Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Palmy i sosny pogrążyły się w głębokim cieniu.
Gdzieś w połowie drogi do klubu natknęli się na żaglówkę, pod którą wcześniej się schował. Adam zatrzymał się raptownie. W głowie zaświtała mu pewna myśl. W zadumie spojrzał na ocean. Z pewnością nie był wytrawnym żeglarzem, ale wiedział co nieco o małych łodziach. Ucieszył się widząc, że ostatni użytkownik jachtu nie zdjął żagli.
Dochodzący od strony głównego budynku krzyk jakiegoś mężczyzny przyspieszył jego decyzję. Nie było czasu na dalsze rozważania. Zepchnął łódź na wodę, po czym pomógł wejść do niej Alanowi i zmusił go, żeby usiadł na pokładzie. Buliną przywiązał lekarza luźno do masztu. W końcu wszedł do wody, ściągnął żaglówkę z piasku i odholował ją nieco od brzegu. Fale nie miały nawet metra, ale bardzo utrudniały właściwe ustawienie jachtu. Kiedy był już po pas w wodzie, wdrapał się na pokład.
Początkowo miał zamiar odpłynąć na bezpieczną odległość używając samych wioseł, ale szybko zorientował się, że to niemożliwe i że będzie musiał postawić żagiel. Najszybciej jak potrafił, wciągnął grot. Bolały go zdarte do krwi dłonie, ale zacisnął zęby i pracował dalej. W końcu żagiel wydął się na wietrze i bom uniósł się z łoskotem. Na szczęście, złapawszy wiatr, łódź od razu odzyskała równowagę. Adam odwrócił się i włożył ster w uchwyty, po czym pchnął rumpel w prawo.
Przez chwilę jacht dryfował z powrotem w stronę plaży, ale potem ustawił się z wiatrem i prując fale, pomknął dziarsko naprzód. Jedyne, co pozostawało mu do zrobienia, to jedną ręką podtrzymywać Alana, a drugą mocno trzymać rumpel.
Żaglówka przepływała dokładnie na wprost klubu, ale Adam bał się zmienić kurs. Odetchnął z ulgą, kiedy wydostali się poza obszar fal przybrzeżnych. Niebawem okrążyli cypel i stracili centrum z oczu.
Nieco spokojniejszy, spojrzał na półkoliście wygięty żagiel, odcinający się na tle rozgwieżdżonego, tropikalnego nieba. Na zachodzie błyszczał księżyc, który przesłaniały od czasu do czasu małe, gnane wiatrem chmurki. Niżej rysowały się skaliste góry Puerto Rico. Widok był naprawdę zachwycający. Niebawem łódź zaczęła się kołysać na wzburzonych falach Atlantyku i Adam musiał skupić całą uwagę na sterze. Unieruchomił szot grota, podniósł kliwer i żaglówka pomknęła jeszcze szybciej. Narastał w nim optymizm. Miał nadzieję, że płynąc wzdłuż wybrzeża, w kilka godzin oddali się od ośrodka na tyle, by znaleźć pomoc.
Dyrektor centrum odwrócił się z wściekłością od komputera. Harry Burkett właśnie poinformował go o stanie poszukiwań, ale Nachmana nie satysfakcjonowały fałszywe zapewnienia, że wszystko idzie świetnie.
- Czy chce mi pan powiedzieć, że dysponując czterdziestoma ludźmi i sprzętem wartym milion dolarów, dowiedział się pan tylko tego, że znaleziono nieprzytomnego sanitariusza i że pokój jednego z naszych gości, pana Schonberga, jest pusty?
- Tak.
- A sanitariuszowi wstrzyknięto w plecy conformin jego własną strzykawką?
- Zgadza się. Zastrzyk zrobiono z taką siłą, że igła się złamała i utkwiła w jego ciele. - Burkett chciał olśnić Nachmana dokładnością prowadzonego przez siebie śledztwa, ale na dyrektorze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Neurochirurgowi nie mogło się pomieścić w głowie, że Burkett, mając tylu ludzi i najnowocześniejszy sprzęt, nie może odnaleźć człowieka będącego pod wpływem silnych środków uspokajających. Z powodu jego nieudolności sprawa, która na początku wydawała się jedynie drobnym incydentem, teraz gwałtownie wymykała się spod kontroli.