Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
– Boję się.
– Śmiało, no!
Wasil spełnił rozkaz i ze łzami w oczach spojrzał na Antoniego.
– Mogę zgiąć! Mogę!
– Czekaj, nie za dużo. Podnieś teraz tę nogę lekko... o tak, a teraz tę... Z wysiłkiem i drżąc
na całym ciele z wrażenia Wasil wykonywał nakazane ruchy.
– A teraz nakryj się i leż. Tydzień położysz. Później zaczniesz wstawać.
– Antoni!
– Co?
– To znaczy... to znaczy, że... będę mógł chodzić?...
– Tak samo jak i ja. Nie od razu. Przyuczyć się musisz. Z początku jak małe dziecko na
nogach nie ustoisz.
I była to prawda. Dopiero w dwa tygodnie po zdjęciu opatrunku Wasil zdołał bez pomocy
laski obejść izbę dookoła. Wtedy to Antoni zwołał do przybudówki całą rodzinę. Przyszedł
Prokop i Agata, i obie młode kobiety, i mała Natalka.
44
Wasil siedział na łóżku kompletnie ubrany i czekał. Gdy zebrali się wszyscy, wstał i ob-
szedł izbę wolnym i słabym, ale równym krokiem. Stanął w środku i zaśmiał się.
Wówczas baby wybuchły takim płaczem i takim zawodzeniem, jakby największe nie-
szczęście się stało. Matka Agata chwyciła syna w objęcia, trzęsąc się od szlochu. Tylko stary
Prokop stał nieruchomy, ale i jemu po wąsach i po brodzie spływały łzy.
Gdy baby nie ustawały w wybuchach śmiechu i płaczu, Prokop skinął na Antoniego.
– Chodź ze mną.
Wyszli z przybudówki, obeszli dom i weszli do sieni.
– Dawaj swoją czapkę – rozkazał Prokop. Wziął ją i zniknął za drzwiami pokojów. Nie
było go z dziesięć minut. Nagle drzwi otworzyły się. W obu rękach stary niósł czapkę. Wy-
ciągnął ją do Antoniego.
– Masz, bierz! Same uczciwe carskie imperiały. Na resztę życia tobie starczy. Tego dobra,
coś ty mi wyrządził, pieniędzmi nie zapłacisz, ale co mogę, to daję. Bierz!
Antoni spojrzał na niego, później na czapkę: była prawie pełna małych, złotych monet.
– Co ty, Prokop?! – Antoni odstąpił o krok. – Co ty? Chyba rozum straciłeś.
– Bierz – powtórzył Mielnik.
– A po cóż mnie to?! Ja nie potrzebuję. Dajże spokój, Prokop. Czy ja dla pieniędzy?...
Przez serdeczność, za twoją życzliwość! I chłopaka żal mi było.
– Weź!
– Nie wezmę – stanowczo odpowiedział Antoni.
– Dlaczego?...
– Nie zda mi się to bogactwo na nic. Nie wezmę!
– Z serca daję, Bóg widzi, że z serca. I nie żałuję.
– A ja z serca dziękuję. Dziękuję, Prokop, za twoją dobrą wolę, ale nie trzeba mi pienię-
dzy. Chleb mam, na tytoń i odzież zarobię, po co mi?! Mielnik namyślał się przez chwilę.
– Daję – powiedział wreszcie – ty nie bierzesz. Twoja rzecz. Wiadomo, siłą ci nie we-
pchnę. Ale i tobie tak nie wolno! Cóż ty, Antoni, chcesz mnie odmówić wdzięczności? Cóż ty
chcesz, żeby mi ludzie oczy wykłuwali, że ja tobie za taką sprawę niczym nie odpłacił?... Nie
wolno tobie tak me po chrześcijańsku, tak nie po ludzku postąpić. Nie bierzesz złota, to
przyjm co innego. Bądź gościem u mnie. Żyj z nami jak rodzony. Chcesz czasem co pomóc
we młynie albo w gospodarstwie, pomagaj, nie zechcesz, nie pomagaj. Tak żyj jak u własne-
go ojca.
Antoni kiwnął głową.
– Dobrze mi u ciebie, Prokop, i zostanę. A darmo chleba jeść nie będę. Póki zdrowia i sił
starczy, roboty nie wyrzeknę się, bo i co by bez roboty było za życie? A tobie za serce dzię-
kuję.
Więcej też mowy między nimi o tych sprawach nie było. I wszystko zostało po staremu.
Tylko przy stole matka Agata dawała teraz zawsze osobny talerz Antoniemu i najtłustsze ką-
ski dla niego sama wybierała.
W najbliższy piątek, kiedy to zjazd we młynie bywał największy, Wasil wyszedł na po-
dwórze w krótkim, nowym kożuszku, w karakułowej, wysokiej czapie i w długich butach z
lakierowanymi cholewami. Chodził tak jak gdyby nigdy nic na oczach wszystkich. Chłopi
gęby szeroko otwierali i jeden drugiego łokciem w bok trącał, bo nikt uwierzyć nie mógł, że
to prawda, co baby opowiadały, że robotnik Prokopa Mielnika, jakiś przybysz z daleka, Anto-
ni Kosiba, cudem z kalectwa Wasila wyleczył.
Jak głośne przedtem było nieszczęście Wasila, tak głośno teraz mówiono o jego wyzdro-