Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Sproszono sąsiadów i krewnych, nie żałowano pieczywa i mięsa, piwa i miodu, choć bieda była w tym domu częstszym gościem niż dostatek. Ale dzień
był uroczysty i wymagał wystawności. Oto najstarszy syn Piasta i jego żony
Rzepichy siedem lat ukończył, a starym obyczajem należało postrzyżyn
dokonać i imię młodzikowi nadać.
Właśnie sposobiono się do tego obrzędu, gdy Rzepicha, wyjrzawszy na
dwór, zawołała:
- Jeszcze jacyś nieoczekiwani goście ku nam zdążają. Rzeczywiście, od strony Gniezna zbliżało się dwóch nieznanych
wędrowców. Odziani w luźne, płócienne szaty, wsparci na długich laskach, okryci kurzem, wyglądali na wielce utrudzonych. Stanęli w progu Piastowej chaty, życzyli pokoju domownikom, a potem jeden z nich tak przemówił:
- Daleką mamy za sobą drogę i jeszcze dalszą przed sobą. Pozwólcie tedy nam trochę odpocząć i kubkiem zimnej wody pragnienie ugasić. Byliśmy u bram książęcego dworu w Gnieźnie o gościnę prosić, ale książę Popiel kazał nas służbie z grodu wypędzić.
Pokłonił się Piast przybyszom i gestem do środka zaprosił.
- Moja chata przed wami otwarta - rzekł. -A i dzień dziś niezwyczajny. Nasz pierworodny syn siedem lat kończy, spod opieki matki pod ojcowską przechodzi i jego postrzyżyny wnet się odbędą. Radzi będziemy, jeśli razem z nami przy stole zasiądziecie i udział w uroczystości weźmiecie.
- Dziękujemy za gościnność - odpowiedzieli - i chętnie razem z wami będziemy się radować.
Zmywszy z siebie podróżny kurz, wnet miejsce przy stole zajęli. Gdy zaspokoili pierwszy głód i pragnienie ugasili, nastąpił obrządek postrzyżyn. Rzepicha wprowadziła do izby ubranego w lnianą koszulę syna i przed Piastem z nim stanęła. Jasne włosy opadały chłopcu na ramiona i czoło, na twarzy malowało się wzruszenie. Chłopiec upadł ojcu do stóp, oddając się w ten sposób pod jego pieczę. Piast podniósł go, wodą źródlaną skropił i po nożyce sięgnął. Potem ujął w palce pukiel włosów nad czołem i z powagą wielką go odciął. Dokonawszy tego, zwrócił się do przybyszy:
- Niech i wasze ręce uczynią to samo, a usta wypowiedzą imię, jakie odtąd syn mój nosić będzie.
Z powagą, równą ojcowskiej, obaj przybysze dokonali ceremonii
A
16
postrzyżyn, a starszy z nich rzekł przy tym:
_ Niech imię jego będzie Siemowit i niech mu ono sławy przysporzy.
Następnie wykonał nad głową chłopca znak jakiś nieznany, jakby chcąc nim słowa swoje potwierdzić.
Kolejno podchodzili teraz do Siemowita pozostali goście i każdy pasemko włosów odcinał. Po dokonaniu postrzyżyn zaczęły się pieśni obrzędowe, a potem wszyscy udali się na cmentarz leżący nie opodal, by duchy przodków uczcić.
Gdy powrócili znowu do Piastowej izby, tajemniczy przybysze zaczęli się żegnać. Podziękowali za gościnę, uczynili nad chatą Piasta i Rzepichy ten sam znak, jaki nad głową chłopca nakreślili, i podążyli w dalszą
drogę.
Kim byli, skąd przyszli i dokąd prowadziła ich dalsza droga-nie wiadomo. Na pewno jednak nie byli zwykłymi wędrowcami, skoro po ich odejściu okazało się, że jadła nic nie ubyło, choć przecie przez długi czas ucztowano.
A tymczasem Siemowit rósł w zdrowiu i poważaniu u ludu, który po śmierci PopielA na tron go powołał.
