Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Znów się zwrócił do budynku łączności.
Ponownie wziął się w garść, a jego ciało porzuciło wygodną, niedbałą postawę, prostując się w sposób, z jakiego byłby dumny pan Tyler.
— Zgadza siÄ™ - powiedziaÅ‚. ZamyÅ›liÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™. A potem powiedziaÅ‚: - Przyjdźcie i popatrzcie.
* * *
Gdyby zabrać planetÄ™, a zostawić tylko elektryczność, wyglÄ…daÅ‚oby to jak najcudowniejszy kiedykolwiek zrobiony filigran — kula mrugajÄ…cych srebrnych nici, a od czasu do czasu rozżarzona włócznia promienia satelitarnego. Nawet ciemne obszary żarzyÅ‚yby siÄ™ od fal radarów i publicznych radiostacji. MógÅ‚by to być system nerwowy wielkiego zwierzÄ™cia.
Tu i tam węzły sieci stanowiły miasta, ale większość elektryczności była niejako muskulaturą, zajętą wyłącznie prostą pracą. Atoli od około pięćdziesięciu lat ludzkość wyposażała elektryczność w mózg.
I teraz żyła tak samo, jak żyje ogień. Wyłączniki spawały się nieruchomo. Przekaźniki stapiały się. W sercach krzemowych czi-pów o mikroskopijnej architekturze przypominającej plan miasta
Los Angeles, otwierały się nowe przejścia; i setki mil stamtąd w podziemnych pomieszczeniach rozdzwoniły się dzwonki, a ludzie przerażeni patrzyli na to, co im mówiły pewne ekrany. Ciężkie stalowe bramy zamykały się na głucho pod potajemnie wydrążonymi górami, pozostawiając po drugiej stronie ludzi, walących w nie pięściami i mocujących się ze skrzynkami stopionych bezpieczników. Kawałki pustyni i tundry odsuwały się w bok, wpuszczając świeże powietrze do klimatyzowanych grobowców, a tępo-nose kształty ociężale wsuwały się na pozycje.
A prąd, płynąc tam, gdzie nie powinien, gdzie indziej występował z brzegów. W miastach pogasły światła regulacji ruchu, następnie latarnie uliczne, wreszcie wszystkie światła. Wentylatory zwolniły obroty, zatrzepotały i zatrzymały się. Piecyki elektryczne ściemniały do zupełnej czerni. Windy ugrzęzły. Radiostacje udła-wiły się, a ich uspokajająca muzyczka umilkła.
Powiedziano, że cywilizację od barbarzyństwa oddziela dwadzieścia cztery godziny i dwa posiłki.
Noc z wolna rozpościerała się na obracającej się Ziemi. Powinna była być pełna punkcików światła. Nie była.
ByÅ‚o za to na niej pięć miliardów ludzi. W porównaniu z tym, co siÄ™ wÅ‚aÅ›nie szykowaÅ‚o - gorÄ…ce i zÅ‚e — epoka barbarzyÅ„stwa wyglÄ…daÅ‚a jak piknik. W koÅ„cu wszystko miaÅ‚y odziedziczyć mrówki.
* * *
Śmierć wyprostował się. Widać było, że przysłuchuje się uważnie. Domysły, czym słuchał, każdy mógł snuć na własną rękę. - ON TU JEST - powiedział.
PozostaÅ‚a trójka podniosÅ‚a wzrok. W ich postawie zaszÅ‚a ledwie uchwytna zmiana. Na moment przed tym, nim Åšmierć siÄ™ odezwaÅ‚, oni — ta ich część, która nie chodziÅ‚a i nie mówiÅ‚a jak ludzie - otaczali caÅ‚y Å›wiat. Teraz wrócili.
Mniej więcej.
Była w nich jakaś obcość. Wywoływali wrażenie, że zamiast źle dopasowanej odzieży mieli teraz źle dopasowane ciała. Głód wyglądał, jakby go źle dostrojono do stacji nadawczej i dlatego dotychczas dominujący sygnał - przyjemnego, ufnego, robiącego dobre interesy biznesmena - zaczynał być zagłuszany przez starożytny, przerażający szum jego podstawowej osobowości. Skóra Wojny błyszczała od potu. Skóra Skażenia po prostu błyszczała.
— Zadbano... o... wszystko - powiedziaÅ‚a Wojna, wymawiajÄ…c wyrazy z pewnym trudem. -Wszystko... potoczy siÄ™... należycie.
— Nie bÄ™dzie tylko nuklearna - rzeki Skażenie. - BÄ™dzie chemiczna. TysiÄ…ce galonów różnych rzeczy... w maÅ‚ych zbiornikach na caÅ‚ym Å›wiecie. PrzepiÄ™kne pÅ‚yny... z osiemnastosylabowymi nazwami. Oraz... stare zapasy. Mówcie sobie, co chcecie. Pluton może zaszkodzić na tysiÄ…ce lat, ale arszenik jest wieczny.
— A potem... zima - rzekÅ‚ Głód. - LubiÄ™ zimÄ™. Jest coÅ›... czystego w zimie.
— KurczÄ™ta wchodzÄ…ce... do mieszkaÅ„, by siÄ™ schronić — powiedziaÅ‚a Wojna.
— Nie bÄ™dzie żadnych kurczÄ…t — odparÅ‚ kategorycznie Głód.
Tylko Śmierć się nie zmienił. Pewne rzeczy są niezmienne.
Czterej opuścili budynek. Można było zauważyć, że Skażenie, chociaż idzie, równocześnie robi wrażenie, jakby się sączył.
I to zauważyli Anathema oraz Newton Pulsifer.
Był to pierwszy budynek, do którego podeszli. Wydawało się, że wewnątrz jest znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz, gdzie panowało straszne podniecenie. Anathema pchnęła drzwi pokryte znakami sugerującymi, że takie pchnięcie stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Drzwi rozstąpiły się pod jej dotknięciem. Gdy znaleźli się w środku, zamknęły się i zablokowały.
Nie mieli wiele czasu na dyskusjÄ™ od chwili, gdy wkroczyli Czterej.
— Co to za jedni? - spytaÅ‚ Newton. -JacyÅ› terroryÅ›ci?
— W bardzo przystojnym i akuratnym sensie - rzekÅ‚a Anathema — uważam, że masz racjÄ™.
— Czego wÅ‚aÅ›ciwie dotyczyÅ‚a ta caÅ‚a dziwaczna gadanina?
— SÄ…dzÄ™, że prawdopodobnie koÅ„ca Å›wiata - odparÅ‚a. - Czy zauważyÅ‚eÅ› ich aury?
— Raczej nie — odrzekÅ‚.
— Gruntownie nieprzyjemne.
—O.
— PrawdÄ™ powiedziawszy, negatywne aury.
—O?
—Jak czarne dziury.
— To źle, prawda?
— Tak.