Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Może jest wierzchołkiem góry lodowej?
– Dzieła sztuki dla niej, a gotówką dzielą się w odpowiedniej proporcji?
– Wiemy jedynie, ile Gina otrzymywała każdego miesiąca. Anger mógł jednak tak zaprogramować komputer, jak mu się podobało.
– Czemu Gina podarowała tak cenną rzecz?
– Wdzięczność, uzależnienie. Z tych samych powodów członkowie tych sekt oddają nawet życie dla guru.
– A może tylko wypożyczyła ten obrazek na jakiś czas?
– Możliwe.
Zmarszczył czoło i przesunął talerzyk.
– Najpierw Ramp i Nyquist, teraz ci cholerni psychoanalitycy. Potencjalna ofiara takiej zgrai ma niewiele szans.
– Oni są jak mrówki, które krążą wokół nieżywego chrabąszcza.
Milo rzucił serwetkę na stół.
– Co jeszcze wiesz o Moriarty?
– Jej adres. Zachodnie Hollywood. – Podałem mu kartkę, którą dostałem od Jany Robbins.
– O, jesteśmy sąsiadami. To zaledwie parę przecznic ode mnie. Mogłem stać przy niej w kolejce w supermarkecie.
– Nie wiedziałem, że robisz zakupy.
– Użyłem metafory. – Podniósł walizeczkę i położył ją na kolanach, następnie wyjął notatnik i zapisał adres.
– Złożę jej niezapowiedzianą wizytę – rzekł. – Jeśli w ogóle jeszcze tam mieszka. Jeżeli nie, wszystko inne będzie musiało zaczekać. To jest chyba najwłaściwszy trop.
– Czy mógłbym też dostać taką walizeczkę? Należy mi się jakaś nagroda za zdobyte informacje.
– Sam sobie kup. Jesteśmy na oddzielnym rozrachunku, kolego.
Rozdział trzydziesty
Zapłaciłem rachunek, kiedy Milo gawędził z Joyce, zachwalając jej obsługę i wyśmienitą kuchnię. Wspomniał chyba o wszystkich kłopotach, jakie mają ludzie otwierający własne przedsiębiorstwo. Następnie w naturalny sposób przeszedł na temat Kate Moriarty, lecz nie dowiedział się niczego nowego. Podała nam jej rysopis: po trzydziestce, sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, średniej budowy ciała, brązowe, krótko podstrzyżone włosy, dużo piegów na twarzy, co upodabniało ją do Irlandki, błękitno-zielone oczy.
Joyce nagle skrzyżowała ręce na piersi.
– Ale po co to panom? – zapytała.
Milo rozejrzał się po sali. Odczekał chwilę, aż pozostaliśmy jedynymi klientami, i wyjął odznakę policyjną. Otworzyła usta, ale nic nie wyrzekła.
– Proszę nikomu o tym nie rozpowiadać. To bardzo ważne – powiedział łagodnym głosem.
– Oczywiście. Czy grozi...
– Nie. Nie ma żadnego bezpośredniego niebezpieczeństwa. Prowadzimy rutynowe dochodzenie.
– Czy chodzi o klinikę?
– Tak. Czy coś szczególnego zwróciło pani uwagę?
– Już mówiłam, że przychodzi tam niewiele osób. Zastanawiałam się nawet, co oni tam robią. To jest bardzo dziwne.
– To prawda.
Najwyraźniej cieszyła się, że powierzono jej tak bardzo ważną tajemnicę. Milo jeszcze raz poprosił, żeby trzymała buzię na kłódkę, i wyszliśmy z restauracji. Ruszyliśmy w drogę powrotną do Sussex Knoll.
– Myślisz, że potrafi zachować milczenie? – zapytałem.
– Kto wie.
– To cię nie martwi?
Wzruszył ramionami.
– W najgorszym razie dojdzie do Gabneyów, że ktoś się o nich wypytywał. Jeżeli są czyści, to nie ma sprawy. Jeżeli jednak mają coś na sumieniu, mogą się przestraszyć i zrobić jakiś nieprzemyślany ruch.
– Na przykład jaki?
– Mogą sprzedać Cassat. A może mają coś jeszcze, co należało do Giny? Gina. Wymawiał jej imię z taką swobodą, jakby znał ją od dawna, chociaż w rzeczywistości nigdy się nie poznali. Gliniarz, który ma najpełniejsze informacje, który ma wgląd w intymne życie ludzi. To nie była jedyna osoba, której nigdy nie spotkał, ale znał bardzo dobrze...
– ...Przeciwko temu – perorował Milo. – Dobrze?
– Co dobrze?
Zaśmiał się.
– Jedź do domu i prześpij się.
– Nie jestem zmęczony. Co mówiłeś wcześniej?
– Zaproponowałem, żebyś to ty pojechał do Moriarty, ale dopiero jutro rano. Jeśli wynajmowała mieszkanie, pogadaj z właścicielem i wypytaj sąsiadów.
– Na jakiej podstawie?
– Jak to, na jakiej podstawie?
– Nie mam przecież odznaki.
– To sobie kup. Jest taki sklep przy Hollywood Boulevard. Można tam znaleźć wszystko, czego sobie życzysz. To jest jak wielka rekwizytornia teatralna.
– Przecież podszywanie się pod policjanta jest nielegalne.
Na jego ustach pojawił się szatański uśmiech.
– Dobra, dam ci podstawę: powiedz, że jesteś jej starym znajomym ze Wschodniego Wybrzeża i chcesz razem powspominać dawne, dobre czasy. Albo przedstaw się jako daleki kuzyn, piąta woda po kisielu – cała rodzina się o nią zamartwia, gdzie jesteś, biedna Kate? Rusz głową, wymyśl coś.
– Nie lubię rozpoczynać dnia od steku bzdurnych kłamstewek.
– Och nie. Nie chcę tego słuchać.
W drzwiach domu ujrzeliśmy Noela Druckera z wyładowaną niebieską walizką.
– Ona jest na górze. Coś pisze – rzekł.
– Co takiego?
– Myślę, że ma to związek z tym facetem z banku i z adwokatem. Ona chce ich zaskarżyć do sądu.
Milo wskazał na walizkę.
– To dla szefa? – zapytał.
Noel skinął głową.
– Wiesz, gdzie zamierza się przenieść?
– Tymczasem zamieszka razem z nami nad restauracją, zanim czegoś nie znajdzie. To był jego pomysł.
– Czy coś mu płacicie?
– Nie, wynajmuje nam pokój za darmo.
–To bardzo miłe z jego strony.
Noel znów kiwnął głową.
– To naprawdę dobry człowiek. Chciałbym... – Machnął ręką ze zrezygnowaniem. – Nieważne.
– Musisz się niezbyt dobrze czuć – rzekłem – jesteś jak gdyby zawieszony pomiędzy nimi.
Wzruszył ramionami.
– Przyzwyczajam się.