Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy wróci, nie będzie już pod takim wrażeniem, pomyślał Jason. Znał skutki nie-
obecności: jeśli nigdzie go nie było, w żadnym odbiorniku i adapterze, w żadnej szafie
grającej i sklepie muzycznym, na ekranie telewizyjnym, w całym wszechświecie — czar
pryskał.
Wróciła z uśmiechem.
— Nowhere Nuthin’ Fuck-up — oznajmiła, siadając na krześle. Zauważył, że nie ma
już monety. — Zaraz powinniśmy ją usłyszeć.
Zerwał się na równe nogi i przeszedł przez kawiarnię do szafy grającej.
Miała rację. Sekcja B4. Jego najnowszy przebój. Nowhere Nuthin’ Fuck-up
— sentymentalny kawałek. Mechanizm szafy już zaczął podawać płytę. Po chwili jego
głos, wzmocniony przez kwadrofoniczne głośniki i sztuczne echo, wypełnił kawiarnię.
Oszołomiony Jason powrócił do stolika.
— Ma pan cudowny głos — powiedziała, może tylko z grzeczności, kiedy skończy-
ła się płyta.
— Dziękuję.
To rzeczywiście był jego głos. Rowki na tej płycie nie były puste.
— Naprawdę jest pan wspaniały — rzekła Mary Anne entuzjastycznie, cała w uśmie-
chach i błyskach okularów.
— Robię to od dawna — odparł z prostotą Jason.
— Czy uraziło pana, że o panu nie słyszałam?
— Nie — potrząsnął głową, nadal oszołomiony. Z pewnością nie ona jedna, jak wy-
kazały wypadki dwóch ostatnich dni — dwóch dni? czy minęło tylko tyle czasu? — Czy
mogę... jeszcze coś zamówić? — spytała Mary Anne. Zawahała się.
— Wydałam wszystkie pieniądze na znaczki, więc...
— Ja płacę — rzekł Jason.
120
— Co pan myśli o serniku z truskawkami?
— Niezwykły wybór — odparł rozbawiony. Szczerość tej kobiety, jej lęki... Czy ona
ma jakiegoś chłopca? — zastanawiał się. Pewnie nie... Żyje w świecie naczyń, gliny, pa-
czek w brązowym papierze, kłopotów z małym starym Fordem Greyhoundem i stereo-
fonicznych głosów dawnych gwiazd — Judy Collins i Joan Baez — w tle.
— Słuchała pani kiedyś Heather Hart? — zapytał delikatnie. Zmarszczyła brwi.
— Nie jestem pewna. Czy ona śpiewa folk, czy... Umilkła i posmutniała, jakby uwa-
żała, że nie wiedząc tego, o czym każdy wie, nie dopełniła jakiegoś obowiązku, nie wie-
dząc tego, o czym każdy wie. Poczuł sympatię do tej kobiety.
— Ballady — rzekł. — Tak jak ja.
— Czy możemy jeszcze raz posłuchać pańskiej piosenki?
Uprzejmie wrócił do szafy grającej i powtórzył to samo. Tym razem Mary Anne wy-
dawała się nie słuchać utworu.
— O co chodzi? — zapytał.
— Och — odparła. — Zawsze wmawiam sobie, że pracuję twórczo; robię naczynia
i podobne rzeczy. Nie wiem jednak, czy są naprawdę dobre; nie wiem, po czym to po-
znać. Ludzie mówią mi...
— Ludzie powiedzą ci wszystko: zarówno, że twoje dzieła są bezwartościowe, jak i że
bezcenne. Najgorsze i najlepsze. Zawsze trafiasz do jednych... — Postukał w solniczkę.
— ...a nie trafiasz do drugich. — Pokazał talerz po sałatce.
— Musi być jednak jakiś sposób...
— Są znawcy. Można słuchać ich oraz ich teorii. Oni zawsze mają jakieś teorie. Pi-
szą długie artykuły i omawiają twoje utwory, począwszy od pierwszej piosenki, któ-
rą nagrałeś dziewiętnaście lat temu. Porównują nagrania, których nawet nie pamiętasz.
A krytycy telewizyjni...
— Byle być zauważoną. — Jej oczy znów na krótko rozbłysły.
— Przepraszam — rzekł, ponownie wstając od stolika. Nie mógł już dłużej czekać.
— Muszę zadzwonić. Mam nadzieję, że zaraz wrócę. Jeśli nie... — Położył jej dłoń na ra-
mieniu, na białym wełnianym swetrze, który pewnie sama zrobiła na drutach. — Miło
było panią spotkać.
Zdumiona, patrzyła w swój smutny, uległy sposób, jak przeciskał się w tył zatłoczo-
nej kawiarni, do budki telefonicznej.
Zamknął się w budce, znalazł numer Akademii Policyjnej Los Angeles w wykazie te-
lefonów służb porządkowych i wrzuciwszy monetę, wykręcił go.
— Chciałbym mówić z generałem policji Felixem Buckmanem — powiedział i bez
zdziwienia usłyszał, że jego głos drży. Jestem wykończony psychicznie, uświadomił so-
bie. Wszystko, co się wydarzyło, razem z piosenką w szafie grającej, to dla mnie o wiele
za dużo. Jestem po prostu wystraszony i zdezorientowany. Być może, pomyślał, meskali-
121
na jeszcze nie całkiem przestała działać. Jednak dobrze prowadziłem ten mały śmigacz; to o czymś świadczy. Pieprzone prochy, myślał. Zawsze wiesz, kiedy odlatujesz, ale nigdy nie masz pojęcia, kiedy przestają działać — jeżeli w ogóle kiedyś przestają. Osłabia-
ją cię na zawsze, a przynajmniej tak sądzisz: nie masz pewności. Może nigdy nie docho-
dzisz do siebie. Oni mówią: „Hej, człowieku, mózg ci się zlasował”, a ty im odpowiadasz: