X

Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Oko za oko, ząb za ząb, mówi nasze prawo - rzekł ponuro Palący Promień...– Ależ pani – rzekł po cichu Eugeniusz – zdaje mi się, że jeśli zechcę być uprzejmy wobec mej kuzynki, zostanę tutaj...Stiavnicky, Andrej - Bathory, Štiavnický Andrej - Čachtická paní ve vězení a na svoboděDramatick� zavr�en� �ivotn�ch peripeti� Al�b�ty B�thoryov� a� do jej�...Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł: – Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...- Gotowe, przyjacielu - rzekł głośno, zamknął klapę kopiarki do ka­set, zaryglował ją i nakrył urządzenie kartonem, po czym, chuchając w dłonie,...Grace dała jej swój numer i dodała:- Proszę mu powiedzieć, że chce z nim mówić doktor Grace Mitowski i że zajmę mu tylko kilka minut...- Nawet jeżeli to prawda, to mój ojciec grał w innej lidze niż ojciec pana Abbeya...Inne kongregacje, stowarzyszenia i bractwa, ustanowione ku czci Pana naszego i Jego Najświętszej Matki, które tyle dobrego czynią w chrześcijaństwie, nie...pana Kosterke: „Jak tam interesy?”, a wtedy kupiec kolonialny odpowiada³, ¿e nie tak jak dawniej, bo odk¹d brunatne koszule opanowa³y ulice w naszym wolnym...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Pan Klapczyński uśmiechnął się.
— Uważajcie tylko na siebie i nie odchodźcie zbyt daleko, żeby nie było znów kłopotu. I tak nie wiem, czy dobrze robię, że wam pozwalam.
— Spokojna głowa, proszę pana.
Pobiegliśmy we trzech. Piskor, Jasio Nowak i ja.
III
Niestety, o żadnych śladach pod murem nie było co nawet marzyć. Lekkomyślnie zadeptaliśmy je przedtem. Już się zastanawialiśmy, czy nie przeleźć przez płot i nie zbadać tych śladów na grządkach, kiedy nagle Jasio Nowak przetarł nerwowo okulary i wyciągnął swoją chudą szyję w kierunku obdartego dzikiego wina.
— Patrzcie!
— Gdzie?
— No, tutaj... tutaj coś jest, pod liśćmi na płocie.
Dopadł do płotu i odsunął gałązkę dzikiego wina.
Pod liśćmi, na desce, ukazał się wyraźny odcisk ubłoconej podeszwy.
Spojrzeliśmy po sobie. Piskor od razu spuścił głowę. To nie był ślad Wąsika. Wąsik nosił stare, wytarte trampki, a odbita podeszwa miała wyraźny, gruby deseń, podobny do odcisku opony samochodowej.
— To są wibramy... no, takie buty turystyczne — powiedział Jasio Nowak.
— Co teraz zrobimy? — zapytałem.
— No, trzeba zbadać, dokąd prowadzi ten ślad — odparł Jasio.
— A Wąsik? Mieliśmy przecież szukać Wąsika.
— Najpierw zbadamy ten ślad. Jak znajdziemy tego faceta, co obrobił ogród Pieczaby, to może on nam powie, czy widział Wąsika. Szkoda takich śladów.
Rzeczywiście szkoda było takich wspaniałych śladów, więc po krótkiej naradzie postanowiliśmy iść w ich tropy. Przy samym płocie nie było ich wprawdzie widać — musiały zostać już zatarte — ale nieco dalej, za rogiem ogrodzenia, zobaczyliśmy na wilgotnej ścieżce znów taki sam odcisk turystycznego buta. Ścieżka skręcała na tyły zabudowań Makolągwi. Najwidoczniej złodziej bał się uciekać ulicą i pobiegł opłotkami. To była okoliczność pomyślna, gdyż błotnistą ścieżką z tylu domów mało kto chodził i tropy były zupełnie wyraźne.
Nagle ślady zaczęły zachodzić jedne na drugie, jakby zbiegowi przybyły jeszcze dwie nogi. Widocznie drugi osobnik w takich samych butach musiał się przyłączyć do pierwszego. A więc złodziei było dwu.
