Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
– Nadjeżdżają! Teraz uważajcie! Nie podnoś się Marto. Na pewno będą do nas strzelać, kiedy przejedziemy.
Uruchomił pojazd i kołysząc się zjechał na drogę. Pierwsza ciężarówka – duża, niegdyś służąca do przewozu mebli, z plandeką zupełnie oblepioną kurzem, wtoczyła się na wąski most z drugiej strony. Żeby ją przepuścić, żołnierz zbliżył się i odciągnął drewnianą część barykady. Z warkotem ruszyła naprzód przez wąską przerwę w blokadzie. Kiedy znalazła się bliżej furgonetki DGHW(A), na most wjechała druga ciężarówka – tym razem wojskowa, z porwaną plandeką.
Musieli dobrze zgrać wszystko w czasie. Powoli potoczyli się do przodu. Furgonetka musiała minąć drugą ciężarówkę konwoju jak najbliżej mostu. Timberlane mocniej nacisnął pedał gazu. Wiązy przy drodze, paskudne od kurzu, rozbijały słoneczne światło na czerwone i białe błyski na przedniej szybie. Przejechali obok pierwszej ciężarówki. Kierowca coś zawołał. Przyspieszyli jadąc ku drugiej – wojskowej. Właśnie wymijała betonowe bloki. Mężczyzna za kierownicą dostrzegł Timberlane’a, wykonał jakiś gest, przyspieszył i gwałtownie skręcił, kierując pojazd na pobocze. Wartownik ruszył ku nim biegiem, podnosząc strzelbę. Jego usta się poruszały, ale słowa ginęły w ryku silników. Algi jechał wprost na niego.
Przemknęli obok wojskowej ciężarówki nie zahaczając o nią, lecz wszyscy czworo instynktownie krzyknęli. Reflektorem po stronie kierowcy uderzyli w żołnierza, zanim ten zdążył uciec. Jego strzelbą wyleciała w powietrze. Mężczyzna niczym worek cementu opadł na jeden z betonowych bloków. Gdy przedzierali się przez zaporę, usłyszeli potworny pisk stali o beton. Prując do przodu przez most, zobaczyli trzecią ciężarówkę konwoju. Pojawiła się na wprost przed nimi.
W drewnianej wartowni, którą minęli, nagle obudził się do życia karabin maszynowy. Pociski uderzyły gradem w kratę z tyłu wozu. W środku rozległo się dzwonienie, jak wewnątrz stalowego bębna. Przednia szyba nadjeżdżającej ciężarówki roztrzaskała się; w starej plandece pojawiły się nowe rozdarcia. Z piskiem opon pojazd gwałtownie zjechał na bok. Kierowca otworzył drzwiczki, ale wcisnęło go z powrotem do szoferki, gdy ciężarówka przechyliła się w stronę pobocza. Podskakując i kiwając się, rozbiła barierkę i po nasypie stoczyła się w dół, ku torom kolejowym.
Timberlane gwałtownie skręcił w przeciwną stronę, aby uniknąć zderzenia. Zdołał wyminąć ciężarówkę tylko dlatego, że spadła z nasypu. Szarpnęli do przodu. Przed sobą mieli wolną drogę. Nadal słyszeli warkot karabinu maszynowego, ale wzniesienie zasłoniło ich przed pociskami.
Gdyby Studley wtedy nie zemdlał, nie musieliby się zatrzymać na odpoczynek w opuszczonej wiosce Sparcot, gdzie zaczynali się zbierać uchodźcy. Może nawet dotarliby aż do Devon. Niestety, strażnik zaraził się cholerą. Niedługo potem przybył paranoik zwany Molem i zmienił osadę w dobrze strzeżony gród. Tydzień później, mnóstwo szans spłynęło wraz z ulewnymi deszczami. Ich przystanek w Sparcot trwał długich jedenaście lat.
Biegnąc myślami wstecz, Marta dziwiła się, jak nerwowe podniecenie towarzyszące ich pobytowi w Cowley, zabalsamowało tamte wydarzenia w jej pamięci i jak łatwo je teraz przywołała. Kolejne lata nie rysowały się tak wyraźnie, bo mąciły je nuda i monotonia. Śmierć Studleya; śmierć wielu innych z pierwszej grupy uchodźców; pojawienie się wielkiego Jima Mola, kłótnie i spory, jakie towarzyszyły przydzielaniu osadnikom opuszczonych domów; wieczne walki, swary o kobiety; koniec nadziei, dobrych obyczajów i szminki; to wszystko przypominało teraz nikłe znaki na ogromnym, ale wyblakłym gobelinie, do którego miała już nie wrócić.
Tylko jedno wydarzenie z tamtych dni (choć wtedy nie odczuwała tego tak bardzo, bo głębszą raną w jej myślach był brak dzieci!) ostrzej rysowało się w jej pamięci. Wiedziała, że nadal trapiło ono jej męża. Drugiej zimy w Sparcot, kiedy wszystkim głód odebrał rozumy, wymienili wóz DGHW(A) na wóz gnijącej ryby, pietruszki i na witaminy przywiezione przez jednookiego wędrownego handlarza. Razem z Algim targowali się całe popołudnie, a potem patrzyli, jak o zmierzchu obcy odjechał ich furgonetką. W mroku tamtej zimy ich nędza sięgnęła samego dna.
Wielu mężczyzn się zastrzeliło. Nawet najmłodsi i najsprawniejsi odbierali sobie życie. Właśnie wtedy Ewa, kochanka Troutera, urodziła zupełnie normalne dziecko. Straciła rozum i uciekła. Miesiąc później ciała jej i maleństwa znaleziono w pobliskim lesie.