Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Rzadko używała tytułu naukowego przed nazwiskiem, z wyjątkiem sytuacji takich jak ta. Telefony od doktora nie pozostawały bez odpowiedzi.
- Czy to jakaś pilna sprawa, pani doktor? Nie sadzę, aby pan Quincy wrócił wcześniej niż jutro rano.
- To wystarczy. Proszę, żeby od razu do mnie zadzwonił, bez względu na porę dnia.
Kiedy odłożyła słuchawkę, popatrzyła przez okno na ogród różany.
Jak Wainwright mógł tak zniknąć?
Już trzeci raz Paul, Carol i Jane przygotowywali razem kolację. Dziewczynka z każdym dniem czuła się swobodniej.
Jeśli zostanie jeszcze z tydzień - pomyślał Paul - będzie nam się wydawało, że mieszka tu zawsze.
Kiedy jedli deser, Paul odezwał się:
- Czy nie miałybyście nic przeciwko temu, aby przełożyć wypad w góry o dwa dni?
- Dlaczego? - spytała Carol.
- Opóźniłem się z pisaniem w stosunku do tego, co zaplanowałem. Jestem w trakcie kluczowej dla utworu sceny i chciałbym ją skończyć. Nie bawiłbym się dobrze, mając to na głowie. Jeśli wyjedziemy w niedzielę zamiast jutro, będę miał czas na zakończenie rozdziału. A i tak spędzimy osiem dni w górach.
- Nie krępujcie się mną - powiedziała Jane. - Jestem tylko nadbagażem. Pojadę tam, dokąd mnie zabierzecie, kiedy będzie wam to na rękę.
Carol potrząsnęła głową.
- Nie dalej niż w ubiegłym tygodniu, po rozmowie z panem O’Brianem, postanowiliśmy się zmienić, prawda? Musimy nauczyć się odpoczywać i nie pozwalać, by praca przysłaniała nam wszystko.
- Masz rację - potwierdził Paul. - Ale jeszcze ten raz... - przerwał w pół zdania, widząc zdecydowanie w oczach Carol. Rzadko się przy czymś upierała, ale jeśli już postanowiła nie ustępować, pozostawała niewzruszona jak skała. Westchnął.
- Dobra. Wygrałaś. Wyjeżdżamy jutro rano. Wezmę ze sobą maszynę do pisania i brudnopis. Mogę skończyć tę scenę w domku i...
- Nic z tego. - Carol podkreślała każde słowo stukaniem łyżeczką w pucharek z lodami. - Jeśli już zamierzasz pisać, nie skończy się tylko na tej scenie. To dla ciebie zbyt duża pokusa. Wiesz, że mam rację. Zepsujesz urlop sobie i nam.
- Ale ja po prostu nie mogę odłożyć tej sceny na dziesięć dni - błagał Paul. - Zanim do niej powrócę, cały nastrój i spontaniczność miną.
- Masz rację - powiedziała Carol. - Oto, co zrobimy. Jane i ja wyjeżdżamy w góry jutro z samego rana, tak jak planowaliśmy. Ty zostaniesz tutaj, skończysz swoją scenę i dojedziesz do nas.
Zmarszczył brwi.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
- Czemu nie?
- Nie chcę, abyście jechały same. Sezon letni już się skończył. Wczasowiczów jest coraz mniej. Większość domków stoi pusta.
- Na litość boską - zaprotestowała Carol - w tych górach nie czai się żaden ohydny człowiek śniegu. Jesteśmy w Pensylwanii, nie w Tybecie. - Uśmiechnęła się. - To miło, że się tak o nas troszczysz, kochanie, ale nic nam nie grozi.
Później, kiedy Jane już się położyła, Paul zrobił ostatni wysiłek, by przekonać Carol, wiedział jednak, że to daremny trud.
Patrzył, jak Carol wybiera ubrania do zapakowania.
- Posłuchaj, bądź ze mną szczera, dobrze?
- A kiedy nie jestem? Co masz na myśli?
- Chodzi o dziewczynkę. Czy ona może być niebezpieczna?
Carol odwróciła się i spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona pytaniem.
- Jane? Niebezpieczna? Cóż, dziewczynka tak ładna jak ona za parę lat z pewnością złamie niejedno męskie serce. A jeśli bystrość mogłaby zabijać, zostawiałaby za sobą ulice usłane zwłokami.
Nie zareagował na żart.
- Nie chcę, żebyś traktowała to tak lekko. Myślę, że to poważna sprawa. Proszę, przemyśl to dokładnie.
- Nie ma się nad czym zastanawiać, Paul. Straciła pamięć, to wszystko. Jest jednak zrównoważonym, zdrowym psychicznie dzieckiem. Właściwie trzeba mieć zdumiewająco dojrzałą osobowość, by traktować amnezję tak jak ona. Nie wiem, czy trzymałabym się chociaż w połowie tak dobrze, gdybym była na jej miejscu. Przypominałabym raczej kłębek nerwów albo wpadłabym w depresję. A ona jest elastyczna, potrafi przystosować się do sytuacji. Tacy elastyczni ludzie nie są niebezpieczni.
- Nigdy?
- Prawie nigdy. To twardzi ludzie pękają.