bo nie mógł wstać. Pewnie leżałby tak do nocy, gdyby akurat nie
przechodzili Malwina i Helmut. Gruchali sobie w uszka i trzymali za ręce, ale na widok
pokiereszowanego sierżanta Palucha zareagowali bardzo etycznie. Najpierw jednak Malwina
nachyliła się nad byłym kochankiem i wyszeptała mu w ucho, że wezwie pomoc, jeśli obieca, że
przestanie ich prześladować. Sierżant Paluch szybko ocenił sytuację. Nie mógł skinąć głową na znak
zgody, ale wyjęczał z amerykańska, że okej, przy czym „o" było nienaturalnie zduszone, a „kej"
przypominało kaszlnięcie. Malwina przez policyjną komórkę wezwała pogotowie. Karetka
przyjechała po jakiejś godzinie. Przez ten czas kochankowie pieścili się w towarzystwie połamanego
sierżanta, a raz nawet zniknęli na kilka minut w krzakach. Pielęgniarze zapakowali zdruzgotanego
fizycznie i psychicznie policjanta do wozu. W drodze do szpitala sierżant Paluch szlochał. Ale nie z
bólu połamanych kości. Z trudnością przełykał gorycz porażki, która mieszała się z ziarnami piasku
zgrzytającymi mu między zębami.
Miłość Malwiny i Helmuta trwała niezmiennie na najwyższej nucie. Świadków miała w drzewach,
ptakach i leśnych żukach. Język ciała zastępował rozmowy. Dziewczęcy głos piskliwie unosił się
ponad basowym posapywaniem chłopaka. Niepohamowana wyobraźnia Malwiny rysowała
przyszłość w rozległych przestrzeniach. Nurzała się w zapachach egzotycznych krajów i potraw,
przedkładając obietnicę, którą sobie formułowała, nad to, co ją otaczało i co się z nią działo. Chwila,
która tworzyła w niej marzenia, była mniej ważna niż same marzenia. I choć młody Helmut gorliwie
obdarzał Malwinę takimi chwilami, roznamiętniona dziewczyna ledwo to dostrzegała, całkowicie
pochłonięta przez wyobrażenie, co się stanie, gdy razem wyjadą z tej wioski i z tego kraju, gdzieś
daleko, gdzie świat będzie piękniejszy i ciekawszy (tak, przede wszystkim ciekawszy!) niż ten tu
nudny i tak dobrze znany.
Chłopaki z wioski zastanawiali się, czy aby Niemcowi nie wpierdolić: „Co on sobie pozwala, ruchać