Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Lizzie zachwycił panujący wokół porządek. Na nabrzeżu stały rzędy przygotowanych do wysyłki skrzyń tytoniu. Niewolnicy byli dobrze odżywieni, schludnie ubrani i pracowali z wyraźną ochotą; budynki gospodarcze zostały niedawno pomalowane, a na polach panował wzorowy ład. Na łące dostrzegła pułkownika, który otoczony gromadką robotników coś im pokazywał i tłumaczył. Jay nigdy nie wychodził w pole, aby osobiście udzielać porad i instrukcji.
Pani Thumson była sympatyczną korpulentną niewiastą po pięćdziesiątce. Dwaj synowie Thumsona osiągnęli już pełnoletniość i wyprowadzili się z domu. Gospodyni podała herbatę i zaczęła wypytywać o przebieg ciąży. Lizzie wyznała, że od czasu do czasu odczuwa bóle w krzyżu i nieustannie męczy ją zgaga. Pani Thumson pocieszała, że u niej występowały dokładnie takie same objawy. Lizzie przyznała się również do tego, że raz czy dwa miała lekkie krwawienie. Pani Thumson zmarszczyła brwi i odparła, iż jej wprawdzie nic takiego nie spotkało, ale że nie jest to nic poważnego. Przyszła matka powinna po prostu więcej odpoczywać.
Jednak Lizzie nie przybyła przecież do sąsiadów po to, żeby rozmawiać o ciąży. Ucieszyła się więc, gdy wreszcie przy stole pojawił się pułkownik. Thumson dawno już przekroczył pięćdziesiąt lat, był wysoki, siwy i jak na swój wiek nadzwyczaj dziarski. Przywitał gościa dość oschle, lecz Lizzie szybko ujęła go swym uśmiechem i komplementami.
- Dlaczego pańska plantacja wygląda znacznie korzystniej niż inne? - zapytała.
- Miło mi to słyszeć - odrzekł. - Chyba główną przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że cały czas jestem na miejscu. Widzi pani, Bili Delahaye nieustannie wyjeżdża na wyścigi konne i walki kogutów. John Armstead więcej pije, niż pracuje, a jego brat całe popołudnia spędza na grze w bilard i w kości w “Przystani”.
O Mockjack Hall nie wspomniał ani słowem.
- A co sprawia, że pańscy niewolnicy mają tyle energii?
- Cóż, to zależy wyłącznie od tego, jak ich się karmi. Najwyraźniej dzielenie się swymi doświadczeniami z młodą sąsiadką sprawiało mu wiele zadowolenia. - Mogą naturalnie żyć o mamałydze i razowcu, ale dużo lepiej pracują, jeśli codziennie dostają rybę, a raz w tygodniu mięso. Wiem, że to kosztowne, ale w sumie wypada dużo taniej niż kupowanie co kilka lat nowych niewolników.
- Dlaczego w ostatnim czasie zbankrutowało tyle plantacji?
- Na uprawie tytoniu trzeba się znać. Krzewy tytoniowe bardzo wyczerpują ziemię. Po czterech czy pięciu latach gleba jałowieje. Wtedy te pola należy przeznaczyć pod zasiew pszenicy lub kukurydzy, a dla tytoniu znaleźć inne ziemie.
- Ale to oznacza konieczność nieustannego poszerzania terenów uprawnych...
- Zgadza się. Każdej zimy karczuję lasy, a na ich miejscu uprawiam tytoń.
- Ma pan szczęście... pańskie włości są tak rozległe.
- W pani majątku również jest sporo lasów. Gdy ziemi uprawnej zaczyna brakować, trzeba nabywać lub wynajmować nowe tereny.
- Czy wszyscy tak postępują?
- Nie. Niektórzy zaciągają u kupców kredyt w nadziei, że cena tytoniu wzrośnie i wtedy wyjdą na swoje. Dick Richards, poprzedni właściciel waszej plantacji, tak właśnie robił, no i skończyło się to tak, że właścicielem tych terenów został pani teść.
Lizzie nie wspomniała, że Jay udał się do Williamsburga właśnie w celu zaciągnięcia pożyczki.
- Możemy oczyścić Stafford Park i przygotować nowe ziemie pod wiosenny zasiew - powiedziała.
Był to oddalony od plantacji o dziesięć mil w górę rzeki dziki obszar, który nie przylegał bezpośrednio do głównej posiadłości. Z powodu oddalenia grunty te były zaniedbywane i Jay już kilkakrotnie próbował je wydzierżawić lub sprzedać. Ale chętnych nie było.
- Dlaczego nie zacząć od Pond Copse? - podsunął pułkownik. - Znajduje się blisko waszych magazynów, a ziemia jest tam przednia. Ale proszę mi wybaczyć... - Zerknął na wiszący nad kominkiem zegar. - Przed nocą muszę jeszcze odwiedzić magazyny.
Lizzie wstała.
- Ja również powinnam wracać, żeby rozmówić się z moim nadzorcą.