Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ale po latach przyznała, że obie wiedziały już o tym, kiedy wszedł do kuchni, żeby wypić kawę. Powiedziała jej o tym żebraczka, która przyszła nieco po piątej prosząc o mleko; powiedziała też, dlaczego chcą go zabić i gdzie na niego czekają. „Nie uprzedziłam go, bo myślałam, że te groźby to pijackie gadanie" - dodała Victoria. Ale podczas którychś z rzędu odwiedzin, gdy Victoria Guzman już nie żyła, Divina Flor wyznała mi, że jej matka nie powiedziała nic Santiago Nasarowi, bo w skrytości serca chciała, żeby go zabito. Ona zaś nie uprzedziła go, bo wtedy była
tylko przestraszoną dziewczynką, niezdolną do podjęcia samodzielnej decyzji, a przestraszyła się jeszcze bardziej, kiedy chwycił ją za przegub i poczuła dotyk dłoni, lodowatej i skamieniałej jak ręka trupa.
Santiago Nasar przeszedł długimi krokami przez półmrok domu, poganiany radosnym buczeniem biskupiego statku. Divina Flor wyminęła go, by otworzyć mu drzwi, i usiłowała nie dać się złapać pomiędzy klatkami śpiących ptaków w jadalni, pomiędzy wiklinowymi meblami i wiszącymi paprociami w salonie, ale gdy odsunęła zasuwę, nie zdołała już uniknąć wyciągniętych szponów drapieżnego krogulca. „Złapał mnie za całą pipę - powiedziała mi Divina Flor. - Zawsze to robił, kiedy mnie przyłapał w jakimś kącie, ale tamtego dnia nie przestraszyłam się jak zwykle, tylko strasznie zachciało mi się płakać". Przepuściła go, by mógł wyjść, i przez uchylone drzwi zobaczyła na placu migdałowce ośnieżone blaskiem świtu, ale bała się zobaczyć cokolwiek więcej. „Wtedy statek przestał wyć i zaczęły piać koguty - powiedziała. - Zrobił się taki harmider, że trudno było uwierzyć, aby w miasteczku znajdowało się aż tyle kogutów, i pomyślałam, że przypłynęły razem z biskupem". Jedyne, co mogła zrobić dla mężczyzny, który nigdy nie miał być jej mężczyzną, to zostawić wbrew poleceniom Placidy Linero nie zaryglowane drzwi, aby mógł w razie czego wejść z powrotem. Ktoś, kogo nigdy nie zidentyfikowano, wsunął pod drzwi kopertę z kartką ostrzegającą Santiago Nasara, że czekają na niego, by go zabić, ujawniając przy tym miejsce, motywy i inne szczegóły intrygi. Ostrzeżenie leżało już na podłodze, gdy Santiago Nasar wychodził z domu, nie dostrzegł go jednak, tak jak nie dostrzegła go również Divina Flor, nie dostrzegł go zresztą nikt jeszcze długo po tym, jak zbrodnia została dokonana.
Minęła już szósta, jednak światła uliczne jeszcze się paliły. Z gałęzi migdałowców i niektórych balkonów zwisały kolorowe weselne girlandy i można było pomyśleć, że powieszono je dopiero co na cześć biskupa. Ale wyłożony płytami plac, gdzie stał podest dla muzyków, wyglądał niczym śmietnisko pełne pustych butelek, przeróżnych pozostałości i odpadków po publicznej zabawie. Gdy Santiago Nasar wychodził z domu, wiele osób przynaglonych buczeniem statku biegło w stronę portu. Jedynym czynnym na placu lokalem był sąsiadujący z kościołem sklep z nabiałem, gdzie w tym czasie siedzieli dwaj mężczyźni czekający na Santiago Nasara, żeby go zabić. Clotilde Armenta, właścicielka sklepu, ujrzała go w brzasku świtu i odniosła wrażenie, że ubrany jest w aluminium. „Już wtedy wyglądał jak zjawa" - powiedziała mi. Mężczyźni, którzy mieli go zabić, zasnęli na krzesłach, przytulając do piersi noże owinięte w gazetę. Clotilde Armenta wstrzymała oddech, żeby ich nie obudzić.
Pedro i Pablo Vicario byli bliźniakami. Mieli po dwadzieścia cztery lata i byli tak do siebie podobni, że z trudem ich rozróżniano. „Ociężałego wyglądu,
ale dobrego charakteru" - głosił akt sprawy. Ja, znając ich od szkoły podstawowej, opisałbym ich tak samo. Tego dnia rano mieli jeszcze na sobie ciemne weselne garnitury, zbyt ciężkie i zbyt przyzwoite jak na Karaiby, i choć ich twarze nosiły ślady wielu godzin rozpusty, dopełnili jednak porannego rytuału i ogolili się. Chociaż pili nieprzerwanie od przededniu wesela, po tych trzech dniach nie byli już pijani, wyglądali tylko jak niewyspani lunatycy. Zasnęli przy pierwszych podmuchach świtu, po prawie trzech godzinach oczekiwania w sklepie Clotilde Armenta, i to był ich pierwszy sen od piątku.
Gdy statek zabuczał po raz pierwszy, obaj ocknęli się, ale instynkt wyrwał ich całkowicie ze snu, dopiero gdy Santiago Nasar opuścił swój dom. Każdy z nich chwycił wówczas za swój pakiet owinięty w gazetę, a Pedro Vicario zaczął wstawać.
- Na miłość boską - szepnęła Clotilde Armenta. - Zostawcie to na później, choćby przez wzgląd na księdza biskupa.
„Jakby mnie Duch Święty nawiedził" - często powtarzała później. Był to istotnie opatrznościowy przypadek, choć nie na wiele się zdał. Po tym, co powiedziała, bliźniacy Vicario zreflektowali się i ten, który już wstał, ponownie usiadł. Obaj odprowadzili wzrokiem Santiago Nasara przechodzącego przez plac. „Patrzyli na niego raczej z żalem" - mówiła Clotilde Armenta. W tej samej chwili przez plac przeszły bezładnie w swych sierocych mundurkach wychowanki szkoły prowadzonej przez zakonnice.
Placida Linem miała rację; biskup w ogóle nie zszedł na ląd. W porcie, poza miejscowymi władzami i dziećmi ze szkół, zebrała się masa ludzi i wszędzie pełno było klatek z podtuczonymi kogutami przyniesionymi w prezencie dla biskupa, zupa z kogucich grzebieni była bowiem jego ulubionym przysmakiem. Przy nabrzeżu zwalono tyle stosów drewna, iż załadowanie ich na statek trwałoby co najmniej dwie godziny. Ale statek w ogóle nie przybił do brzegu. Wypłynął zza zakrętu rzeki dysząc niby smok i wówczas orkiestra zagrała hymn biskupi, a koguty w klatkach zaczęły piać, budząc wszystkie koguty w okolicznych osadach.