Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Do obszaru zarządzania wiedzą należą też problemy ochrony własności wiadomo- ści (Yan Xianglin, Zhang Yaxi 2000: 143–148) lub (szerzej) problemy...<input type="submit" name="Submit" value="Submit"> </form> </body> </html> Rozdział 4 – Operacje na...ochrony krajobrazu – te powstałe na obszarach wrzosowisk (Szkocja) czy Lake Powell National Golf Course w stanie Arizona chronią cenny krajobraz przed...Wołodyjowski z panem Longinem już zasiedli, rzekł: – Bo waćpan, panie Podbipięta, nie wiesz największej i szczęśliwej nowiny, żeśmy z panem...– Krzysztofa Kononowicza Krzysztof Kononowicz to urodzony 21 stycznia 1963 w Kętrzynie kandydat na prezydenta Białegostoku oraz kandydat do... WPROWADŹ KLUCZ Patrząc na pulsujące słowa, zrozumiała cały plan – wirus, klucz, pierścień, pomysł szantażu...– Chcąc wygodzić i przyjaciołom moim, i wam, i temu tu oto wysłańcowi cesarza turec- kiego Jego Mości, kazałem oszacować brylant panom rajcom...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...–1 0 +1 dB Max Gain (1023)2 32 33 34 dB BLACK LEVEL CLAMP Clamp Level (Selected through Serial Interface...Wstał znowu, przewrócił parę gratów na stole i klepiąc dobrotliwie po ramieniu gospodarza, mówił: – Pewnie o kobietach rozprawialiście, co? Oj!...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Przy tym facecie nawet duraluminium było miękkie. Wymyśliliśmy wtedy, jak się robi chromfram: karmią Kocura gwoździami, a potem zbierają z latryn gotowy chromfram, bo odbyt tego faceta ściska je tak mocno, że miażdży atomy. Jeśli Julian skończył kurs u Kocura, nie mam żadnych zastrzeżeń. Niech pani zdecyduje, kto będzie prowadził szkolenie.
– W porządku. Załatwione. – Kosutic machnęła ręką, co z trudem można by uznać za salut, a potem odwróciła się i zawołała pozostałych podoficerów.
Pahner pokiwał głową, widząc, jak sierżant szkicuje plan na deskach pokładu. Szkolenie i opracowanie zasad walki to nie wszystko, co jest potrzebne do toczenia wojen, ale to co najmniej połowa. A...
Poderwał głowę, kiedy usłyszał trzask karabinowego ognia. Po chwili rozluźnił się z szerokim, zadowolonym uśmiechem, widząc „Latającą Rybę”. Wygląda na to, że nie tylko marines postanowili wznowić szkolenie.
ROZDZIAŁ DRUGI
 
Kapitan Krindi Fain postukał w zamek karabinu owiniętą w skórę szpicrutą.
– Lufa niżej. Przestrzeliwujesz.
– Przepraszam, sir – powiedział rekrut. – To chyba przez to kołysanie statku.
Złapał karabin w dolne ręce, a zręczniejszymi górnymi otworzył komorę i wcisnął do niej następny natłuszczony papierowy nabój. Mając dwie pary ramion, potrafił to robić z oszałamiającą szybkością, dlatego jego niebieskiej skórzanej uprzęży nie widać było spod nabojów.
– Lepiej celować niżej – powiedział oficer w siarczanym smrodzie prochu. – Nawet jeśli nie trafisz do celu, masz już punkt odniesienia i możesz trafić jego kolegę.
Strzelanie idzie całkiem nieźle, pomyślał. Przynajmniej trafiają blisko unoszących się na wodzie beczek. Ale to nie wystarczy, jako że Carnańscy Strzelcy zwykle znajdują się w najgorętszym wirze bitwy. Co jest pewnego rodzaju odmianą po tym, jak byli Carnańskim Batalionem Roboczym.
Kapitan spojrzał na morze ciągnące się we wszystkich kierunkach aż po horyzont i prychnął. Jego rodzinna Diaspra od niepamiętnych czasów żyła pod łagodnymi rządami czczącej wodę teokracji, ale kilku kapłanów, którzy towarzyszyli diasprańskim piechurom do Przystani K’Vaerna, najpierw zakrztusiło się na widok takiej masy wody, a potem odmówiło wzięcia udziału w wyprawie. Tak wielka ilość Boga okazała się szkodzić ich wierze.
Fain podszedł do następnego w szeregu strzelca, patrząc mu przez ramię. Kapitan był wysoki, nawet jak na Mardukanina. Może nie aż tak wysoki i potężny, jak jego cień Erkum Pol, ale mimo to dość wysoki, by zajrzeć szeregowcowi przez ramię, kiedy wiatr rozwiał wielki kłąb dymu.
– Niżej i w lewo, Sardon. Celujesz chyba dobrze, ale nie trafiasz przez kołysanie. Musisz więcej ćwiczyć.
– Tak jest, sir – odparł żołnierz i chrząknął ze śmiechem. – Prędzej czy później zabijemy tę beczkę – obiecał, wypluł kawałek korzenia bisti i zaczął przeładowywać broń.
Fain zerknął na tył statku – „rufę”, jak kazali ją nazywać marynarze. Major Bes, dowódca Carnańskiego Batalionu – czasami nazywanego Osobistym Basik, choć podobieństwo ludzkiego księcia, pod którym służył, do niegroźnego i tchórzliwego roślinożernego basik było czysto powierzchowne – rozmawiał z jednym z ludzkich szeregowców przydzielonych na ten statek. Trzej marines byli „obserwatorami” i utrzymywali łączność z resztą Ziemian za pomocą swoich systemów komunikacyjnych. W przeciwieństwie do pozostałych, wciąż nie czuli się przy Mardukanach swobodnie, a dowódca sekcji wydawał się szczególnie zirytowany jakością jedzenia. Co było kolejnym dowodem, że ludzie są do cna rozpuszczeni. Większość Mardukan bardzo sobie chwaliła wojskowy wikt.
– Mnie tam jedzenie smakuje – mruknął z niezadowoleniem Erkum Pol. – Ten człowiek powinien zachować swoje opinie dla siebie.
– Być może. – Fain wzruszył ramionami. – Ale ludzie to nasi pracodawcy i dowódcy. Wiele się od nich nauczyliśmy, a poza tym uratowali nasz dom. Przeżyję, nawet jeśli jeden z nich nie jest doskonały.