O WAWELSKIM SMOKU, KRÓLU KRAKU I SZEWCU SKUBIE
18
strach padł na Kraków i okolice. Nieszczęście zakoła-tało do niejednych drzwi, smutek zagoŚcił w wielu domostwach. Oto w pieczarze pod Wawelskim Wzgórzem zamieszkał potwór straszny, ogniem i dymem ziejący, do ogromnego jaszczura podobny, smokiem zwany. Nigdy nienasycony, rykiem potężnym, od którego wawelska skała drżała i ludzkie serca truchlały, pokarmu się domagał. Ludzie, chcąc własne życie ratować, swój dobytek pod smoczą jamę podrzucali. Smok pożerał krowy i woły, owce i barany i jeszcze potężniejszym głosem o jedzenie wołał. Wkrótce mało mu było krów i wołów, owiec i baranów i ofiar z ludzi żądać zaczął.
Dlatego strach padł wielkim cieniem na Kraków i jego mieszkańcy coraz częściej prośby do króla Kraka zanosili, by gród od potwora uwolnił. Przemyśliwał nad tym od dawna król Krak, radził się kapłanów i wróżbitów, nagrodę sowitą za zgładzenie smoka obiecywał, ale wszystko nadaremnie. Smok dalej siał trwogę i zbierał krwawe żniwo. Owszem, zjawiali się śmiałkowie, nagrodą skuszeni i sławy żądni, ale ich wyprawy pod smoczą jamę kończyły się ucieczką, a niekiedy też Śmierć tam spotykali. Nawet sam Krak zmierzył się trzykrotnie ze smokiem, ale i on musiał potworowi pola ustąpić. Zdawało się, że żadna ludzka siła bestii nie zmoże i gród wieczny haracz składać jej będzie. Jednakże pewnego dnia stanął przed obliczem króla Skuba, krakowski szewc. Pokłonił się kornie i powiedział:
- Wybacz królu, mą zuchwałość, ale chciałbym i ja walki ze smokiem spróbować. Nie mieczem, a podstępem.
Poruszył się Krak na tronie, uważnie się Skubie przyjrzał - choć go znał bo szewc na dworze bywał - i spytał, cóż to za podstęp wymyślił.
- Smok to bestia wielce żarłoczna - wyjaśnił Skuba-i tylko własna żarłoczność może go zgubić. Umyśliłem więc sobie, że skórę barana albo wołu trzeba zdobyć, siarką i smołą ją napełnić, na powrót zaszyć, tak by żywe zwierzę przypominała, i pod smoczą jamę podrzucić. Smok się złakomi, barana albo wołu połknie, a wtedy żywy ogień zacznie mu trzewia palić.
Zdumiała Kraka mądrość i przebiegłość szewca, pochwalił pomysł i polecił wnet do dzieła przystąpić.
Zabrał się przeto Skuba do pracy. Postarał się o baranią skórę, siarką i smołą ją wypełnił i pod smoczą jamę zaniósł. Rankiem wygłodniały smok z jamy wypełzł, smakowitego barana ujrzał i rzuciwszy się na niego
19
żarłocznie połknął.
Niedługo jednak cieszył się sytością, bo oto ogień straszny począł mu wnętrzności trawić. Aby ten żar wewnętrzny ugasić, podczołgał się smok na brzeg Wisły i zachłannie zaczął pić wiślaną wodę. Pił i pęczniał coraz bardziej, ogromniał, aż wreszcie pękł z wielkim hukiem, uwalniając Kraków od strachu.
Radość wielka zapanowała na wieść o tym zdarzeniu. Krak zaś ucztę wystawną z tej okazji wydał, mięsa i miodu nikomu nie żałował, a Skubę szewcem osobistym mianował.
Do dziś po smoku pozostała tylko ta opowieść i Smocza Jama na Wawelskim Wzgórzu.
I
O WANDZIE, CO NIE CHCIAŁA NIEMCA
21