Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
jutro o wschodzie słońca u stóp Czarnej Wieży. Taka jest wola Herstha.
Głos zamilkł. Wszyscy leżeli jeszcze długo na ziemi, bojąc się poruszyć. Wreszcie Noor podniósł ponownie głowę. Ołtarz był ciemny jak zwykle. Powoli wszyscy dostrzegli to samo co on. W końcu Opiekun dał znak, żeby się podnieśli. Noor podniósł się wraz z innymi, ale nie mógł się otrząsnąć z szoku, w jaki go wprawiła usłyszana wiadomość. Więc Czarne Wieże są jednak zamieszkane. Mimo że od prawie 150 lat nikt nigdy nie dostrzegł żadnych śladów życia. Noor usłyszał stłumione szepty wokół siebie. Wszyscy powtarzali z przejęciem usłyszaną nowinę. Słychać było coraz głośniejszy płacz kobiet. Starcy mówili, że w czasach, kiedy żyli ich dziadowie, takie głosy odzywały się często z ołtarza i że nigdy ci, którzy weszli do Czarnej Wieży nie powrócili z niej do swoich plemion. Jedni twierdzili, że wszyscy oni zginęli, inni zaś, że żyją do dziś w szczęściu, bo Wieże to są siedzibą Herstha. Tych ostatnich było jednak mniej.
* * *
Noor stał, jak inni, a stóp Czarnej Wieży. Po raz pierwszy widział ją z tak bliska. Wydawało mu się, że sięga ona nieba. Obok niego stało jeszcze trzydziestu współplemieńców. Czekali już od godziny.
Dokładnie z ukazaniem się pierwszych promieni słońca mur przed nimi drgnął i bezszelestnie ukazało się olbrzymie wejście. W głębi był korytarz.
- Wejdźcie - usłyszał głos, wydobywający się jakby z powietrza. Przez chwilę nikt się nie poruszył. Stali tak bojąc się nawet drgnąć. Głos ich nie ponaglał. Wreszcie Noor zebrał się na odwagę i przekroczył próg. Wewnątrz było tak jasno, jak na powietrzu. Noor obejrzał się i zamarł z podziwu. Wewnątrz nie było żadnego muru. Nad nim unosiło się niebo. Widać było dżunglę. Noor opanował chwilowy strach. W końcu, w siedzibie Boga, musiały istnieć cuda, jakich nie widział nikt ze śmiertelnych. Po chwili nie był już sam. Reszta, zachęcona jego przykładem, również zdecydowała się na przejście zaklętego dla nich progu.
- Idźcie - rozkazał ten sam co poprzednio głos i jednocześnie otworzył się przed nimi korytarz skąpany w czerwonym świetle. Ruszyli powoli. Wtedy Noor usłyszał jakiś chrobot. Obejrzał się. Tam, gdzie poprzednio było wejście dalej widać było dżunglę, ale przysiągłby, że wrota zostały zamknięte. Nie mieli już odwrotu. Noor instynktownie napiął mięśnie. Był znów Łowcą, tylko że tym razem musiał stawić czoło nie dżungli a Hersthowi.
* * *
Pet zaklął po raz setny w przeciągu ostatniej godziny pokładowej. Setny raz również jego kod wywoławczy utonął w przestrzeni bez odpowiedzi. Nagle poczuł, że nie jest już sam w sterowni.
- Anna! - pomyślał bez entuzjazmu.
- Dziczejesz - odebrał w odpowiedzi. - Przyszłam tutaj, bo nie mogłam wytrzymać twoich przekleństw. - Od kiedy to jesteś taka delikatna?
- Od zawsze.
- Czyżby? - Pet przez chwilę skupiał się, by nagle wtargnąć znienacka w jej pamięć wewnętrzną. Zanim zastosowała blokadę mentalną zdążył jeszcze wyłowić część potwornej kłótni, jaką miała na Hildorze z Ogazą - wiceprzewodniczącym Rady Głównej Planety.
- Świnia!
- Mam powtórzyć dla przypomnienia?
- Następnym razem zogniskuję w tobie całe pole.
- Nie zrobisz tego - odparł, choć wiedział, że nie jest to wcale takie pewne. Musiała to zresztą odebrać, bo tylko wzruszyła pogardliwie ramionami i nadała:
- Spróbuj!
- Chciałem ci udowodnić, że nie ma sensu robić z siebie świętoszki. Nie do twarzy ci z tym.
- Ty już się przyzwyczaiłeś do swej podłości.
- Ty też nie zasiadasz w Radzie tylko dlatego, że cię tak wszyscy lubią.
- Cyniczna świnia - powiedziała na głos - na dodatek pozbawiona cienia skrupułów - dodała już w myślach.
- Daj spokój! - Pet nagle zdał sobie sprawę z głupoty ich kłótni. - Musimy się wziąć w garść. Jesteśmy a celu.
- Masz rację - odparła - co wcale nie zmienia mojego zdania o tobie.
- Zachowajmy więc swoje opinie i pomyślmy, co teraz zrobić? Ziemia milczy.
- Lecimy dalej. Po to tu przylecieliśmy.
- Sprawdź wskazania czujników! - Pet był znów spokojny.
- To chwilę potrwa. Bądź cierpliwy i nie klnij! Nie odpowiedział na zaczepkę.
- Naprawdę mnie to denerwuje - dodała Anna po dłuższym milczeniu.
- Przepraszam!
Przez to trzysta lat podróży zdążyli się z Anną znienawidzić, jak to jest tylko możliwe a ludzi, ale jednocześnie Pet zdawał sobie sprawę, że połączeni zostali ze sobą na zawsze. Tym silniej, że obydwoje byli telepatami i każde z nich zawsze wiedziało, co czuje drugie. Dla nich słowa były ubogim narzędziem dobrym dla dzikusów. Nawet teraz, mimo że zasadniczo wymieniali konkretne myśli, obydwoje odbierali jednocześnie całą masę innych wrażeń, niemożliwych do opisania zwykłymi słowami. To się po prostu czuło albo nie. Oni to czuli.