Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.– Jak to siÄ™ staÅ‚o, że nie miaÅ‚ synów?– Och, miaÅ‚ synów, nawet dwóch...– A skÄ…d ma tyle pieniÄ™dzy na nowy powóz, nowe suknie, stado sÅ‚użących, ciÄ…gÅ‚e przyjÄ™cia? Na niektóre zaprasza sto czy nawet dwieÅ›cie osób –...— Teraz powiedziaÅ‚ pan coÅ› interesujÄ…cego — rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ Faber — nie czytajÄ…c nawet o tym...Alan Niester z tygodnika Rolling Stone napisa³: ,,Lw-ks' Tongues In Aspic" nie Jest plyt¹ do tañca, wybijania rytmu i nawet nie stanowi dobrego podk³adu do ^mywania naczyñ...panowaÅ‚a ciemno , bo nie byÅ‚o okna, kopciÅ‚y wieczki; my laÅ‚em, e pr d kaput, w ko cu nawet u nas, w Warszawie, wyÅ‚ czaj , gdy brak energii, albo e te pod mod , taki...204nym, a nawet ¿e odnoœnik taki jest denotowany w ka¿dym jêzyku przez jeden lub wiêcej leksemów (choæ w pewnych wypadkach mo¿e tylko na najogólniejszym poziomie...– Nigdy! Nawet gdybym musiaÅ‚a zostać chrzeÅ›cijankÄ…, żeby temu zapobiec! – krzyknęła Igriana...- Przykro mi, Solomonie, Nawet nie wiesz, jak bardzo mi przykro - powiedziaÅ‚ Stanley...Jak przebiæ wisielca z przypiêtym do piersi listem oskar¿aj¹cym oprawcê? Tylko wycinaj¹c pozdrowienia na skórze nieboszczyka i stawiaj¹c go u drzwi przyjació³! Nawet...celem jest tylko pokazaæ prawdê, nawet jeœli to mo¿liwe, tym którzy stali siê ofiarami oszustwa pocz¹tkowego,które zaprowadzi³o ich do ló¿, tj...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.



60
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
Mówiąc to, Anna patrzyła wprost na mnie. Jej wzrok bez żenady wędrował
po mojej twarzy. Ta drobiazgowa lustracja trochę mi się podobała, a trochę nie.
- A więc to prawda? Stephen Abbey był pana ojcem?
Ująłem zimne żeberko palcami i wgryzłem się w nie. Chciałem jak najbardziej opóźnić odpowiedź, a pokaźny kęs mięsa w ustach uznałem za dobry sposób.
- Tak - mlask, mlask. - Był.
Wzrokiem hipnotyzera wpatrzyłem się w żeberko i moje własne tłuste palce.
Żucie szło mi łatwo, gorzej było z połykaniem. Jakoś poszło, za pomocą połowy puszki coca - coli.
- Pamiętasz, jak ja i twój ojciec wzięliśmy cię do kina na "Nowicjuszy", Anno?
- NaprawdÄ™?
- Co znaczy - "naprawdę"? Tak było. Pojechaliśmy do kina w Hermana, a ty bez przerwy chciałaś siusiu.
- Jakie to uczucie, panie Abbey? . - To raczej pani powinna mi o tym opowiedzieć, panno France - odparłem z dwusekundowym złośliwie -
przebiegłym uśmieszkiem, który ona podchwyciła i. skwapliwie odesłała mi przez stół.
- Pomyśleć: dwoje dzieci sławnych ojców przy naszym skromnym stole, Dani
Pani Fletcher klasnęła w ręce, a potem położyła dłonie płasko na blacie i tarła nimi w przód i w tył, jakby heblowała stół.
- Anno, bułki się kończą!
Zerwała się na równe nogi, spojrzała na swoje spodnie i strzepnęła z nich parę okruchów.
- Może porozmawiamy później? Wpadnijcie do mnie dzisiaj na kolację.
Około wpół do ósmej? Eddie dał wam adres i pokazał drogę, Prawda?
Zatkało mnie: Wymieniliśmy uściski dłoni i Anna poszła. Kolacja, dzisiaj wieczorem, w domu Marshalla France'a? Eddie? Ten niedohipisiały wyrostek, którego podwieźliśmy samochodem? Przecież to niemożliwe, żeby zdążył tu przed nami.

