Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Z naszego związku pozostał jedynie białoliliowy kolor sztandarów państwowych. Po ucieczce odnalazłem w lesie polanę z przyspieszaczem i chciałem go wyłączyć, ale przyszło mi do głowy, że rozsądniej będzie raczej zaczekać, aż Mikrocefale wytworzą bardziej demokratyczną cywilizację.
Przez czas jakiś mieszkałem w lesie, żywiąc się jedynie korzonkami i nocą tylko podchodziłem pod obozowisko, które chyżo przeobrażało się w miasto, otoczone ostrokołem.
Mikrocefale osiadli uprawiali rolę, miastowi zaś napadali na nich, gwałcili ich żony, a ich samych mordowali i rabowali. Rychło wyłonił się z tego handel. W tym czasie okrzepły też wierzenia religijne, których rytuał bogacił się z dnia na dzień. Ku memu wielkiemu zmartwieniu Mikrocefale zawlekli rakietę z polany do miasta i osadzili ją pośrodku głównego placu jako rodzaj bożyszcza, otoczywszy to miejsce murem i strażami. Kilka razy rolnicy jednoczyli się, napadali na Liliowiec (jak zwało się miasto) i wspólnym wysiłkiem burzyli go do fundamentów, aliści za każdym razem następowała bardzo sprawna odbudowa.
Wojnom tym położył kres król Sarcepanos, który spalił wsie, ściął lasy i rolników, a pozostałych przy życiu osadził jako jeńców wojennych na roli pod miastem. Nie mając się gdzie podziać, przywędrowałem do Liliowca. Dzięki mym znajomościom (służba pałacowa znała mnie z czasów Mastozymazy) otrzymałem posadę masażysty tronowego. Polubiwszy mnie, Sarcepanos postanowił nadać mi godność pomocnika siepacza państwowego w randze starszego torturanta. Zrozpaczony, udałem się na polanę, na której pracował przyspieszacz i nastawiłem go na maksymalne działanie. Rzeczywiście tejże nocy Sarcepanos zmarł od przejedzenia i na tronie zasiadł Trymon Sinawy, dowódca armii. Wprowadził on hierarchię urzędniczą, podatki i przymusowy pobór do wojska. Od służby wojskowej uratował mnie kolor skóry. Zostałem uznany za albinosa i jako taki nie miałem prawa zbliżania się do siedziby królewskiej. Żyłem wśród niewolników, zwany przez nich Ijonem Bladonem.
Począłem głosić powszechną równość i wyjaśniłem moją rolę w społecznym rozwoju Mikrocefalów. Rychło zgromadziło się wokół mnie wielu zwolenników tej nauki, zwanych Machinistami. Rozpoczęły się wrzenia i zamieszki, krwawo tłumione przez gwardię Trymona Sinawego. Machinizm został zakazany pod karą załaskotania na śmierć.
Kilka razy musiałem uciekać z miasta i chronić się w sadzawkach miejskich, a moi entuzjaści podlegali okrutnym prześladowaniom. Potem na moje prelekcje ściągać poczęło coraz więcej osób z wysokich sfer, oczywiście incognito. Gdy Trymon zmarł tragicznie, z roztargnienia zapomniawszy oddychać, władzę objął Karbagaz Roztropny. Był to zwolennik mojej nauki, którą podniósł do godności wyznania państwowego. Otrzymałem miano Opiekuna Machiny i wspaniałą rezydencję obok dworu. Miałem masę zajęć i sam nie wiem, jak to się stało, że podwładni mi kapłani jęli głosić tezy o mym niebiańskim pochodzeniu. Próżno usiłowałem się temu przeciwstawić. W tym czasie poczęła działać sekta Antymachinistów, głoszących, że Mikrocefale rozwijają się w sposób naturalny, a ja jestem byłym niewolnikiem, który, pobieliwszy się wapnem, w oszukańczy sposób ogłupia lud.
Przywódców sekty schwytano i król zażądał, bym jako Opiekun Machiny skazał ich na śmierć. Nie widząc innego wyjścia, uciekłem przez okno pałacu i jakiś czas ukrywałem się w sadzawkach miejskich. Pewnego dnia doszły mnie wieści, iż kapłani obwieszczają wniebowzięcie Ijona Bladona, który, spełniwszy planetarne posłannictwo, wrócił do swych boskich rodziców. Poszedłem do Liliowca, aby to sprostować, lecz tłum, klęczący przed mymi wizerunkami, po pierwszych słowach chciał mnie ukamienować. Obroniła mnie straż kapłańska, po to tylko, bym jako samozwaniec i bluźnierca został osadzony w lochu. Przez trzy dni szorowano mnie i drapano, aby zetrzeć rzekomą pobiałkę, dzięki której - jak głosiło oskarżenie - podszyłem się pod wniebowziętego Bladona. Ponieważ nie niebieszczałem, miano mnie poddać torturom. Z tej opresji udało mi się uciec dzięki pewnemu strażnikowi, który dostarczył mi nieco niebieskiej farbki. Pędem udałem się do lasu, w którym znajdował się przyspieszacz i po dłuższym manipulowaniu jeszcze bardziej spotęgowałem jego działanie w nadziei, że przyśpieszę w ten sposób nadejście porządnej cywilizacji, po czym skrywałem się przez dwa tygodnie w miejskich sadzawkach.
Wróciłem do stolicy, gdy ogłoszono republikę, inflację, amnestię i zrównanie stanów. Na rogatkach żądano już dokumentów, a że nie miałem żadnych, aresztowano mnie za włóczęgostwo. Po wyjściu na wolność zostałem, dla braku środków do życia, gońcem w Ministerstwie Oświaty. Gabinety ministerialne zmieniały się nieraz i dwa razy na dobę, że zaś każdy nowy rząd rozpoczynał władanie od anulowania dekretów poprzedniego i wydawania nowych, miałem masę biegania z okólnikami. Na koniec dostałem obrzęków na nogach i podałem się do dymisji, której nie przyjęto, bo był właśnie stan wojenny. Przeżywszy republikę, dwa dyrektoriaty, restaurację monarchii oświeconej, rządy autorytatywne generała Rozgroza, i jego ścięcie, jako zdrajcy stanu, zniecierpliwiony powolnością rozwoju cywilizacji raz jeszcze wziąłem się do majstrowania przy aparacie, z takim skutkiem, że śrubka w nim pękła. Nie wziąłem tego specjalnie do serca, aliści po paru dniach spostrzegłem, że dzieje się coś osobliwego.
Słońce wstawało na zachodzie, na cmentarzu słychać było rozmaite hałasy, widywało się chodzących nieboszczyków, przy czym stan ich poprawiał się z każdą chwilą, dorośli pomniejszali się w oczach, a małe dzieci gdzieś znikały.