— Tu jeszcze ktoś trzeci szedł — zauważył nagle Piskor — zobaczcie, ślady wibramów zatarte są miejscami przez odcisk czyichś małych stóp...
— Tak, to stopy w trampkach. W starych trampkach, o ledwie widocznym wzorze podeszwy — powiedziałem.
Popatrzyliśmy po sobie. Wszyscy pomyśleliśmy od razu o tym samym.
— To przecież ślady Wąsika — szepnął wreszcie Jasio, przecierając szkła.
— No, widzicie, mówiłem, że on w tym musiał maczać palce — rzekł z satysfakcją Piskor.
— Myślisz, że zwąchał się z jakimiś tutejszymi złodziejami? — zapytał z niedowierzaniem Jasio.
— A co? Pewnie, że tak. Swój zawsze znajdzie swego. Ja wam mówię, że on przyłączył się do jakiejś bandy obrabiaczy sadów.
Podnieceni pobiegliśmy dalej. Ślady skręcały na pole kartofli, a potem znikały w lesie.
Przez chwilę myśleliśmy, że już ich nie odnajdziemy, ale nagle na ścieżce zauważyliśmy kilka rozrzuconych jabłek.
— Dobra jest — powiedział Jasio — to ich jabłka, musieli tędy zwiewać.
Byliśmy już dobrze zmęczeni. Droga przez las wlokła się monotonnie, wreszcie, może po kwadransie marszu, dobrnęliśmy do strumienia leśnego, za którym ścieżka rozchodziła się w trzech kierunkach. W którą stronę iść? Na suchym igliwiu nie było żadnych śladów.
Zdezorientowani rozglądaliśmy się dookoła. Po prawej stronie zza zarośli wyłaniał się jakiś ciemny kształt. Odsunęliśmy gałęzie i ujrzeliśmy starą, zrujnowaną kaplicę. Na stopniu jej schodów ktoś siedział. Kto to?! Wytężyliśmy wzrok i serce zabiło nam mocno. To przecież Wąsik Eugeniusz.
Siedział na stopniu i wygrzewał się w słońcu z zamkniętymi oczyma.
Podbiegliśmy do niego.
— Wąsik! Co tutaj robisz?!
Wzdrygnął się na nasz głos. Otworzył oczy, ale nie ruszył się z miejsca.
— Nie wasza rzecz — odparł, zaciskając zęby.
— Tak myślisz? — przymrużył oczy Piskor. — Ty złodzieju!
Wąsik zerwał się ze stopnia i jakimś koźlim sposobem rąbnął Piskora głową w żołądek, aż Piskor zwinął się wpół.
— Bierzcie go — wykrztusił — nie dość, że narozrabiał, jeszcze się rzuca...
Wąsik cofnął się o krok. Oczy błyszczały mu groźnym blaskiem.
— Nie jestem złodziejem — zasapał — właśnie to wam chciałem udowodnić. Złodziej jest tu — pokazał na drzwi kaplicy. — Chcecie go zobaczyć? Proszę.
Zatrzymaliśmy się. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
— Pokaż! — powiedziałem.
— Chodźcie — Wąsik uchylił drzwi.
W półmroku ujrzeliśmy niewielkiego chłopca w poplamionej koszuli. Patrzył na nas wystraszony. Miał przeraźliwie chudą, trójkątną twarz, odstające uszy i podrapane kolana. Ręce trzymał rozcapierzone, z daleka od siebie. Ociekały wodą.
Piskor, wciąż jeszcze trzymając się za żołądek, podszedł do jego butów, podniósł jeden i obejrzał, tak, jak kowal ogląda podkowę konia.
— Zgadza się. To wibramy. I ten sam deseń.
— Zostawcie go teraz — powiedział Wąsik — widzicie, że się myje.
Istotnie, zauważyliśmy, że przed chłopcem stał na ławce zardzewiały niemiecki hełm napełniony wodą.
— Co to wszystko znaczy? — zapytał Jasio, patrząc z rozczarowaniem na wystraszonego malca. Nie tak sobie wyobrażaliśmy złodzieja sadów. — I gdzie jest ten drugi? Przecież było ich dwu.
— Trzech, jeśli chodzi o ścisłość — poprawił Wąsik.

 

Drogi uĚźytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.