Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Tak? Kiedy do Lucjusza dotarła wieść, że wybieram się do niego z nie zapowiedzianą wizytą, wpadł w panikę i próbował zerwać kontakty z wysłannikami Spartakusa, z klientami, którzy kupowali od niego hurtem broń. Widząc, że już nic z niego nie wycisną, postanowili się zemścić. Kim mogli być ci przestępcy, ci agenci Spartakusa? Oczywiście, że to stary Zeno i Trak Aleksandros. Tak, teraz widzę to wyraźnie... Nie, wysłuchaj mnie, Gordianusie! Do konfrontacji doszło nocą w bibliotece. Zeno, który pomagał swemu panu prowadzić księgi, pokazał mu te rozmaite dokumenty, demaskujące jego ciemne sprawki, i zagroził, że go wyda, jeżeli nie będzie chciał kontynuować przemytu dla Spartakusa. Ale nawet szantaż nie mógł zachwiać postanowieniem Lucjusza. Zdecydował się zerwać konszachty z buntownikami i nie dał się zastraszyć. No to Zeno z Aleksandrosem go zabili, używając statuetki Herkulesa, tak, jak powiedziałeś. A żeby wieść o jego śmierci odbiła się szerszym echem, zawlekli ciało do atrium i wydrapali na posadzce imię swego przywódcy, Spartakusa. Ach, ale tego dnia Dionizjusz długo nie kładł się spać, rozmyślając nad czymś, nad czym podrzędni filozofowie zwykli dumać po nocach. Potrzebował jakiegoś zwoju z biblioteki, więc się tam udał. Musiał narobić jakiegoś hałasu, bo spłoszył zabójców, którzy uciekli z willi, nie zdążywszy dokończyć napisu. Dionizjusz wchodzi do biblioteki i co widzi? Plamę krwi na pergaminie. Schodzi do atrium i znajduje zwłoki. Ale zamiast wszcząć alarm, zaczyna knuć intrygę, by wykorzystać to tragiczne zdarzenie dla własnej kariery. Wie, że mam przybyć następnego dnia. Właśnie stracił protektora, ale gdyby udało mu się jakoś do mnie przyssać, wszystko mogłoby wyjść mu na korzyść. Zaczyna myśleć, że zaimponuje mi rozwiązaniem zagadki morderstwa. Studiuje zakrwawiony dokument, domyśla się jego znaczenia i przegląda inne pergaminy, szukając dalszych obciążających dowodów. Zabiera je wszystkie do swego pokoju, by je tam w spokoju odszyfrować i złożyć w całość.
– Ale czemu nie powiedział ci o wszystkim wcześniej? – spytałem.
– Może planował przedstawić wszystko, co wiedział, podczas igrzysk pogrzebowych? Pewnie sądził, że jego elokwencja będzie mogła konkurować z dramatyzmem krwi na arenie. A może nie był zadowolony z wyniku śledztwa, bo brakowało mu jeszcze jakichś dowodów; w końcu pragnął, by jego wywód zrobił jak największe wrażenie. Albo... – Oczy Krassusa nagle zalśniły. – Tak! Dionizjusz był na tropie Aleksandrosa i chciał osobiście go schwytać i stawić przede mną! Tak, to by wszystko tłumaczyło! Któż inny mógłby otruć Dionizjusza, jak nie Aleksandros albo inny niewolnik, by go chronić? Filozof musiał odkryć kryjówkę zbiega i zamierzał na oczach wszystkich doprowadzić go na egzekucję, wraz z wszystkimi zebranymi dowodami. – Krassus potrząsnął głową ze smutkiem. – Muszę przyznać, że byłoby to całkiem niezgorsze osiągnięcie, jak na tego starego sępa. Szansa, by się pochwalić przed całym tłumem zgromadzonym na igrzyskach. Miałbym spory kłopot, by po tym odmówić mu miejsca w swojej świcie... I tak to stary sęp przeistoczył się w starego lisa!
– W martwego lisa – poprawiłem machinalnie.
– Tak, i na wieki milczącego. Szkoda, że nie zdążył mi powiedzieć, gdzie szukać Aleksandrosa. Z wielką chęcią dostałbym go w swoje ręce. Przywiązałbym go do krzyża i spalił żywcem ku uciesze tłumu. – Oczy zabłysły mu okrucieństwem i nagle wpadł w gniew. – Czy teraz rozumiesz, Gordianusie, jak marnowałeś mój czas i swój, uganiając się za swymi mrzonkami o niewinności niewolników? Powinieneś był użyć swego sprytu, by schwytać dla mnie Aleksandrosa i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości! Ale ty pozwoliłeś mu popełnić drugie morderstwo na własnych oczach! – Zaczął gniewnie chodzić tam i z powrotem po pokoju. – Jesteś sentymentalnym głupcem, Gordianusie. Spotykałem już takich jak ty, zawsze usiłujących stanąć pomiędzy niewolnikiem a należną mu karą, i nie potrafiących znieść drastycznych środków, jakie bywają niezbędne dla utrzymania rzymskiego prawa i porządku. No, zrobiłeś swoje, by przeszkodzić sprawiedliwości w tej sprawie, ale, na Jowisza, nie udało ci się! I ty się nazywasz Poszukiwaczem! – Zaczął krzyczeć. – To przez twoją niezdarność zginął Dionizjusz! Przez ciebie ten zbir Aleksandros nadal jest na wolności! Wynoś się! Nie ma u mnie miejsca dla takich nieudaczników! Gdy wrócę do Rzymu, zrobię z ciebie pośmiewisko na całe miasto! Zobaczymy, czy jeszcze ktokolwiek będzie szukał usług tak zwanego Poszukiwacza!
– Marku Krassusie...