Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Blat naszego stołu był mokry, parował zup i kiełbas . Czekali my na kelnera lub
kelnerk , lecz nikt si nie pojawiał. Przy drugim stole siedziało kilku typó-w nad
glinianymi dzbankami. Płomyk wydobywał z mroku ich drapie ne profile. Zalatywało od
nich łajnem krowim. Mieli nosy i policzki czerwone, i błyszcz ce lima, jak od wiatru.
Nawet ku nam nie spojrzeli. Jeden basował, gestykuluj c mocno, a si chybotały
płomienie wiec: - ... i miał on z dobrego rodu. Jeno e nie tylko jego lubiła, ale i
stryjcowego jego brata, co przy nich, mieszkał, i jeszcze syna s siadów wyrosłego dobrze.
Bartosz o tym wiedzie nie mógł, bo jak poznasz, futro si na babskim łonie jednako od
220
ka dego chłopa wyciera, a zadek i cyc barwy wraz z miło nikiem nie odmienia. Tak we
trzech j trykali, o czym jemu wiadomym nie było. Razu, latem, gor c wielki, na siano
poszli spa . Bartosz po północku si przebudził, spoziera, cosik po stodole łazi a fuka. Byk
wrotnie odemkn ł i do siana si przypi ł. Coraz bli ej i bli ej, pyskiem prawie ich bo kał.
Odsun Å‚ si Bartosz, my li: niech si ena przebudzi, a to nastrachana b dzie, jak zwierza
obaczy. Ze wszystkim si nie obudziła, w pół nie cap za róg byka i szepcze: Stasinku,
miły mój!... Krew Bartosza zalała... no i co si za miewacie, dajcie sko czy !
Zanie li si takim miechem, rycz c i klaskaj c, e ledwo mógł kontynuowa .
- Słuchajcie! Bartosz, a e go drgawki ze zło ci wzi ły, słucha. A ta r k przewiodła,
namacała drugi woli róg. Rozebrało j ze szcz tem. Józinku, szepcze, i ty tutaj, i ty?...
Nie mog c wytrzyma , na ław si kładli, rechot zgi ł ich w pół, a lozy im ciurkiem
płyn ły. „Ksi
" te nie wytrzymał:
- Chod my, odechciało mi si re !
Za wsi , a po widnokr g roztapiaj cy si w szaro ci nieba, był płaskowy . Jego
monotoni przerywały sosnowe zagajniki, k py buków, plamy wrzosów, n dzne chaty
okładane słom i mchem, jaki mostek przerzucony nad strumieniem i na wpół zgniły,
kilka samotnych d bów, rosochate wierzby, kału e wody l ni cej w blasku rzadkiego
sło ca. Królował obezwładniaj cy spokój i zdawało si , e zamiera tu ycie, a po
moment, gdy drog przechodził wie niak, lub pastuch p dził bydło, lub gdy ptaki si
zrywały przestraszone widokiem samochodu. Niskich jak odwrócony talerz wzgórków
było coraz wi cej, a kału e zamieniły si w jeziora, pi kne jeziora, w których były jeszcze
ryby zamiast prostok tnych filetów z niewiadomo czego. Im dalej jechali my, tym
przybywało stawów, l ni cych jak napotkane w mroku lustra, a znikały pasemka
zaoranych pól i zielonych ł k. Byli my ju w Szwajcarii Kaszubskiej, prawie na miejscu.
Klasztor le ał nad jeziorem okr głym jak miska. Br zowe od zeszłorocznej zgnilizny
brzegi, ptactwo szczypi ce wod setkami dziobów... Zaparkowałem przed bram , obok
skaleczonego krzy a na mogile przydro nej, takiej małej, e chyba spoczywało w niej
dziecko. Furtka była otwarta, a ko ciół w ogóle nie miał drzwi. Przez jego dziurawy dach i
zabite deskami okna musiał ciekn deszcz. Na cianach czerniały długie, postrz pione
pasma wilgoci, spod butów chlupała woda w wyrwach posadzek. Lecz półmrok
rozja niało wiatełko kaganka przy ołtarzu - kto tu bywał.
221
Przekroczyli my pust plebani , by wyj na kraj cmentarnego muru, do którego tuliła
si martwa dzwonnica. Dwa dzwony, niegdy graj ce na ka dy znak mnichów,
obwieszczaj ce alarmy i wykrzykuj ce nowiny nad okolic , teraz kimały zat chłe od
bezruchu, przemienione w gniazda nietoperzy.
Dalej był klasztor. Obok park, a wła ciwie hektar strze onego wysokim murem
trawnika, z którego gdzieniegdzie wyrastały, ławeczki i altanki w ród drzew i krzewów.
Roiło si tam od kobiet. Jedne były ubrane na czarno (mniszki), a inne w długich białych
koszulach (chore); czarno-białe szachy na zielonym. Kar nicki grał wzrokiem białe. W
kilka sekund wypatrzył. Podbiegł i stan ł przed ni :
- Basiu!
Odwróciła si do niego spokojnie. Bo e mój, była pi kna, jak anioł!
- Ach, to ty? - u miechn Å‚a si . - A gdzie Bartu ?
- Bartu ?
- Stefan, ty zawsze artujesz! Gdzie nasz syn?
- W domu.
- Zostawiłe go samego?!
- Z mam .
- To dobrze. Zrób zakupy, i nie zapomnij o mleku, on musi pi du o mleka!
- Tak, kochanie.
- Widzisz ile tu trawy? Niedługo b dzie mróz, robi czapk i szalik dla Bartusia...
Pokazała mu na wyci gni tej dłoni kilka splecionych traw.
- Podoba ci si ?
- Bardzo.
- Musz to szybko sko czy .
- Sko czysz w domu, kochanie. Chod ze mn .
Z boku rozległo si jak wystrzał: