Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Moss stojący przy wozie, kiedy Garik i Judyta tulili się do siebie, obiecując sobie, że się spotkają, zanim świat dowie się o tym. Moss, który powiedział mu, iż jest głupcem, że powinien wrócić do domu, wziąć sobie Dżennę i hodować jabłka. Mówił tak, nie wiedząc, jak bardzo sparzył Garika płomień uczucia. Od tego czasu minęło już tyle lat. Czy pamiętasz, Moss?
Jeźdźcy krążyli wokół zabłoconego, otoczonego palisadą dziedzińca, ustawiając się w szyku za Dikiem. Moss przytroczył torbę z żywnością do siodła i zaczepił wielkim palcem nogi o strzemię, żeby mocniej owinąć się ponczem z owczej skóry.
- Uważaj na siebie, Moss. Pij wieczorem herbatę i dobrze się przykrywaj.
Moss przytulił ją do siebie.
- A ty nie utyj w czasie mojej nieobecności. Zawsze wolałem cię szczupłą. - Uśmiechał się szeroko jak młodzieniec. Mejza nie mogła pozbyć się wrażenia, że Moss od dawna wyczekiwał czegoś takiego.
- Och, jedź... - Ugryzła się w język i zeskoczyła na dół. - Patrz, Szalane. Wydaje mu się, że nadal jest w twoim wieku.
Szalane wstawiła stopę w strzemię, by pocałować ojca.
- Moss, szukaj Arina. Otwórz się dla niego. Nie dbaj co mówią inni. On żyje.
Moss pozwolił, by dotarł doń gniew i ból jego córki.
- Dziewczynko - pocałował ją - na wszystko przyjdzie czas.
- On żyje! Czytam go. Nie słowa, tylko cichy szept, który pojawia się i gaśnie. Proszę.
- ZrobiÄ™ to, Lane. A teraz znikaj, wszyscy czekajÄ….
- I ja cię kocham, Moss. - Szalane ucałowała go szybko i mocno i pobiegła pochylając się pod końskimi szyjami, tu i tam chwytając na pożegnanie czyjąś rękę, aż wreszcie dotarła i do Dika, który właśnie nasuwał skórzany kaptur na głowę. Szalane pociągnęła za cugle jego konia.
- Pamiętaj, Diku. Szukaj Arina. On gdzieś tam jest.
Dik wziął ją za rękę, czując rozpacz targającą Szalane. Nasłuchiwali z nadzieją przez całą zimę. Ktoś usłyszałby gdzieś coś zrozumiałego, docierającego od strony gór, przez które do niedawna nie mogli się przedrzeć nawet traperzy. Wcześniej czy później rana Szalane zagoi się. Do tego czasu ona sama sięgnie po nóż i jeśli przeżyje, będą w jej życiu inni mężczyźni.
- Jeśli jest tam, odczytam jego myśli.
Kolumna ruszyła w drogę. Szalane, idąc przy kolanie młodego władcy, dodała:
- I sam wróć, Diku.
- Naucz teraz dobrych manier te szandyjskie konie!
- Pewne jak mróz. - To było coś, co mogła zrobić, przetwarzając bezsilną niepewność w działanie. Konie, ujeździła, nie tylko stawały się łagodne jak baranki, lecz i dobrze wytresowane - o tyle, o ile pozwalały ich małe móżdżki. Szalane nie oszczędzała zwierząt i siebie, żeby tylko zapomnieć o gnębiącej ją ostrej frustracji. Przez wiele tygodni dzień w dzień ten sam słaby sygnał wsączał się w jej świadomość, zawsze o tej samej porze. To musiał być Arin. Nikt nie mógł przekonać Szalane, że jest inaczej.
Lecz gdy teraz patrzyła na znikających wśród drzew jeźdźców, uświadomiła sobie ironię losu. Karliowie, których Garik nie mógł kupić, walczyli w jego wojnie za darmo, a żaden z nich nie wiedział, czym się to skończy. Gdzie byli Wengenowie? Arin ryzykował życiem, żeby dotrzeć do Zbawienia. Gdzie byli Krissowie? A gdzie był Garik, ten dziwny człowiek, który to wszystko rozpoczął?
Gdzie jesteś? zastanawiała się. Gdzie jesteście i kiedy wrobicie?
Ostatnie posunięcia w prowadzonej od dawna grze Arin i Uriasz rozegrali na mapie rozłożonej na kolanach młodego Szandy. Arin wiedział, że kiedy skończą, będzie wolny, a prezbiter otrzyma rozwiązanie swojej zagadki. Arin przejechał piórem wzdłuż zaznaczonej na mapie drogi i narysował krzyżyk.
- To jest arsenał.
- Tak, to stare laboratorium.
- Pięć domów. To jest ten duży z wielkimi cyframi nad drzwiami. Judyta zostawiła swoją mapę we wnętrzu numeru siódmego, licząc od strony południowej. W dużym pokoju pełnym metalowych skrzynek.
- Dlaczego nie zabrała jej ze sobą?
- Wyniósł ją z miasta mężczyzna, który jeszcze w rok później miał nie po kolei w głowie. Nawet nie pomyślał o mapie, zresztą i tak nie mógłby jej odczytać.