Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Jak nic, to sprawka nieczystej siły. – Przeżegnał się zamaszyście.
Założę się, iż najbardziej w tym wszystkim nie podobał mu się fakt, że nie był na te przyjęcia zapraszany.
– W lochach pod Sarevaald – powtórzyłem. – No, no, rzeczywiście interesujące. Ale Elia jest przecież bogata.
– Nie aż tak bogata – powiedział Rakshilel. – Sprawdziłem dokładnie, wierz mi.
Tak, jeśli chodzi o finanse trudno było nie wierzyć bystrości Rakshilela. W końcu, gdyby był tępy, nie stałby się jednym z najbogatszych kupców w mieście i mistrzem rzeźnickiej gildii.
– Posłałeś kogoś za nią? – zapytałem.
– A owszem – odparł ponuro – posyłałem. Trzy razy. I moi ludzie nigdy nie wrócili. Wyobrażasz sobie?
To już było naprawdę zajmujące. A poza tym fakt, że sprawa była niebezpieczna, z całą pewnością wpłynie na wysokość mojego honorarium.
– Czemu nie zrobisz tego oficjalnie? Zwołaj Ławę i zażądaj śledztwa, albo złóż formalne doniesienie do Inkwizytorium...
– Panie Madderdin – spojrzał na mnie ostro i widziałem, że traci cierpliwość. – Ja nie chcę jej zabijać ani palić na stosie, tylko poślubić. A jeśli twoi konfratrzy dowiedzieliby się o herezji, to nawet ja nie ocalę jej od płomieni! Więc decyduj: bierzesz tę robotę czy nie, Mordimer?
Plątał się ten Rakshilel jak osioł w ostach. Czy on sobie wyobrażał, że będę mógł przymknąć oczy na sprawę herezji? Mój Anioł Stróż zapewniłby mi wtedy przyjemności, przy których seans z mistrzem Severusem wydawałby się ekscytującą schadzką. Chyba, że zobaczyłby płynące z takiego postępowania korzyści, bo niezbadane są ścieżki, którymi podążają myśli Aniołów!
– Za ile? – spytałem wiedząc, że nie będzie łatwo wydębić coś od tego skąpca.
– Załatwię ci biskupią koncesję na cały okręg Hez-hezronu. To chyba aż nadto? – uniósł brwi, jakby zdumiony moją niewdzięcznością.
– Koncesję zawsze można dać, a potem zawsze można odebrać. Wszystko zależy od humoru biskupa – powiedziałem, wiedząc doskonale, że kiedy Jego Ekscelencja cierpi na ataki podagry, to jego postępowanie bywa nieprzewidywalne. – A poza tym, do cholery, będę miał koszty własne. Czy myślisz, że Kostuch i bliźniacy pójdą ze mną na piękne oczy?
Rakshilel poruszył ustami, jakby coś sobie w myślach obliczał.
– Dwadzieścia koron – rzekł w końcu z wysiłkiem.
– Tam już zginęli ludzie – przypomniałem mu. – Trzysta i ani centyma mniej.
Rzeźnik poczerwieniał.
– Nie kpij ze mnie, klecho – powiedział cicho – bo tobie też mogę zapewnić wizytę u Severusa.
Nie miałem pojęcia, dlaczego niektórzy ludzie nazywali nas, inkwizytorów, klechami. Służyliśmy Kościołowi i studiowaliśmy teologiczne nauki (na tyle, na ile mogło się to przydać w naszej pracy), ale, na miecz Pana naszego, nie byliśmy księżmi!
Spojrzałem mu prosto w oczy. Jak przychodzi do rozliczeń, wierzcie mi, nie znam strachu. Dukaty, korony, talary, piastry, sestercje, a nawet sama myśl o nich, mają w sobie magiczną siłę. A poza tym, groźby należą do ceremonii targowania się i nie miałem zamiaru brać ich zbyt poważnie. Chociaż niewątpliwie trzeba przyznać, że Rakshilel nie należał do dobrze wychowanych ludzi. Niemniej z seansem u mistrza Severusa bardzo przesadził. Kto widział kiedy, by oficjalnie przesłuchiwano inkwizytora? Takie sprawy załatwiało się inaczej. I musiały być ku temu ważniejsze powody niż gniew nawet najbardziej ustosunkowanego rzeźnika.
– A chciałbyś kiedyś spotkać Kostucha? – spytałem bez uśmiechu, ale i bez złości.
– Grozisz mi? – Rakshilel podniósł się i wisiał nade mną jak wielka bryła tłuszczu.
Poczułem nagle szaloną nienawiść i chęć zmiażdżenia tej ogromnej twarzy przypominającej kupę puddingu z krwawej kiszki. Ale powstrzymałem się. W końcu robiliśmy interesy i nie było tu miejsca zarówno na osobiste sympatie, jak i osobistą niechęć.
– Trzysta – powtórzyłem, a on opadł wolno na krzesło, jakby zeszło z niego powietrze.
– Dwadzieścia pięć – powiedział – i to moje ostatnie słowo.
– Trafiłeś na zły czas – roześmiałem się. – Akurat mam wystarczająco dużo pieniędzy, by spokojnie zaczekać na jakieś naprawdę zyskowne zlecenie. Poza tym pomyśl: będę miał potem na głowie jej braci.
Wręcz widziałem, jak chciał powiedzieć: „to twoja sprawa”, ale jakoś się pohamował.
– Pięćdziesiąt – zdecydował, a ja zastanawiałem się, jak długo można jeszcze pociągnąć tę grę.
– Plus dwieście – dodałem i jednak sięgnąłem po daktyla.
– Trzydzieści teraz i pięćdziesiąt po robocie.
– Sto teraz i sto dwadzieścia pięć po robocie. I w razie czego nie zwracam zaliczki.
– Po pięćdziesiąt – Rakshilel zacisnął dłonie w pięści.
– Siedemdziesiąt pięć i siedemdziesiąt pięć, i trzydziestoprocentowy rabat w twoich sklepach do końca roku.
– Dziesięcioprocentowy – powiedział.
Wreszcie uzgodniliśmy siedemnaście i pół procenta i uroczyście przybiliśmy dłonie. Byłem trochę zaskoczony, bo spodziewałem się, że utarguję jakieś sto koron, a pomysł z rabatem przyszedł mi do głowy w ostatniej chwili. Rakshilel musiał wiedzieć więcej niż powiedział albo planował jakieś świństwo. Albo naprawdę bardzo mu zależało na ślubie z Elią. Miałem tylko nadzieję, że nie był na tyle głupi, by sądzić, że po całej sprawie się mnie pozbędzie. To prawda, że nie miałem koncesji w Hez-hezronie, ale, na Boga, byłem jednak inkwizytorem! Chyba nawet Rakshilel nie był ani tak skąpy, ani tak głupi aby zadzierać z Inkwizytorium, które z całą pewnością upomniałoby się o swego konfratra. Nawet takiego, którego jeszcze w Hez-hezronie nie za bardzo znano i który nie miał koncesji. Zresztą, ja nie potrzebuję ochrony Kościoła. Tak, mili moi. Biedny Mordimer jest człowiekiem ostrożnym, rozważnym i łagodnym, ale gdy przyjdzie co do czego, budzi się w nim lew.