Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Bo powiadają, że ten znachor, jak kogo leczy, to jakby ręką odjął.
Lekarz wybuchnął:
– Co za ciemnota! Co za ciemnota! Czyż nie rozumiecie, że zwykły dureń, który nie tylko
o medycynie, lecz nawet o anatomii nie może mieć pojęcia, to niebezpieczeństwo dla ludz-
kiego życia?
– Ja tam rozumiem – bąknął stangret.
– Zaraz wam wytłumaczę. Przypuśćmy, że wam najlepszy koń zachoruje. To do kogo pój-
dziecie? Do weterynarza czy do pierwszego lepszego głupca, co nie odróżni, gdzie u konia
ogon, a gdzie głowa?
Ignacy zaśmiał się.
– Kto by tam nie odróżnił... A po co ja mam przypuścić do tego, żeby mi koń zachoro-
wał?... Jeżeli człowiek o konia dba, a koń dobry, to po cóż mam przypuścić do choroby, na
psa urok.
Doktor Pawlicki machnął ręką, po chwili jednak odezwał się znowu:
– A widzicie, samiście mieli dość rozsądku, żeście mc jeździli po tego znachora, tylko po
mnie.
– A co miałem robić? Jakbym z pustą bryczką przyjechał, to pan dziedzic dałby mi po
mordzie. Toteż biorę na rozsądek i myślę: tamten nie chce, to pojadę po pana doktora.
– Kto nie chce?
– A ten... znachor od Mielnika.
– Jak to nie chce?
49
– Bo on nie chciał. Ja, powiada, czasu nie mam po waszych dziedzicach jeździć, powiada.
To nie widzisz, powiada, ile ludzi chorych czeka?– Tak mówi, a ja patrzę, rzeczywiście naro-
du kupa. Niczym na rynku w czwartek. To ja do niego, że dziedzic, mówię, zapłaci ci więcej,
jak one wszystkie tu zebrane, tylko, wiadomo, żeby mu pomógł. To on powiada: Jak dziedzic
jest chory, to niech przyjedzie jak inni. A pieniędzy nie potrzebuję... Co miałem robić?... Za-
wróciłem i koniec. Sam przecie wiem, że on pieniędzy nie bierze.
– Ale produkty bierze – zawołał Pawlicki.
– Nie, produktów też nie bierze! Ot, masło, jajka czy kiełbasy. Nic jest chytry.
Lekarz zacisnął szczęki. Przybywszy do majątku, nie robił nawet wyrzutów panu Kijako-
wiczowi, ale w powrotne) drodze kazał Ignacemu zboczyć do młyna.
Przed młynem, a raczej na dziedzińcu, koło przybudówki stało kilkanaście furmanek. Wy-
przężone konie flcgmatycznic skubały siano. Na wozach leżeli chorzy. Siedmiu czy ośmiu
chłopów siedziało na belkach pod chlewem, paląc papierosy.
– Gdzie jest ten... znachor? – zawołał doktor Pawlicki. Jeden z chłopów wstał i wskazał
ręką drzwi.
– W izbie, panoczku!...
Lekarz wyskoczył z bryczki i pchnął drzwi. Już w sionce uderzył go przykry zapach juch-
towej skóry, dziegciu i kiszonej kapusty. W izbie zaduch był nie do zniesienia. Stosy rupieci i
brud pokrywa)ący podłogę, szyby w oknach i wszystkie sprzęty... Nie zawiodło to przewidy-
wań lekarza. Pod ścianą siedziała baba z wyraźnymi objawami żółtaczki. Ogromny, barczysty
brodacz o siwiejącym uwłosieniu stał pochylony nad stołem i mieszał jakieś suszone zioła na
brudnej chustce.
– To wy jesteście znachor? – ostrym tonem zapytał doktor Pawlicki.
– Ja jestem robotnik we młynie – odpowiedział krótko Antoni, rzuciwszy niechętne spoj-
rzenie na przybysza.
– Ale ośmielacie się leczyć! Trujecie ludzi! Czy wiecie, że za to jest kryminał?!
– Czego pan chce i kto pan taki? – spokojnie zapytał znachor.
– Jestem lekarzem, doktorem medycyny, l nic wyobrażajcie sobie, że będę przez palce pa-
trzeć na to, jak wy zatruwacie ludność.
Znachor skończył z ziołami, zawiązał je w chustce i podając tobołek kobiecie powiedział:
– Dwie szczypty na kwartę wody, tak jak mówiłem. I pić gorące. Na czczo połowę i wie-
czorem połowę. Rozumiesz?
– Rozumiem.
– To i z Bogiem.
Babina podziękowała i stękając wyszła. Znachor usiadł na ławie i zwrócił się do lekarza:
– Kogóż to )a otrułem, panie?
– Wszystkich trujecie!
– Nieprawda, panie. Ani jeden nie umarł.
– Nie umarł? Ale umrze! Powoli zatruwacie ich organizmy. To jest zbrodnia! Rozumiecie?
Zbrodnia! I ja do tego nic dopuszczę! Nie mam prawa tego tolerować. W takim brudzie, w
takim smrodzie! Na samych waszych rękach jest więcej zarazków niż w szpitalu zakaźnym!
Obejrzał się ze wstrętem.
– Pamiętajcie, co wam zapowiadam: jeżeli nie zaprzestaniecie waszej zbrodniczej praktyki,
wsadzą was do więzienia! Znachor nieznacznie wzruszył ramionami.