Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przygotujemy taki zapach, który na długo sprowadzi ich z naszego szlaku.
Odłożył na bok część utkanej przez siebie szorstkiej materii i wyciągnął nogi w stronę słabego blasku ledwo żarzącego się ogniska. Z woreczka przy pasie wydobył illbanę, którą sam zebrał, i począł wcierać ją energicznie wzdłuż całego powroza. Kiedy skończył, odłożył na bok liście i zaczął ściśle owijać powrozem jedną ze stóp, dopóki nie upewnił się dotknięciem, że cała wzmocniona metalem podeszwa buta została całkowicie okryta.
- Czy to coś pomoże? - Kelsie już zaczęła pojmować, do czego zmierza Yonan.
- Życzmy sobie tego... illbana ma wiele zastosowań. Jedno z nich teraz wypróbujemy.
A kiedy już rozłożyli się na noc - jedno trzymało straż, podczas gdy drugie spało - stopy ich okrywała włóknista trzcina, z której tu i ówdzie wyglądały drobiny postrzępionej illbany. Czysty, wyraźny zapach tej rośliny świdrował w nozdrzach, kiedy Kelsie trzymała pierwszą wartę, pozwoliwszy spopielić się żarowi. Tylko światło księżyca umożliwiało jej obserwowanie wyniosłych ruin i okolicznych pól.
Nasłuchiwała w szczególny sposób, zarówno ciałem, jak i umysłem. Przypominało to wietrzenie jakichś obcych zapachów - rozluźnione fale myślowe wychwytujące pierwsze ostrzeżenie o czymś, co mogłyby skrywać cienie. To, na co czekała z takim napięciem, było zapewne ujadaniem ogarów, które towarzyszyły czarnemu jeźdźcowi i jemu podobnym.
Życie kipiało nocną porą. Kelsie wyłowiła jakiś szelest w wysokich trawach, posłyszała skrzek, który skłonił ją do nieporadnego uniesienia się; uświadomiła sobie, iż musi to być głos jakiegoś myśliwego polującego z powietrza. Nie rozległo się natomiast żadne wycie, od którego cierpłaby skóra i które kojarzyłoby się jej z ogarami. Jak daleko znajdowali się od owego zagajnika, w którym ich oblegano, nie próbowała nawet oszacować. Jeśli Yonan wiedział - podejrzewała jednak, że nie - ani razu o tym nie wspomniał. Fakt ten dowodził z pewnością, że choć ustanowione warty strzegły ich obojga, Yonan nie czuł się bezpiecznie w obecnym położeniu.
Ogarniał ją sen. W pewnym momencie poderwała się walcząc z opadającymi powiekami i ruszyła po kamieniach, by nie zdradził jej szelest traw, ku zewnętrznej ścianie pozbawionej dachu strażnicy. Zatrzymała się tam, próbując wyobrazić sobie, jakiż to rodzaj inteligentnych stworzeń wzniósł tę budowlę z takim rozmachem, a mimo to nie przewidział ani drzwi wejściowych, ani przejść w wewnętrznych ścianach, które prowadziłyby z jednego pomieszczenia do drugiego. Mury były nieme, stanowiły część dawno minionej i zapomnianej historii, niczym ów kamienny krąg na Ben Blairze.
Ben Blair... W nagłym przypływie strachu Kelsie uświadomiła sobie, iż Ben Blair był teraz tak odległy od jej życia, jak sen jakiś daleki. Wypytywała Simona Tregartha o sposobność powrotu. Dawał wykrętne odpowiedzi, ale kiedy nalegała, wyznał, że przypadek, by ktoś, kto przeszedł przez bramę, miał przez nią wrócić, jeszcze się nie zdarzył. Gdyby nawet komuś udało się znaleźć inną bramę w tej krainie i uczynić z niej użytek, trafiłby w jeszcze dziwniejsze miejsce i dziwniejsze czasy, nie mógłby jednak powrócić do sobie właściwego miejsca...
Sobie właściwe miejsce. Przypomniała sobie teraz, że Simon wyrzekł to z wahaniem i w końcu dodał, iż większość tych, co odważyli się przechodzić przez bramę, czyniła to po to, by stąd uciec. Ich miejsca znajdowały się zapewne w tym świecie, którego tak uporczywie poszukiwali.
Tak, ona nie szukała! A chciała...
Przypatrując się ogromowi czarnych ruin tylko w połowie zalanych światłem księżyca, próbowała wyobrazić sobie jakąś tutejszą bramę. A gdyby tak ją przekroczyła, gdzie by się znalazła? W czymś lepszym czy w czymś gorszym? Następnie jej myśli podporządkowały się szybko jakiejś pilnej potrzebie; Kelsie uniosła klejnot, by zajrzeć mu do serca, w którym światło migocąc przybierało na sile. Postąpiła krok do tyłu, tam gdzie zostawiła Yonana, świadoma, iż coś się zmieniło. Ale to nie zmieniła się otaczająca ją kraina.
Światło emitowane z kamienia zastygło wokół niego, mimo to Kelsie wciąż czuła ciepło klejnotu w swym ręku, choć nie widziała niczego poza pulsującą w podnieceniu kulą światła. To, co odciskało się na powierzchni kuli, stanowiło cień, który z każdym uderzeniem jej serca robił się ciemniejszy i wyrazistszy.
- Wittie! - wyszeptała głośno imię, a kiedy je wymawiała, odbicie utrwaliło się. Kelsie spoglądała prosto w oczy czarownicy, jak gdyby stały naprzeciw siebie; czuła przymus, który jej nie odstępował, odkąd przyjęła kamień, przymus, który tak się wzmógł, iż nie mogła nad nim zapanować.
Usta czarownicy były otwarte. Ale to nie słowa dotarły do Kelsie, dotarł do niej raczej celny promień wyrazistej, przenikliwej myśli.
“Gdzie?"
Kelsie powiedziała prawdę:
- Nie wiem.
“Głupia! Rozejrzyj się wokół! Użycz mi swych oczu, skoro nie potrafisz odpowiedzieć rzetelnie".
Nacisk rozkazu był tak wielki, iż Kelsie nie spostrzegłszy się nawet, poczęła obracać się z wolna wokół własnej osi, najpierw zwrócona twarzą do ruin, potem do otaczających je pól i znowu do ruin.
Na owej twarzy z mgły pojawiło się rozdrażnienie i swoista mściwość, od której Kelsie zesztywniała.
“Czy wciąż jest z tobą mężczyzna?" - Akcent na słowie “mężczyzna" dopełnił miary.
Kelsie wyobraziła sobie śpiącego Yonana, takiego, jakiego opuściła kilka chwil wcześniej.
“Odejdź więc, gdy śpi! Bacz na wskazania klejnotu... szuka on Wielkiej Mocy".
Kelsie potrząsnęła głową stanowczo.
- Nie opuszczÄ™ nikogo, kto usnÄ…Å‚ bezbronny w tej krainie.
Dzięki tej upartej wewnętrznej części swego jestestwa, która nie przestała czuć urazy do Wittie, dziewczyna znalazła siły, by powiedzieć to, co powiedziała... powiedzieć albo też pomyśleć.