Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Wiesz, Aylo, wydaje mi się, że czeka nas niezwykle długa rozmowa.
- Porozmawiam z tobą z prawdziwą przyjemnością - odrzekła znachorką - ale teraz... potrzebujesz krwawnika.
Zelandoni zamyśliła się na moment. Nie, ona nie może być Tą, Która Służy. Gdyby nią była, nigdy nie opuściłaby swojego ludu, by podążyć za mężczyzną do jego domu - nawet gdyby postanowiła zostać jego partnerką. Ale możliwe, że zna się co nieco na ziołach. Wielu ludzi ma doświadczenie w zielarskich praktykach... A skoro ma przy sobie krwawnik, dlaczego ona, Zelandoni, nie miałaby z niego skorzystać? Jego zapach jest na tyle charakterystyczny, że rozpozna go bez trudu.
- Rzeczywiście, przydałaby mi się odrobina, jeśli masz pod ręką swój zapas.
Ayla pobiegła do juków i z bocznej kieszeni jednego z nich wcięła swą torbę znachorską ze skóry wydry. Jest już taka zniszczona, zauważyła, wracając do kuchni. Wkrótce będę musiała sprawić sobie nową. Zelandoni z zainteresowaniem spojrzała na dziwną torbę, która wyglądała tak, jakby wykonano ją z całego zwierzęcia. Nigdy dotąd nie widziała podobnego pojemnika na zioła, ale było w nim coś autentycznego.
Młodsza kobieta odchyliła głowę wydry, rozluźniła rzemień zaciągnięty wokół szyi zwierzęcia, zajrzała do wnętrza torby i wyciągnęła z niej malutki woreczek. Odgadła jego zawartość po kolorze skóry, rodzaju włókna, którym był zasznurowany, i po liczbie supełków na luźnych końcach splotu. Rozluźniła węzeł - a był to węzeł łatwy do rozwiązania, jeśli ktoś wiedział, jak to zrobić - i podała otwarty woreczek przyglądającej się jej poczynaniom wielkiej kobiecie.
Zelandoni zachodziła w głowę, skąd Ayla może wiedzieć, czy wyjęła z torby właściwe ziele, skoro nawet go nie powąchała, ale zbliżywszy nos do woreczka, przekonała się, że nie zaszła pomyłka. Donier wysypała odrobinę na otwartą dłoń i przyjrzała się jej z bliska, aby stwierdzić, czy są to suszone liście czy też liście zmieszane z kwiatami i czy w suszu nie ma żadnej niepożądanej domieszki. Upewniwszy się, że to czyste liście krwawnika, wsypała kilka szczypt do miski z gotującą się wodą.
- Dołożyć jeszcze jeden gorący kamień? - spytała Ayla, zastanawiając się, czy donier zamierza przygotować napar czy wywar - zaparzyć zioła czy wygotować je.
- Nie - odpowiedziała kobieta. - Nie chcę, żeby napar był zbyt mocny. Wystarczy lekka dawka... Szok prawie minął, a Willamar jest silnym mężczyzną. Teraz bardziej martwi się o Marthonę, więc i jej zamierzam dać porcję. Muszę działać ostrożnie, żeby nie zepsuć całej kuracji...
Ayla pomyślała, że Zelandoni musi regularnie podawać matce Jondalara jakiś środek, którego działanie uważnie obserwuje.
- Chciałabyś, żebym zrobiła dla wszystkich herbatę? spytała ochoczo.
- Nie jestem pewna... Jaką herbatę? - spytała starsza uzdrowicielka.
- Coś łagodnego i smacznego. Może z odrobiną mięty albo rumianku... mam nawet trochę kwiatu lipy dla osłody.
- Dobrze, zrób. Rumianek z kwiatem lipy powinien być odpowiedni, nieco uspokajający - rzuciła przez ramię Zelandoni, wychodząc z kuchni.
Ayla uśmiechnęła się i wyciągnęła kolejne woreczki ze znachorskiej torby. Ona zna magię uzdrawiania!, pomyślała. Odkąd opuściłam Klan, nie mieszkałam blisko kogoś, kto znałby się na lekach i uzdrowicielskiej magii! Będzie cudownie móc z kimś porozmawiać o tych sprawach.
Ayla poznała tajniki znachorstwa - a przynajmniej zielarstwa i leczenia niektórych urazów, jeśli nie spraw związanych ze światem duchów - dzięki Izie, przybranej matce z Klanu, którą powszechnie uważano za spadkobierczynię przebogatej tradycji rodu najlepszych uzdrowicielek. Wielu dodatkowych informacji dostarczyły jej kobiety-znachorki zebrane na Zgromadzeniu Klanów, na którym zjawiła się wraz z klanem Bruna. Znacznie później, na Letnim Spotkaniu Mamutoi, spędziła sporo czasu, ucząc się od mamutii.
Dość szybko przekonała się, że ludzie zwani Tymi, Którzy Służą Matce, znali się zarówno na leczeniu, jak i na sprawach duchowych, choć nie każdy z nich przejawiał nadzwyczajne zdolności w obu dziedzinach. Często zależało to od indywidualnych zainteresowań. Niektórzy mamutii byli wybitnymi fachowcami w dziedzinie preparowania leków, niektórzy zajmowali się chętniej uzdrawianiem, innych ciekawiło ciało człowieka, a jeszcze inni próbowali ustalić, dlaczego jednym ludziom udawało się przetrwać ciężką chorobę lub zranienie, a innym nie. Byli i tacy, którzy parali się wyłącznie kontaktami ze światem duchów i eksploracją umysłu, nie poświęcając znachorstwu ani trochę uwagi.