Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Skończył na tym, że
doradzał szwagrowi albo sprzedanie zaniemeńskiego lasu, albo pożyczenie wiadomej sumy u
jednego z kapitalistów miejskich, z którym on sam posiada niejakie stosunki i szwagra
zaznajomić gotów, który wprawdzie zażąda procentu wyższego, daleko nawet wyższego nad ten,
jaki Benedykt płacił dotąd siostrze, co jest smutną, ale nieuniknioną koniecznością budzącą w
nim samym żal, rzetelny żal, ale jeżeli tylko kochany szwagier zastanowić się zechce, nie tylko
tego nalegania i tych strat, które poniesie, za złe mu nie poczyta, ale pozycję jego i jej potrzeby
wyrozumiawszy przyzna mu niezawadnie rację, naj-zu-peł-niej-szą ra-cję. Korczyński jednemu
tylko z tych punktów rację przyznawał: winien był siostrze kilkanaście tysięcy i oddać je, skoro
tego stanowczo żądano, było jego bardzo naturalnym i prostym obowiązkiem. O sprzedaży lasu
myśleć będzie i z kapitalistą zaznajomi się. Prawdopodobnie drugiego środka użyje raczej niż
pierwszego, chociaż jakim sposobem z tej lichwy wylezie, gdy raz w nią wlezie, sam nie wie i
nie rozumie. Szwagier utrzymuje, że racjonalniej byłoby las sprzedać; może i jest w tym
słuszność, ale są znowu względy, które...
Umilkł i zamyślił się najmłodszy z trzech niegdyś braci Korczyńskich, tak zamyślił się, że
przypuścić było można, iż na chwilę o szwagrze i ciężkim kłopocie swym całkiem zapomniał. Po
chwili twarz swą do samej prawie twarzy Darzeckiego przysuwając, jak tylko mógł najciszej,
szepnął:
– Szwagier może pamięta, że tam jest... to... tamto... mogiła...
– Jaka mogiła? – zadziwił się Darzecki.
– Andrzeja... i to... tamto... tego... tych, którzy z nim razem...
Po chwili dokończył:
– Wszystko to przeszło i wiadoma rzecz, że nawet wspominać o tym nie trzeba. Ale wie
szwagier, czasem, kiedy na to... tamto... spojrzę i przypomnę sobie, zdaje mi się, że to kościół...
∗ E k s p l i k o w a ć s i ę – tłumaczyć się, uniewinniać.
118
Teraz Darzecki milczał chwilę, przypomniał sobie także, i oczy, których blade źrenice
zmąciły się trochę i zamigotały, wzniósł ku sufitowi. Potem z westchnieniem zaczął:
– Sentymentalność... tak, jest to, kochany szwagrze, sen-ty-men-tal-ność, której, na
nieszczęście, każdy z nas mniej albo więcej ulega, a która już nam tyle złego narobiła...
– Pewno, pewno! Tyle złego! – głośno przerwał Benedykt i z przekonaniem, prawie z
zapałem dokończył: – Szwagier ma pod tym względem rację, najzupełniejszą rację!
Umilkli, salon napełniały już tylko cienkie i mieszające się z sobą głosy panienek, które na
trzech krzesłach w rząd ustawionych siedząc z ptaszęcymi ruchami ładnych główek po
ptaszęcemu świegotały:
– Najmodniejsze teraz pantofelki z szarego płótna ze skórzanymi deseniami...
– Nie cierpię płóciennych... dla mnie najpiękniejsze z wyzłacanej skórki... tylko trzeba
koniecznie, aby miały wąskie nosy...
– Ach, wąskie nosy... koniecznie! koniecznie! U moich są za szerokie, prawda?
I podnosząc nieco małą nóżkę Leonia ze smutkiem na twarzy, ze zmarszczonym trochę
czołem ukazywała kuzynkom pantofelek swój na ażurową pończoszkę włożony.
Darzecki powstał i odmawiając śniadania, na które zapraszał go Benedykt, wymawiając się
tym, że dziś jeszcze córki swoje zawieźć musi do jednej ze swych ciotek o trzy mile stąd
mieszkającej, brata żony żegnał i bratowej najgłębsze swe ubolewanie nad jej chorobą
oświadczyć polecał. W przedpokoju mówić zaczął o Zygmuncie i nowym zajęciu, które ten
młody człowiek dla siebie znalazł, a które raz jeszcze świadczyło o jego wyższych,
niepospolitych zdolnościach. Zabrał się on mianowicie do rozkopywania tak zwanych okopów
szwedzkich znajdujących się w bliskości osowieckiego dworu i niezmiernie się do tej roboty
zapalił. Znalazł już nawet jakiś od rdzy podziurawiony pałasz i kilka monetek ze szwedzkimi
napisami.
– Zadziwiająco zdolny... wielostronnie utalentowany młody człowiek... genialny, tak,
powiedzieć można... ge-nial-ny!
Te pochwały synowcowi jego oddawane nie zdawały się bardzo Benedykta uszczęśliwiać.
Słuchał ich z trochę posępnym, a trochę żartobliwym wyrazem twarzy.