Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
To jest nieczysty chwyt.
— Huba, co to za mowa — zaniepokoił się Nimbus — drętwo jakoś zaczynasz.
— Powiem ci prawdę — odparłem — to wszystko zaczyna mnie już nudzić. Najwyższy czas wysiąść. Mówię ci, Nimbus. Najwyższy czas wysiąść.
— Nie — powiedział Nimbus.
— Jak chcesz — ziewnąłem — mnie tam nie ma. Ja ma dość. Ja wysiadam.
— Boisz się?
Zaśmiałem się i spojrzałem na zegarek.
— Odpływam i życzę powodzenia.
Nimbus spojrzał na mnie ponuro zmęczonym wzrokiem. Rozumiałem go dobrze. On też był zmęczony. On też chciałby wysiąść, ale nie potrafi. Będzie dryfował do końca.
* * *
Sądziliśmy, że pojawienie się Koncewicza z ogoloną brodą wzbudzi sensację wśród dziewcząt. Tak się jednak nie stało. Ku naszemu zdziwieniu przyjęły tę jego metamorfozę całkiem naturalnie. Zdenerwowany Nimbus zaczepił Siwińską:
— Nie wiesz, co się stało Koncewiczowi?
— Co się miało stać?
— No, ogolił się.
— To co? Już przedwczoraj zapowiedział, że się ogoli.
Nimbus przygryzł wargi i odszedł.
Profesorowie również nie okazali specjalnego zdziwienia. Sądzili, że Koncewicz ogolił się z racji jubileuszu pani dyrektorki, i komentowali jego decyzję z zadowoleniem. Takie przynajmniej były wieści z „nasłuchu” przyniesione przez Okapnika.
Zamiast drugiej i trzeciej lekcji odbyła się akademia. W części artystycznej gwoździem programu stał się występ Koncewicza. Lalu odegrał na skrzypcach „Marzenie” Schumanna. Na sali zrobiło się słodko i błogo. Dziewczęta miały łzy w oczach (pytanie: z powodu Schumanna czy Koncewicza?), a pani dyrektorka podziękowała wzruszona młodemu skrzypkowi za — jak się wyraziła — „podniosłą ucztę duchową” i nazwała go „szlachetnym chłopcem, który zjednoczył nas w jedną rodzinę cudownym muzycznym zaklęciem”.
Widziałem, że Nimbusa o mało krew nie zalała. W każdym razie wszystko to dolało oliwy do ognia. Spodziewałem się szybkiej draki i nie omyliłem się.
Ledwie wróciliśmy do klasy, Nimbus z paczką rozpoczął głośną prowokację.
— Widzieliście coś takiego, panowie! Koncewicza fryzjer złapał.
— Sprzedał brodę na materac.
— Nie, bracie. Ela mu kazała.
— Ela?
— No, a co myślisz. Z brodą przecież niewygodnie. Kłuje.
W klasie ucichły rozmowy.
Ela siedziała zaczerwieniona, z zaciśniętymi ustami. Reszta dziewcząt umilkła. Tylko Siwińska odezwała się grubym głosem:
— No, no, zamknijcie się tam. Co was znowu napadło? Czego się jej czepiacie? No, czego?
— Siwa, odkąd to jesteś adwokatem?
— Pilnuj lepiej swojej maski. Koncewicz cię zdradził.
— To nic, pocieszy się Mleczką. Mleczko, poszedłbyś z Siwą na bal?
— Iii, trzeba by ją inaczej zmontować.
— Dosyć tych wygłupiań — zerwała się Ela — jak zaraz nie przestaniecie, to...
— To co, Kiziu?
Ela opadła na ławkę, ukryła twarz w rękach i zaczęła płakać.
— Ela, złość piękności szkodzi.
— Eli nic nie zaszkodzi.
— Już?
— Miłość ją wypiększa.
— Widziałeś ją na basenie? Zupełnie jak Brigitte Bardot.
Okapnik szepnął coś Jasiowi od ucha i Jasio zarżał.
— E, naprawdę?
— No, mówię ci! Tylko do filmu!
— Tak, to prawda, marnuje się dziewczyna.
— Ela, podobno w „Stodole” angażują do striptizu!
— To nie dla niej. Koncewicz byłby zazdrosny.
— Ela, czy to prawda, że wy tak á la Sagan?
— A mamusia wam pozwoliła?
— Daj jej spokój, nie widzisz, że się wstydzi?
Ela wybiegła z ławki.
— Dokąd, maleńka?
— Puść, serce ją woła.
— My też potrafimy pocieszyć.
Tomiszewski zagrodził jej drogę i chciał ją objąć.
Nie wiem dokładnie, jak to się stało, dość że w tym momencie zatraciłem zupełnie styl. Chwyciłem za kałamarz i wskoczyłem na ławkę.
— Uwaga! — krzyknąłem.
Rozległ się brzęk. Szyba poszła w drobne kawałki. Dziewczęta odskoczyły z piskiem. Tomiszewski puścił Elę.
— Wariat, co robisz? — ujrzałem przerażoną twarz Nimbusa.
— Dalej! Rozrabiamy na całego! — krzyczałem. — No, co się tak patrzycie! Jazda! Nimbus, Mleczko, Okapnik, Tomiszewski! Co z wami? Boicie się! Ja się nie boję!
Zacząłem zbierać kałamarze i ciskać je jeden po drugim w okna, póki mnie nie rozbroili.
Nagle otwarły się drzwi i stanął w nich zadyszany Koncewicz ze skrzypcami pod pachą.
— Co tu się wyrabia? — wytrzeszczył oczy.
Zeskoczyłem z ławki, dopadłem do niego, chwyciłem za ramiona.
— Wal ich w mordę, rozumiesz — trząsłem nim — wal ich w mordę, bo inaczej ja ciebie... dzisiaj musisz ich walić!
Koncewicz patrzył na mnie jak na wariata, nic nie rozumiejąc zrazu. Potem przebiegł niespokojnym wzrokiem po milczącej i znieruchomiałej klasie, wreszcie dostrzegł w kącie płaczącą Elę.
— Co jej jest? — zapytał.
Oczy mu się zwęziły niebezpiecznie.
W swym czarnym ubraniu, nieskazitelnie białej koszuli i wykwintnym krawacie wydawał się obcy naszej klasie. Nigdy nie wydawał się tak obcy jak właśnie w tamtej chwili.
— Coście jej zrobili? — zwrócił się niskim głosem do Nimbusa. — No mów, ty bydlaku! Czemu ona płacze?
Klasa wstrzymała oddechy. Burza wisiała w powietrzu. Nimbus zacisnął pięści, ale się nie poruszył. Może by się wszystko rozeszło po kościach, gdyby nie Mleczko.
— Pytasz się, czemu płacze? — oblizał wargi. — Ona tak, z miłości.
— Podobno ty i Ela... podobno wy... tego... — zachichotał Tomiszewski, ale nie dokończył.