Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.re w ri te: ru le set 98 re turns: isa ac < @ vsto ut...czyhający na zdobycz...*R-A N^C- wulgZałożyli się i dorzucili jeszcze jedną flaszkę piwa...Stiavnicky, Andrej - Bathory, Ĺ tiavnickĂ˝ Andrej - ÄŚachtickĂĄ panĂ­ ve vězenĂ­ a na svoboděDramatické završení źivotních peripetií Alźběty Báthoryové aź do její...Praktyczne działanie Jedna z moich najnowszych książek - ‼Świadomość oddechu" (Breath Awareness) jest pełną rozprawą na temat oddychania -...ły się dziać dziwne rzeczy...o[mior||o, ~ga A>18@Ruch Wyzwolenia Kobiet walczy o niezależność erotyczną kobiet...Victoria Guzman ze swej strony kategorycznie zaprzeczyła, jakoby ona i jej córka wiedziały, że na Santiago Nasara czekano, by go zabić...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Za sobą zostawili „miasto” — widoczne teraz pod postacią czarnej linii o re-
gularnym konturze, zatopionej w rudawej mgle. Rohan połączył się z „Niezwy-
ciężonym”, przekazał astrogatorowi uzyskane informacje, równe właściwie zeru, i cała kolumna, w dalszym ciągu zachowując wszystkie środki ostrożności, wró-
ciła w głąb ruin.
Po drodze wydarzył się niewielki wypadek. Skrajny lewy energobot, prawdo-
podobnie na skutek drobnej omyłki kursowej, nadmiernie rozszerzył zasięg siłowego pola, tak że musnęło skraj pochylonej ku nim, ostrokończystej, plastrowatej budowli. Połączony ze wskaźnikami poboru mocy pola miotacz antymaterii, któ-
ry ktoś nastawił na rażenie automatyczne w wypadku ataku, zinterpretował skok pobieranej mocy jako widomą oznakę, że ktoś usiłuje przebić siłowe pole, i strzelił w bezwinną ruinę. Cała górna sekcja pogiętej „budowli”, wielkości ziemskiego 24
drapacza chmur, utraciła swą brudnoczarną barwę, rozżarzyła się i zalśniła oślepiająco, aby w następnym ułamku sekundy rozpaść się w ulewę wrzącego metalu.
Ani jeden okruch nie spadł na jadących, bo rozpłomienione szczątki ześliznęły się po powierzchni niewidzialnej kopuły, jaką tworzyła siłowa osłona. Nim dosięgły gruntu, wyparowały od termicznego udaru. Nastąpił jednak, wywołany anihilacją, skok promieniowania, geigery włączyły automatyczny alarm i Rohan, klnąc
i obiecując kości połamać temu, kto tak zaprogramował aparaturę, dobrą chwilę stracił na odwoływaniu alarmu i odpowiedzi „Niezwyciężonemu”, który dostrzegł
błysk i natychmiast pytał o jego przyczynę.
— Na razie wiemy tylko tyle, że jest to metal. Prawdopodobnie stal z domiesz-
ką wolframu i niklu — powiedział Ballmin, który nie przejmując się powstałym
rozgardiaszem, skorzystał z okazji i dokonał spektroskopowej analizy płomieni, które ogarnęły ruiny.
— Czy może pan ocenić wiek? — spytał Rohan, wycierając miałki piasek,
który osiadł mu na rękach i twarzy. Pozostawili za sobą zwiniętą od żaru ocalałą część ruiny; wisiała teraz nad przebytą przez nich drogą na kształt połamanego skrzydła.
— Nie. Mogę powiedzieć, że to jest diabelnie stare. Diabelnie stare — powtó-
rzył.
— Musimy to zbadać bliżej. . . I nie będę pytał starego o pozwolenie — dodał
Rohan z nagłą determinacją.
Zatrzymali się przy skomplikowanym obiekcie, utworzonym z kilku schodzą-
cych się centralnie ramion. Otwarła się, wyznaczona dwiema flarami, furtka w po-lu siłowym. Z bliska przeważało wrażenie chaosu. Fronton budowli utworzony
był z trójkątnych płyt, pokrytych drucianymi „szczotkami”, od wnętrza owe pły-ty podtrzymywały systemy prętów, grubych jak gałęzie; u powierzchni przedsta-
wiały jaki taki porządek, ale w głębi, gdzie starali się zajrzeć, świecąc silnymi reflektorami, las prętów rozdrzewiał się, rozchodził z grubych węzłów, znowu się skupiał, a wszystko razem podobne było do gigantycznej drucianki, z miliono-wym mrowiem skłębionych kabli. Szukali w nich śladów prądu elektrycznego,
polaryzacji, resztkowego magnetyzmu, wreszcie radioaktywności — bez jakiego-
kolwiek rezultatu.
Zielone flary, oznaczające wejście w głąb pola, mrugały niespokojnie. Świsz-
czał wiatr, masy powietrza wdmuchiwane w stalowy gąszcz wydawały niesamo-
wite pienia.
— Co może znaczyć ta cholerna dżungla?!
Rohan wycierał twarz z przylepiającego się do spoconej skóry piasku. Obaj
z Ballminem stali na otoczonym niską balustradą grzbiecie latającego zwiadowcy, który wisiał wraz z nimi kilkanaście metrów ponad „ulicą”, a raczej pokrytym
wydmami trójkątnym placem wśród dwu schodzących się ruin. Daleko w dole
25
stały ich maszyny i mali jak figurki z pudełka zabawek ludzie patrzący na nich z zadartymi głowami.
Zwiadowca szybował. Znajdowali się teraz nad powierzchnią pełną kończa-
stych ostrzy czarniawego metalu, nierówną, poszarpaną, miejscami osłoniętą
owymi trójkątnymi płytami, które nie leżały jednak w jednej płaszczyźnie; od-