Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Teraz mów prÄ™dko, bo ja też mam coÅ› do powiedzenia.
Pafnucy popatrzył na nią z lekkim wyrzutem. Nie mógł mówić prędko. Chwilami nie mógł mówić nawet powoli, bo świeże ryby smakowały mu również ogromnie, a po tak długim spacerze musiał przecież zjeść coś solidnego. Marianna, zaledwie go zobaczyła, w kilka chwil zdążyła postarać się o cały podwieczorek.
— BÄ™gÄ™ mówyÅ‚ — powiedziaÅ‚ Pafnucy i przeÅ‚knÄ…Å‚ — pomiÄ™dzy jednÄ… rybÄ… a drugÄ….
— Nie wiem, czy to wytrzymam — powiedziaÅ‚a Marianna. — Ale nie mam cierpliwoÅ›ci czekać, aż zjesz do koÅ„ca. WiÄ™c dobrze, spróbujÄ™ zrozumieć.
— One majÄ… domy w wielkim jeziorze — zaczÄ…Å‚ opowiadać Pafnucy. — I chychkie chechka cha kok choką…
— ProszÄ™? — spytaÅ‚a cierpko Marianna. — MiaÅ‚am nadziejÄ™, że zastosujesz odwrotnÄ… proporcjÄ™. WiÄ™cej bez ryby, a mniej z rybÄ….
— Wszystkie wejÅ›cia sÄ… pod wodÄ… — powiedziaÅ‚ szybko Pafnucy. — BaÅ‚go chlapÄ… ogomamy.
Marianna plusnęła do wody, ochłodziła swoje zdenerwowanie i wyszła na brzeg spokojniejsza.
— Nie — powiedziaÅ‚a. — Jednak tego nie zniosÄ™. Co to jest ogo mamy?
— Ogonami — wyjaÅ›niÅ‚ Pafnucy. — Bardzo ciÄ™ przepraszam, ale to jest kake gobÅ‚e…
— Takie dobre — przetÅ‚umaczyÅ‚a sobie Marianna. — Bardzo gÅ‚odny nie jesteÅ›, skoro jadÅ‚eÅ› przez caÅ‚Ä… drogÄ™. Ten podwieczorek też siÄ™ kiedyÅ› skoÅ„czy. WiÄ™cej na razie nie wyÅ‚owiÄ™, powstrzymam siÄ™, bo naprawdÄ™ jestem ciekawa, jak tam u nich wyglÄ…da. Możliwe nawet, że kiedyÅ› sama popÅ‚ynÄ™ i zobaczÄ™.
Pafnucy wreszcie zjadł wszystkie wyłowione ryby, odsapnął i zaczął opowiadać porządnie. Marianna wysłuchała do końca, a potem westchnęła.
— I nic nie mówiÅ‚y na temat wody? — spytaÅ‚a.
— Na temat wody? — zdziwiÅ‚ siÄ™ Pafnucy. — Nie, woda po prostu byÅ‚a. A co?
Marianna znów westchnęła.
— Przez ten czas, kiedy ciÄ™ tu nie byÅ‚o, chyba przypÅ‚ynęło trochÄ™ czegoÅ› niedobrego — powiedziaÅ‚a. — Takie miaÅ‚am wrażenie, że przyszÅ‚a smuga podejrzanej wody. MyÅ›laÅ‚am, że może mi siÄ™ tylko wydaje, ale potem przyszÅ‚a druga taka smuga. Nie wiem, co to znaczy.
Pafnucy przestał obgryzać gałązkę i popatrzył na Mariannę.
— Jakiej podejrzanej wody? — zapytaÅ‚.
— Nie wiem — odparÅ‚a trochÄ™ nerwowo Marianna. — Nie umiem ci tego wytÅ‚umaczyć. Nigdy w życiu czegoÅ› takiego nie widziaÅ‚am, ale byÅ‚o to dość obrzydliwe.
— A skÄ…d przyszÅ‚o? — spytaÅ‚ Pafnucy.
— SkÄ…dÅ› — powiedziaÅ‚a Marianna. — Z tamtego miejsca, z którego ta woda pÅ‚ynie. Wszystko przychodzi stamtÄ…d razem z wodÄ… i nic nie pÅ‚ynie odwrotnie, z wyjÄ…tkiem ryb. To też przypÅ‚ynęło stamtÄ…d.
— A co to byÅ‚o? — spytaÅ‚ Pafnucy.
— Przecież ci mówiÄ™, że nie wiem! — zdenerwowaÅ‚a siÄ™ Marianna.
Pafnucy zastanawiał się przez chwilę.
— A teraz to jest? — zapytaÅ‚.
— Nie — odparÅ‚a Marianna. — Teraz nie ma. JakoÅ› znikÅ‚o. MyÅ›laÅ‚am, że może popÅ‚ynęło do bobrów.
Pafnucy pokręcił głową i znów zaczął obgryzać gałązkę na deser.
— Na ten temat bobry nic nie mówiÅ‚y — powiedziaÅ‚. — Ale może jeszcze to coÅ› przypÅ‚ynie i wtedy je obejrzymy.
— Mam nadziejÄ™, że NIE przypÅ‚ynie — powiedziaÅ‚a Marianna z wielkim naciskiem.
Zaraz następnego dnia przed południem do Pafnucego przyfrunęła zięba i oznajmiła, że Marianna go wzywa. Pafnucy akurat był ogromnie zajęty. Od kilku już dni panowała piękna pogoda i wiadomo było, że ta piękna pogoda jeszcze potrwa, zdecydował się zatem zjeść trochę miodu. Pszczoły latały, pracowały i zrobiły już sobie wielki zapas. Pafnucy postanowił podzielić się z nimi tym zapasem, ponieważ doskonale wiedział, | że bardzo szybko zrobią sobie trzy razy tyle.
Wdrapał się na drzewo, gdzie pszczoły miały wielką dziuplę, całą wypełnioną plastrami z miodem, sięgnął łapą do środka i wygrzebał sobie dwa olbrzymie plastry. Pszczoły rozzłościły się okropnie, chociaż utrata plastrów w niczym im nie szkodziła. Nie lubiły jednak oddawać swojego miodu nikomu i brzęczały wokół Pafnucego jak szalone, usiłując go użądlić. Pafnucy nie przejmował się tym zbytnio, bo grubej, niedźwiedziej skóry nie przebijały żadne żądła. Zsunął się z drzewa razem ze zdobytymi plastrami i oddalił pośpiesznie, żeby zjeść miód w spokoju i żeby pszczoły już go nie widziały przy jedzeniu. Nie chciał im robić dodatkowej przykrości.
— Dajcie spokój, dajcie spokój — pomrukiwaÅ‚. — Przecież wziÄ…Å‚em tylko trochÄ™, a macie tam tego dosyć nawet dla dziesiÄ™ciu niedźwiedzi. Nawet nie zauważycie ubytku.
Pszczoły nie chciały z nim rozmawiać i tylko brzęczały wściekle. Po chwili jednak zaniechały pogoni.