Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Mogę już popatrzeć przez okopcone szybki?
– Jeszcze nie, Kruszyno, ale już niedługo.
Świat nie wygląda tak jak wtedy, gdy słońce chowa się za chmurę, w tej chwili wydaje się, że w samym środku popołudnia zapada nagle zmierzch. Jessie słyszy w lesie pohukiwanie sowy i przechodzą ją ciarki. W radiu cichnie Debbie Reynolds, a disc jockey zapowiada piosenkę Marvina Gaye.
– Popatrz na jezioro! – mówi tatuś, a Jessie widzi upiorny zmrok zapadający nad zszarzałym światem, który opuściły jaskrawe kolory, pozostały tylko mdłe pastele. Drży i mówi ojcu, że to niesamowite, i słyszy w odpowiedzi, iż nie powinna się bać, bo inaczej nie będzie miała żadnej przyjemności (po latach Jessie zacznie się doszukiwać w owym stwierdzenia różnych podtekstów). A teraz...
– Tato? Tatusiu? Słońce zgasło. Czy mogę...
– Tak. Teraz możesz. Ale jak powiem, że masz przestać, nie sprzeczaj się ze mną, zrozumiano?
Podaje jej trzy zakopcone szybki, ale najpierw każe włożyć rękawicę kuchenną. Wyciął te szybki ze starego okna szopy, a nie jest pewien, czy posługuje się diamentem dostatecznie zręcznie. I gdy Jessie spogląda na ową rękawicę kuchenną w swojej dziwnej wizji, która jest jednocześnie snem i wspomnieniem, jej umysł skacze nagle jeszcze bardziej w przeszłość, zwinnie niczym akrobata wywracający koziołka, i Jessie słyszy, jak ojciec mówi:
– Ostatnią rzeczą, na jakiej mi zależy, jest to...
29
– ...żeby twoja matka przyjechała do domu i zastała notatkę mówiącą...
Wypowiadając te słowa do pustego pokoju, Jessie otwiera gwałtownie oczy i widzi opróżnioną szklankę, szklankę po wodzie Geralda, wciąż stojącą na półce. Stojącą tuż koło kajdanek przykuwających ją do łóżka. Nie po lewej ręce, tylko po prawej.
– ...notatkę mówiącą, że zabrałem cię na ostry dyżur w szpitalu Oxford Hills, by przyszyli ci z powrotem dwa palce.
W tejże chwili Jessie zrozumiała cel przywoływania owego starego, bolesnego wspomnienia, zrozumiała, co przez cały czas próbuje jej przekazać Kruszyna. Nie miało to nic wspólnego z męskimi żądzami ani lekkim mineralnym zapachem mokrej plamy na spłowiałych bawełnianych majtkach. Chodziło o tuzin szklanych szybek wyciętych ze starego okna szopy. Jessie straciła pojemniczek kremu „Nivea”, ale istniał przecież jeszcze jeden sposób na zmniejszenie tarcia, prawda? Jeszcze jeden sposób na wyślizgnięcie się z ręki diabła. Krew. Świeża krew jest prawie tak samo śliska jak oliwa.
To będzie bolało jak cholera, Jessie.
Tak, naturalnie, że będzie bolało jak cholera. Ale czytała gdzieś lub słyszała, że w nadgarstkach jest mniej nerwów niż w wielu innych miejscach ciała; właśnie dlatego podcięcie sobie żył, zwłaszcza w misce gorącej wody, uchodzi już od czasów starorzymskich za doskonały, prawie bezbolesny sposób popełnienia samobójstwa. Poza tym Jessie i tak miała już zdrętwiałe ręce.
– Byłam kretynką, że w ogóle pozwoliłam się zakuć w te kajdanki! – rzekła chrapliwie.
Jak skaleczysz się za głęboko, wykrwawisz się na śmierć niczym rzymski senator.
Oczywiście, że tak. Ale jeśli nie przetnie sobie ręki, będzie leżała po prostu aż do śmierci wywołanej drgawkami lub odwodnieniem... a może aż do nocnej wizyty przyjaciela z walizeczką pełną kości.
– W porządku – powiedziała. Serce waliło jej jak młotem i po raz pierwszy od wielu godzin miała absolutnie jasny umysł. Czas ruszył ostro z miejsca niczym pociąg towarowy wyjeżdżający z bocznicy na główny tor. – W porządku, jestem zdecydowana.
Posłuchaj – rzekł z naciskiem głos i Jessie zdała sobie ze zdumieniem sprawę, iż jest to jednocześnie głos Ruth i Dobrej Żony. Zlały się w jedno, przynajmniej na pewien czas. – Posłuchaj uważnie, Jess.
– Słucham – odezwała się do pustej sypialni. Nie tylko słuchała, lecz także patrzyła. Patrzyła na szklankę. Była to jedna z dwunastu szklanek, które kupiła na wyprzedaży trzy czy cztery lata temu. Do tej chwili stłukło się już sześć czy osiem. Wnet stłucze się jeszcze jedna. Przełknęła ślinę i skrzywiła się. Przypominało to próbę przełknięcia tkwiącego w gardle kamyka owiniętego we flanelę. – Słucham bardzo uważnie, możesz mi wierzyć.
Dobrze. Bo jak raz zaczniesz się ciąć, nie będziesz mogła przestać. Musisz to zrobić bardzo szybko, bo twój organizm i tak jest już odwodniony. Ale pamiętaj, nawet jeśli coś pójdzie nie tak...
– ...wszystko pójdzie śpiewająco – dokończyła Jessie.
Przecież nie mogło być inaczej, prawda? Sytuacja jest taka prosta, że aż w upiorny sposób elegancka. Jessie nie chciała oczywiście wykrwawić się na śmierć (czy ktokolwiek mógłby tego chcieć?), lecz byłoby to lepsze od powolnej agonii wśród nasilających się skurczów, lepsze od śmierci z pragnienia. Lepsze niż on. Demon, majak, twór wyobraźni. Czymkolwiek lub kimkolwiek był.