Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ramiona, uda i golenie były czerwone i obrzękłe od oparzeń, skóra
twarzy spieczona i popękana.
- Mój ty Boże! - zawołał lekarz. - Opatrzę pana, ale to będzie
musiało chwilę potrwać.
- Czy mogę po niego przyjechać, powiedzmy, za trzy godziny? -
zapytał Kilian lekarza.
- Nie ma potrzeby. Hotel St. Geran jest po drodze do mojego
domu. Sam odwiozę tego pana.
Była już dziesiąta, kiedy Murgatroyd wchodził przez główne wejście
hotelu do rzęsiście oświetlonego hallu. Lekarz mu towarzyszył. Ktoś
zobaczył ich i pobiegł do jadalni, żeby zawiadomić kilku siedzących
tam jeszcze gości. Wiadomość o powrocie Murgatroyda w mgnieniu
oka dotarła do baru przy pływalni. Rozległ się hałas odsuwanych
krzeseł i brzęk naczyń. Tłum wczasowiczów biegł ze wszystkich stron
do hallu, żeby powitać Murgatroyda. Ale w połowie hallu ludzie
zatrzymali się.
Murgatroyd wyglądał zaiste dziwnie. Ramiona i nogi miał po-
smarowane kalaminą, która wyglądała jak zastygła kreda. Bandaże
zmumifikowały mu obie ręce. Czerwona, sparzona twarz błyszczała
pod grubą warstwą kremu. Jego włosy były w dzikim nieładzie,
a szorty wciąż opadały poniżej kolan. Wyglądał jak negatyw foto-
graficzny. Powoli przesuwał się w stronę tłumu gości, którzy roz-
stępowali się przed nim.
- Dobra robota, chłopie - powiedział ktoś.
- Tak, tak, wspaniała! - zawołał ktoś inny.
Nie mogło być mowy o uściskach rąk. Niektórzy chcieli poklepać
Murgatroyda po ramieniu, ale powstrzymał ich lekarz. Ci, którzy
przyszli z kieliszkami w rękach, wznosili toasty za jego zdrowie.
Murgatroyd doszedł do schodów prowadzących na piętra, i zaczął się
na nie wspinać.
W tym momencie z salonu fryzjerskiego wyszła pani Mur-
gatroyd. Zwabił ją hałas wywołany powrotem jej męża. Cały
dzień spędziła gotując się z wściekłości. W południe, zdziwiona
79
nieobecnością męża, zaczęła, go szukać i dopiero wtedy dowiedziała
się, dokąd poszedł. Stała teraz, czerwona na twarzy, ze złości raczej
niż od słońca. Trwała ondulacja, którą robiła sobie na powrót do
kraju, nie była jeszcze skończona, toteż na jej głowie sterczały na
wszystkie strony wałki jak miniaturowe wyloty katiuszy.
- Murgatroyd! - zawołała. Kiedy była zła, zwracała się do niego
po nazwisku. - Co ty wyrabiasz? Dokąd idziesz?
Murgatroyd zatrzymał się na podeście, obejrzał się i zobaczył żonę
w tłumie gości. Jak powiedział później Kilian swoim przyjaciołom, coś
dziwnego zabłysło w jego oczach. Ludzie zamilkli.
- Co się z tobą dzieje?! Jak ty wyglądasz? - ciągnęła Edna
Murgatroyd pełnym oburzenia tonem.
I wtedy kierownik banku zrobił coś, czego nie robił od wielu lat.
Krzyknął!
- Spokój!
Ednie Murgatroyd opadła szczęka. Wyglądała zupełnie jak ryba,
ale znacznie mniej majestatycznie.
- Przez dwadzieścia pięć lat - powiedział spokojnie Murgat-
royd - stale groziłaś mi, Edno, że przeniesiesz się do siostry, do
Bognor. Bądź zadowolona, bo nie będę cię dłużej zatrzymywał. Nie
wracam z tobą do Anglii. Zostaję tu, na tej wyspie.
Ludzie patrzyli na Murgatroyda, oniemiali ze zdumienia.
- Nie pozostawię cię bez środków do życia - mówił dalej
Murgatroyd. - Przepiszę na ciebie dom i wszystkie oszczędności. Sam
zatrzymam tylko emeryturę, sprzedam też moją bardzo wysoką polisę
ubezpieczeniową.
Harry Foster pociągnął łyk piwa z puszki i czknął.
Higgins odezwał się drżącym głosem:
- Nie może pan rzucić Londynu. Nie będzie pan miał z czego żyć.
- Owszem - odpowiedział kierownik banku. - Powziąłem
decyzję i nie zmienię jej. Przemyślałem sobie wszystko w szpitalu,
dokąd przyszedł monsieur Patient. Zawarliśmy porozumienie. Odkupię
jego łódź, a za to, co mi pozostanie, kupię chatę na wybrzeżu. On
będzie w dalszym ciągu kapitanem, a wnuka pośle do szkół. Ja będę
przez dwa lata jego chłopcem okrętowym. Przez ten czas nauczy mnie
wszystkiego, co trzeba wiedzieć o morzu i o rybach. A potem będę
woził turystów na polowanie na ryby i w ten sposób zarabiał na
utrzymanie.
Tłum gości hotelowych wciąż patrzał na Murgatroyda z niedowie-
rzaniem.
Higgins raz jeszcze przerwał ciszę.
- Ależ, panie Murgatroyd, co z bankiem? I z Ponder's End?
80
- I co ze mną? - rozpłakała się Edna Murgatroyd.
Jej mąż rozważył każdą z tych kwestii z osobna.
- Do diabła z bankiem - rzekł po chwili. - Do diabła z Ponder's
End. I do diabła z panią, madame.
Co powiedziawszy, odwrócił się i zniknął na schodach. Za jego
plecami rozległy się okrzyki radości. Kiedy idąc długim korytarzem
już podchodził do drzwi swojego pokoju, dobiegły go z oddali
rozbawione wrzaski podchmielonych kuracjuszy: - Brawo, Mur-
gatroyd!
SĄ TAKIE DNI.
Rozkołysany prom o dźwięcznej nazwie "St. Kilian", płynący
z Hawru, zanurzył dziób w kolejnej fali i swoje grube cielsko