Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Oczy Flynn, błyszczące z zadowolenia, chłonęły moją przerażoną minę.
- Ostrzegałam cię, żebyś nie schodziła ze ścieżki cnoty, Calla. Może teraz wreszcie zrozumiesz,
jak naprawdę się sprawy mają. To oczywiste, że Renier cię pragnie. Może jeśli bez szemrania złożysz
ofiarę razem z nim, zechce ci wybaczyć twoje błędy.
342
- To wy składacie ofiarę? - Shay zaczął się odsuwać, gapiąc się na Flynn i na mnie z coraz
większą zgrozą na twarzy. - Ty i Ren?
- Oczywiście - powiedziała Flynn. - A myślałeś, że skąd to całe zamieszanie wokół unii? Ty jesteś
główną atrakcją.
Kiedy zrobiłam krok w jego stronę, wyszczerzył na mnie kły.
- Nie zbliżaj się.
- Przysięgam, że nie wiedziałam - szepnęłam. Las mamrotał mroczne sekrety, które wypełniały
mi uszy, sprawiały, że byłam jak pijana. Rozmowa moich rodziców, upór matki, która nie chciała
zdradzić, czym będzie nasza ofiara, i jak zbladła, kiedy się dowiedziała, że znam Shaya.
- Nie wiedziałam - powtórzyłam, padając na dłonie i kolana. Kręciło mi się w głowie. To Shay.
Ofiara nie zostanie złożona kiedy indziej, w inne Samhain. To część ceremonii. On jest naszą ofiarą.
- Odwagi, mała - mruczała Flynn. - Już niedługo będzie po wszystkim. Teraz bądź grzeczna i idź
na polanę. Czekają na ciebie. Ja niedługo przyprowadzę Shaya. Tuż po tym, jak Ren pocałuje swoją
pannę młodą.
Jak na zawołanie powietrze rozdarł chór wilczych głosów, wzywających alfę. Matka miała rację -
nie mogłam nie zrozumieć wołania klanu. Wzywali mnie. Ale ten dźwięk mnie nie przyciągał - był
przerażający, zwiastował śmierć. Nie jestem już jedną z was. Nie pozwolę na to.
- Nie! - Ze świstem zaczerpnęłam powietrza i wstałam z ziemi. - Idziemy stąd. I to już.
Shay cofnął się przede mną, przylgnął plecami do pnia sosny. Wychwyciłam zapach jego wilczej
postaci i wiedziałam, że z trudem panuje nad przemianą, uwięziony między strachem a
wściekłością.
- Nigdy bym cię nie skrzywdziła - zapewniłam. - Musisz mi zaufać.
Proszę, uwierz mi, Shay. Musisz wiedzieć, jak bardzo mi na tobie zależy.
Rozejrzał się po lesie, desperacko szukając drogi ucieczki.
- Shay, proszę cię - szepnęłam, wyciągając do niego rękę. - Kocham cię.
343
Znieruchomiał. Nie wiedziałam, co przerażało mnie i bardziej - moje słowa; to, co on powie; czy
to, co dzieje się ' wokół nas. Minęła minuta; nie mogłam oddychać. i
- Wiem - powiedział w końcu, sięgając do mojej ręki. - Wynośmy się stąd.
Z gardła siostry Flynn wyrwał się dziwaczny dźwięk, coś pomiędzy sykiem a wrzaskiem, jak
trzask pękających kości.
- Nigdzie nie idziecie.
Cienie za jej plecami zaczęły się poruszać; poczułam lód na skórze. Jeśli były z nią zmory, nie
mieliśmy szans. Ale patrząc na nią, zrozumiałam, że cienie poruszają się razem z nią, jakby były
przyczepione do jej ciała. Jej ramiona zadrżały, kiedy wyszła na światło. Nad nią i obok rozciągały
się ogromne, skórzaste płachty. Skrzydła.
Shay wybałuszył oczy.
- Co to...
Przypadłam do ziemi - wściekły, biały wilk - i zaczęłam okrążać sukuba. Roześmiała się i
poruszyła nadgarstkiem. Długi bicz pojawił się znikąd i wystrzelił z jej ręki jak wąż. Falował i
drgał na całej długości, jakby był zrobiony z cienia, a nie ze skóry.
Uskoczyłam z drogi, kiedy bicz śmignął w moją stronę. Trafił mnie w bok, aż zaskowyczałam.
Ból był niczym w porównaniu z falą rozpaczy, która uderzyła mnie razem ze smagnięciem.
Sparaliżowała mnie wizja Rena atakującego Shaya. Usłyszałam własne krzyki i śmiech Efrona.
Lepkie, czarne jak smoła emocje zamuliły mój umysł, napływając z rany zadanej przez bicz. Flynn
roześmiała się znów i spojrzała na Shaya.
- Nie wolno mi cię zabić, Potomku, ale możemy się przynajmniej zabawić.
Kiedy odchyliła głowę do tyłu, warknęłam ostrzegawczo. Shay odturlał się na bok, kiedy struga
ognia wystrzeliła z jej ust i przypaliła drzewo w miejscu, gdzie stał.
Wbiłam wzrok w bat i jego cienistą aurę. Przykucnęłam i rzuciłam się na Flynn. Wrzasnęła z
bólu, kiedy moje zęby zacisnęły się na jej nadgarstku, miażdżąc kości. Szarpnęłam głową na bok i
344
oderwałam dłoń od przedramienia. Krew chlusnęła na ziemię. Obiegłam ją, czując smród własnego
przypalonego futra, kiedy ścigał mnie jej płomień. Flynn krzyczała w języku, którego nigdy nie sły-
szałam, i byłam wdzięczna klanowi za ogłuszające wycie, które wypełniało powietrze; bez niego
odgłosy walki ściągnęłyby nam na głowy Opiekunów i Strażników.
Szczeknęłam do Shaya, zła, że nie mogę krzyknąć. Dlaczego on nie zmienia się w wilka?
Potrzebowałam pomocy w tej bitwie.
Shay wbił wzrok w dłoń, która wypadła z mojego pyska. Skoczył przed siebie i porwał bicz.
Odwrócił się na pięcie; długi rzemień zatoczył koło w powietrzu i smagnął pierś Flynn. Znów
wrzasnęła. Oczy wyszły jej z orbit, kiedy odwróciła się do niespodziewanego napastnika.
Jego chłodne spojrzenie rozwścieczyło ją chyba jeszcze bardziej niż jego zręczność w
posługiwaniu się jej
bronią. Bicz zawrócił do Shaya, wijąc się jak wąż, i znów wystrzelił, by tym razem owinąć się wokół
jej ramienia, nad krwawiącym kikutem. Wrzasnęła i zaczęła szarpać pazurami pętlę z cienia, która
przywarła jak pijawka do jej bicepsa.
Shay zacisnął zęby i szarpnął ostro. Flynn straciła równowagę i padła na ziemię. Rzuciłam się na
nią. Zatopiłam kły w jej szyi, rozdzierając miękkie ciało. Usłyszałam krótki gulgot w jej gardle, z
rozchylonych warg uniosła się smużka dymu i sukub znieruchomiał. Cofnęłam się i zmieniłam
postać.
Shay stał w milczeniu, gapiąc się na ciało. Podbiegłam do niego i chwyciłam go za ramię.
- Nic ci nie jest? Kiwnął głową.
- Czym ona była?
- To sukub, ale prawdziwy, nie rzeźba twojego wuja. Stworzenie z tamtego świata, które
Opiekunowie potrafią przyzywać, jak zmory. Ale inkuby i sukuby są bliżej spokrewnione ze