Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Kto? obcy nagle wynajmuje pok?j u pomocnicy zmar?ego. Akurat tu, a nie gdzie indziej.
– Nie jest pan obcy. Kogo ja daj? na ust?pstwo podczas swojego leczenia w sanatorium – nie jest obcy. Urodzi?em si? w Garwolinie i mieszkam tu ca?e ?ycie. U nas to przepustka do ludzi. Ta kobieta, Czarnkowa, jest samotna, potrzebuje dorobi? sobie co? do pensji. Wszyscy o tym wiedz?. Sama teraz prowadzi magazyn. M??a jeszcze Niemcy jej zabrali. C?rka zgin??a w Warszawie w powstaniu. ?ycie jej dosy? ???ci nala?o, nawet najgorsza zaraza ominie j? ze swoim ozorem. To dobre miejsce na mieszka: dla pana. Od niej dowie si? pan wszystkiego, czego si? w og?le mo?na dowiedzie?. Mo?e ona... Chocia?... – machn?? r?k? i zatrzyma? si?.
– Pan uwa?a, ?e w ?mierci magazyniera w czasie po?aru nie kryje si? nic podejrzanego.
– Tak uwa?am.
– A sam po?ar? – zapyta? Korta.
– W??czy? maszynk? elektryczn? i zasn?? – powiedzia? naczelnik. – Ile ?azy sam zostawia?em pal?cy si? gaz, gdy ?ona wyje?d?a?a do rodziny. Raz wychodz?c rano z domu zostawi?em czajnik na gazie. Nie by?o mnie osiem godzin. Woda wyparowa?a, a czajnik rozgrza? mi si? tak, ?e na p?ytce sta?a ognista kula. Tylko cud, ?e co? si? w kuchni nie zaj??o.
Korta dopi? kieliszek. Tylnymi drzwiami przeszli z kierownikiem do urz?du pocztowego. Pali?y si? jeszcze jarzeni?wki, dw?ch konwojent?w przerzuca?o paczki na stos, pod ?cian?, szykuj?c je do rannej ekspedycji.
Korta obrzuci? spojrzeniem dosy? obszern? hal?. By?a ju? zmodernizowana na ladach sta?y nowoczesne wagi.
– Porz?dny urz?d pocztowy – powiedzia?.
– Rok temu zmieniali?my ca?y system o?wietleniowy, przerabia?o si? wn?trze. Chce pan przej?? do mego biura? Mam pana wprowadzi? w pa?skie obowi?zki.
– Pobie?nie – u?miechn?? si? Korta. – Odby?em niez?? praktyk?, tak s?d:
Mam nadziej?, ?e pana nie skompromituj?.
Zauwa?y? na twarzy naczelnika wyraz prostodusznej, chytrej, dobrze ukrytej ironii.
– Ja tu trzydzie?ci lat naczelnikuj? – zauwa?y? tylko starszy m??czyzna.
Rozdzia? II
– Czasem jest taki rok – powiedzia?a Czarnkowa – ?e nieszcz??cia spadaj? jedne za drugimi.
– Ludzie zawsze umieraj? – rzuci? Korta.
– Pewnie, ale zwyczajnie. Z chor?b albo ze staro?ci – obruszy?a si? kobieta.– Na tak? ?mier? cz?owiek si? nie buntuje.
Buntuje si?, buntuje – pomy?la? Korta. – I ty si? buntujesz, chocia? zdaje ci si?, ?e ?a?ujesz tylko m?odzika od s?siad?w, kt?ry zgin?? na motorze. Albo swego kierownika. W pi??dziesi?tym roku ?ycia podpali? si? z powodu zbytniego poci?gu do butelki. M?g? ?y? d?u?ej, pewnie ?e m?g?. Ale tobie, pani Czarnkowa, chodzi w og?le o t? przykr? konieczno??, kt?ra i nas czeka.
Nie wypowiedzia? jednak g?o?no swoich my?li. Odk?ada? na bok sentencje kapitana Korty, poniewa? by? chwilowo zast?pc? naczelnika poczty. Ludzie, kt?rzy nie odznaczaj? si? ?adn? dociekliwo?ci? i na poz?r s? naiwni, ma?o rozgarni?ci, pod?wiadomie rejestruj? wszystkie fakty i s?owa nie pasuj?ce do cz?owieka, kt?rym on jest albo za jakiego chce uchodzi?. I potem nagle to wyp?ywa. Korta nieraz przekonywa? si? o tym w ?ledztwach. Zwykle taki ?wiadek miewa? min? dkrywaj?cego Ameryk?. Korta strzeg? si? ka?dego ruchu i s?owa nie pasuj?cego do naczelnika poczty. Obserwowa? spod oka kobiet?, przymierzaj?c? papierowy wykr?j do roz?o?onego na stole materia?u. By?a pochylona, ale w ?wietle lampy odcina?y si? wyra?nie na jej twarzy dwie g??bokie bruzdy, biegn?ce od nosa, ??obi?ce brod?.
Siedzia? w jej mieszkaniu drugi tydzie?, chodzi? rankami na poczt?, po pracy wst?powa? na piwo do restauracji drugiej kategorii, kt?ra nazywa?a si? ?Nowa? – jak inni m??czy?ni. Czasem zjada? obiad w drewniaku, u Modrzejewskiego. W ma?ej gospodzie trzeciej kategorii. Prywatnej. Zagl?da? do ?Kolorowej?, zamawia? ciastko na stoj?co albo wypija? lemoniad? przy stoliku.