61
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
*
Odwieźliśmy panią Fletcher do domu, który stał w drugim końcu miasteczka. Dom był fantastyczny. Dochodziło się do niego brukowaną ścieżką, przecinającą ogród, w którym rosły dwumetrowe słoneczniki, mikrodynie wielkości kasztanów, arbuzy i krzaki pomidorów. W opinii pani Fletcher, jedyny godny uwagi ogród to taki, który w całości da się zjeść. Róże i groszek pachnący nie robiły na niej żadnego wrażenia, bez względu na zapach.
Po czterech szerokich, drewnianych stopniach wchodziło się na zadaszony ganek jakby wyjęty z marzenia o popijaniu na nim mrożonej herbaty w środku sierpnia. Istny Norman Rockwell, bez blagi. Był tam też biały hamak, zdolny pomieścić chyba z dziesięć osób, dwa białe bujane fotele z zielonymi poduszkami na siedzeniach i nieskazitelnie biały pies o urodzie młodego prosięcia.
- A to Kulfon. Bullterier, jeżeli nie znacie tej rasy.
- Kulfon?
- Tak, to Marshall France go tak ochrzcił.
Nigdy nie przepadałem za psami i kotami, ale z Kulfonem była to miłość od pierwszego wejrzenia. Był wyjątkowo szpetny, krępy, ciasno obciągnięty skórą
- jak wypchany serdelek, gotów w każdej chwili pęknąć. Oczy tkwiły po bokach głowy, jak u jaszczurki.
- Gryzie?
- Kulfon? Uchowaj Boże. Kulfon, chodź no tu, synku.
Kulfon wstał, przeciągnął się, a wtedy skóra na jego ciele sprężyła się wprost niebezpiecznie. Zbliżył się do nas na sztywnych nogach i natychmiast legł z powrotem, jakby wysiłek paru kroków skrajnie go wyczerpał.
- Tę rasę hodowano w Anglii do psich walk. Walka wyglądała tak, że wpuszczano psy do jednego kojca albo dołu, a one szarpały się nawzajem na strzępy. Ludzie mają pomysły nie z tej ziemi, co, Kulfon?
Pysk psa pozostawał bez wyrazu, chociaż oczy bacznie śledziły wszystko.
Małe, brunatne węgielki oczu, osadzone głęboko w facjacie śnieżnego bałwana.
- Może go pan pogłaskać, Tom. On lubi ludzi.

62
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
Wyciągnąłem rękę i bez przekonania pacnąłem Kulfona dwukrotnie po głowie, jak przycisk na hotelowym kontuarze. Wetknął pysk we wnętrze mojej dłoni. Podrapałem go za uchem. Było to takie przyjemne, że postawiłem torbę na ziemi i usiadłem na deskach ganku koło psa. Wstał, wdrapał mi się do połowy na kolana i znów padł, jak mięsisty worek. Saxony podała mi swój pleciony koszyk i zeszła do ogrodu podziwiać pomidory.
- Posiedźcie tutaj chwilę, a ja pójdę do środka i wszystko przygotuję. Pani Fletcher zniknęła w głębi domu.
Kulfon na chwilę uniósł głowę, popatrzył za nią, ale postanowił zostać na moich kolanach.
Po pożegnaniu z Anną przy rożnie, powiedziałem pani Fletcher, że chętnie wynajmiemy jej "dół" na parę dni, a jeżeli sytuacja rozwinie się pomyślnie, to wynajmiemy go na dłużej, płacąc raz na tydzień. Zgodziła się i powtórzyła, że wcale jej to nie przeszkadza, że nie jesteśmy małżeństwem. Dałem jej czternaście dolarów zaliczki.
Obok domu pani Fletcher stała wielka, żółta lodownia z przełomu wieku.
Przyglądałem się jej z mieszaniną lęku i zachwytu. Solidna i niewzruszona, a zarazem jakoś bardzo nie na miejscu, nawet w takim sennym miasteczku jak Galen, gdzie - byłem o tym przekonany - nadal można było kupić garść cukierków za pensa. Nasza gospodyni wyjaśniła, że jeszcze parę lat wstecz budynek służył za magazyn, aż do dnia, w którym kilka przegniłych belek odpadło ze stropu zabijając dwóch nietutejszych robotników. Po wypadku przyjechała z St. Louis "banda bubków", którzy dokonali oględzin gmachu pod kątem przerobienia go na sklep antykwaryczny, ale mieszkańcy Galen niedwuznacznie dali im do zrozumienia, że nie życzą tu sobie ani ich, ani żadnego przerabiania lodowni - co to, to nie!
Co się tyczy moich emocji w stosunku do Saxony, to wydarzenia ostatnich godzin tak mnie wycier pały, że nawet jej nie spytałem, dlaczego wszystko wypaplała. Teraz zaś, głaszcząc Kulfona i popatrując na lodownię, podsumowałem osiągnięcia dnia i musiałem przyznać, że przez to jedno popołudnie w Galen zaszliśmy dalej niż w ogóle uważałem za możliwe.