Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Stałem wśród skał, śledząc ich i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić...$GPVTG,26Agarystę, i za to też, że tak długo przebywacie z dala od swych domów...Księżyc skrył się częściowo za chmurami i na plaży nie było już tak jasno jak przedtem...- Sprawa wygląda poważnie - powiedziała Leia, sumiennie wygłaszając przygotowane wcześniej kwestie...parallel on individual partitions...ltrim Usuwa znaki odstępu z początku ciągu i zwraca obcięty ciąg...włączony do jednego z sąsiednich państw (do Amur-ru?)...Streszczenie—No i?— No i to jest, owszem, jakby jakieś takie, tylko, że ja już wiem, jak to się robi...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Cholera. - Poruszał poparzonymi palcami.
- Daj mi to. - Wzięła od niego apteczkę i postawiła sobie na głowie, żeby lepiej go zasłaniać.
Co prawda ludzie dziwnie na nich patrzyli, ale udało im się pokonać ostatnie okno bez
nowych blizn na ciele Romana.
Zbliżali się do kantyny. Roman wyciągnął rękę.
- To Todd Spencer, wiceszef produkcji. Shanna ledwo go słyszała, za bardzo przeraził ją
widok, który ukazał się jej oczom. Na podłodze leżeli ranni, zdrowi kręcili się bez celu, ktoś
uprzątał gruz. Inni opatrywali rany
przyjaciół.
W ścianie, w której do niedawna było wielkie okno i kolumny, ziała wielka wyrwa. Dokoła
poniewierały się stoliki, krzesła i tace z resztkami jedzenia. Syk gaśnic zagłuszał jęki rannych.
Radinki nigdzie nie było widać.
- Spencer! - Roman podszedł do swego zastępcy. - Jak wygląda sytuacja?
Todd Spencer szeroko otworzył oczy.
- Pan Draganesti! Nie wiedziałem, że pan tu jest. Ogień jest pod kontrolą, opatrujemy rannych. Pogotowie już jedzie. Ale nic z tego nie rozumiem. Kto chciałby zrobić coś takiego?
Roman się rozglądał.
- Wszyscy żyją?
- Nie wiem, jeszcze szukamy ludzi.
Roman podszedł do miejsca, gdzie zawalił się sufit i runęły ściany.
- Ktoś tu może być. Spencer go nie odstępował.
- Usiłowaliśmy ruszyć zwały gruzu, ale nie daliśmy rady. Posłałem po specjalistyczny sprzęt.
Betonowy stup runął na stolik. Roman szarpnął, uniósł go i cisnął do ogrodu.
- O Boże - jęknął Spencer. - Jak on...
Shanna zrobiła wielkie oczy. Roman nie zawracał sobie głowy ukrywaniem swojej siły.
- Może to stres. Podobno ludzie po wypadkach podnoszą samochody.
- Może - mruknął Spencer. - Dobrze się pan czuje, sir? Roman, do tej pory pochylony,
wyprostował się powoli, odwrócił.
Wstrzymała oddech. Był blisko wyrwy w murze i słońce zrobiło swoje. Miał spaloną
koszulę i popaloną skórę. Z piersi unosił się dym i zapach palonego ciała.
Spencer pobladł.
- Sir, nie zauważyłem, że pan też jest ranny. Niech pan to
zostawi.
- Nic mi nie jest. - Roman pochylił się nad kawałem betonu. - Pomóżcie mi z tym.
Spencer dźwigał mniejsze odłamki, Shanna odgarniała resztki glazury i wkrótce odsłonili
stolik. Na szczęście krzesła utrzymały blat w górze, pod nim zostało trochę miejsca. I po-
wietrza. I zobaczyli ciało.
Radinka.
Roman odrzucił stolik, odepchnął krzesła.
- Radinka, słyszysz mnie? Jej powieki zadrżały.
- Żyje - szepnęła Shanna. Ukląkł koło niej.
- Bandaże!
- Już niosę. - Spencer pobiegł.
Otworzyła apteczkę i podała Romanowi bandaż.
- Radinka, słyszysz mnie? - Przycisnął opatrunek do rany na skroni.
Z jękiem uniosła powieki.
- Boli.
- Wiem. Karetka już jedzie.
- Jak możesz tu być? To pewnie sen.
- Będzie dobrze. Jesteś za młoda, żeby umrzeć. Żachnęła się lekko.
- Przy tobie każdy jest za młody.
- O Boże. - Żołądek Shanny fiknął salto.
- Co? - Roman podniósł głowę.
Wskazała ręką. W boku Radinki tkwił nóż stołowy. Z rany ciekła krew. Zakryła usta dłonią i
przełknęła falę żółci podchodzą do gardła.
Roman na nią spojrzał. - Nic ci nie będzie. Dasz radę.
Odetchnęła głęboko. Musi to zrobić. Nie sprawi zawodu kolejnej przyjaciółce. Podszedł do
nich młody mężczyzna z naręczem podartych na bandaże serwetek i obrusów.
- Pan Spencer mówił, że będą wam potrzebne.
- Tak. - Drżącymi rękami wzięła od niego bandaże i położyła sobie na kolanach. Złożyła je w
gruby tampon.
- Gotowa? - Roman złapał rękojeść noża. Kiedy wyjmę, przyciskaj z całej siły. - Szarpnął.
Posłuchała. Z rany płynęła krew. Na jej place. Żołądek zaprotestował.
Koman już czekał z nowym zwojem bandaży.
- Teraz moja kolej. - Zmienił ją. - Świetnie sobie radzisz. Cisnęła zakrwawiony tampon na ziemię, przygotowała nowy opatrunek.
- Pomagasz mi? No wiesz, psychicznie.
- Nie. Sama sobie radzisz.
- To dobrze. - Dotknęła krwawiącej rany opatrunkiem.
- Dam sobie radę. Wbiegli sanitariusze z noszami.
- Tu!- zawołał Roman. Dwaj sanitariusze zbliżyli się z wózkiem.
- Zajmiemy się nią - powiedział jeden z nich. Pomógł im ułożyć Radinkę na wózku. Shanna
cały czas trzymała ją za rękę.
- Gregori wieczorem cię odwiedzi. Radinka kiwała głową. Twarz miała kredowobiałą.
- Roman, dojdzie do wojny? Niech Gregori nie walczy, bardzo proszę. Nie jest do tego
przeszkolony.
- Majaczy - mruknął sanitariusz.
- Nie obawiaj się. - Roman dotknął jej ramienia. - Dopilnuję, żeby nic mu się nie stało.
- Dobry z ciebie człowiek - szepnęła. Uścisnęła dłoń Shanny. - Nie pozwól mu się wymknąć.
Potrzebuje ciebie.
Sanitariusze ją zabrali. Zjawiła się policja. Technicy fotografowali miejsce zbrodni. Cy
- Cholera. - Roman się cofnął. - Muszę iść.
- Dlaczego?
- Wątpię, żeby to byty aparaty cyfrowe. - Złapał Shanne za rękę i ruszył do drzwi.
Sanitariusz wyrósł jak spod ziemi.
- Sir, jest pan mocno poparzony. Proszę z nami,
- Nic mi nie jest.
- Pójdziemy do karetki. Tędy.
- Nigdńe nie idę.
- Jestem doktor Whelan. - Shanna uśmiechnęła się do sanitariuszy. - Tb mój pacjent. Zajmę