Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Więc przez błota one
Przeprawę czyni i wszystkie wniesione
W okop tabory, wozy i wsze sprzęty
Marsowe topi tu naród nadęty.
Nawet i z siebie niemal kładzie skórę,
Gdy w błotach toną chorągwie niektóre
I przy nich ginie moc wojska wielkiego
Dla topieliska i błota srogiego.
Ledwo by tamie tej zrównały gaje,
90
Jaka się grobla z nędznych ludzi staje.
A to gdy czynią Kozacy z pilnością
I z tą przez tydzień biedzą się hardością,
Nie widząc żadnej Krol nasz Pan poprawy
Rzecze: „Długoż tak Kazimierz łaskawy
Będzie na zły lud? długoż pan swojemu
Będzie folgował złemu poddanemu?
Czekam — i długo czekam końca złości!
Dalej nie mogę trzymać cierpliwości.
Czyńcie, co czynić!" — A zatym na one
Skoczą Polacy okopy zrobione
Do szturmu gwałtem; z okrzykiem piechota
I gęsta bieży na szańce [h]ołota.
Kozacy jednak zrazu odpór dają,
Sieką od wałów i z działek strzelają.
Lecz na ostatek, gdy już Chmielnickiego
Z sobą nie mają hetmana swojego,
Który był uszedł kinąwszy buławę,
Trudno przez głowy mieli trzymać sprawę;
Wszyscy się zaraz w rozsypkę udali,
A nasi wpadszy — łby im ucinali,
Bili i siekli i w błota wpychali
I po jęczących Kozakach deptali,
Tak iż Styr prawie ze krwie płynął drugi
I purpurowe wrzały ciekąc strugi.
Żaden w okopach nie został tak zdrowy.
Aby na placu nie miał pozbyć głowy.
I sam nieborak władyka od swego
Ubioru ledwo uciekł kapłańskiego,
Porzucił wszystkie w szańcach aparaty,
Dzwonki i ryzy i kościelne szaty,
Nie ufając swej nieborak świątości
Dodawał skrzydeł nogom i prędkości,
Chcąc naleźć z strachem hetmana swojego
W drodze Bogdana kędyś Chmielnickiego,
Który uchodząc po bitwie przegranej
Z ordą jako zwierz od trzody wyszczwany —
Więcej już nie dał ujrzeć swojej skory,
91
Lecz gdzieś umknąwszy za odległe góry
Nierychło sobie wytchnął z trwogi takiej,
Aż dobrze zagrzał i strudził rumaki.
Zatym kiedy już Mars był ukojony
I nieprzyjaciel na placu zniesiony,
Już przodkiem słynie piękna w Polszcze praca, Nim się do domu Krol Pan nasz powraca
I to zwycięstwo lecąc w obce kraje
Wdzięczna nowina w uszy ludziom daje.
Takie nam rzeczy Gorayski powiedział,
O których jeszcze żaden z nas nie wiedział.
A wtym proporzec ruszył się nad nami
I począł wiewać obiema piórami.
Tedy się zaraz bosmani rzucili
Do żaglow a wskok kilka opuścili.
Myśmy też także batem do swojego
Okrętu pośli — dla wiatru dobrego.
92
NAWIGACYEJ MORSKIEJ
ROZDZIAŁ PIĄTY
ARGUMENT.
Pod miasto Roztok przypłynąwszy, gwałtowny
szturm na okręt znagła następuje a (co większa) przez nieostrożność ściana wewnątrz od ognia tleje, z czego wielki rozruch staje się między ludźmi. Do tego konie, które były w okręcie, w nocy dno z beczki wybieły i z niej wodę z wielkim szumem wytoczyły, co ludzie słysząc a rozumiejąc, że się gdzie dziura w okręcie uczyniła, na zgubę swoje narzekają. A między wszyst-kienii najbarziej Fryderyk (kiedy piorun podle okrętu strzelił) lamentuje i już ojca i dom swój na wieczne nieobaczenie żegna. Jednakże nieborak, jako Pan Bóg szturmy uspokoił, za Marynarzem, który szedł do Roztoka na chrzciny do szwagra swego, z okrętu wysiadł i — towary swoje na brzeg wywindowawszy —
przysiągł, że więcej morzem żeglować nie ma.
93
Lecz u nas niemniej także też pracują,
Wszystkie z pilnością żagle rozwięzują
Patrzając na wiatr, który kiedy sporem
Po morzu bieżał w swoim pędzie torem,
Spokojne chwile z morza odbieżały
A przed wiatrem szły niestateczne wały
Z prędkim poskokiem, niosąc powiewanie
Z sobą na nasze ckliwe żeglowanie.
Jedziemy tedy zwyczajnie torując
Drogę a pilnie gościniec prostując.
Lub już noc zaszła i nie widać wiele,
Przecie Marynarz prostą drogę ściele
Swoim rozumem i swojemi znaki
Dobrze kieruje a złe mija ślaki.
Więc noc przez żadnych trwog-eśmy przebyli
I rano wiatry dobre nam służyły;
A o południu, gdy sporo bieżymy,
On Roztok znowu zdaleka ujrzymy,
Od któregośmy przedtym potrwożeni
Musieli błądzić, szturmem zapędzeni.
Jeden go palcem drugiemu skazuje,
A na nieszczęście przeszłe utyskuje
Boże! zachowaj tak okrutnej chwili!
Drudzy ku sobie westchnąwszy mówili.
A rozmawiając — na ono patrzamy
Miasto a bliżej k niemu przyjeżdżamy
I z Iotliwego prędkiej nawy biegu
Roztok mijamy blisko jadąc brzegu.
94
Wtym nam wiatr ustał, jakby go kto schował,
Albo jak ręką mocno zahamował.
A po południu nieba z obłokami
Z wichrem przypadszy nagle i z chmurami
Grzmoty nad światem wielkie rozpuściły,
A błyskawicą kilka kroć rzuciły
Tak, iż aż niebo szerokie zadrżało,
A powietrze się zamieszać musiało
Roznosząc chmury i burze ogniowe
I iskry sypiąc często pioronowe
Albo miotając gęste z grzmotem strzały,
Które z kilku miejsc razem wylatały,
Skąd się największe czyniło trząsanie
Ze dna srogich wód robiąc wylewanie,
Czyniąc po górach bezdenne zakręty,
Jakoby nasze chciały zjeść okręty.
Jeszcze do tego — prze Bóg! ach! dla Boga!
Druga straszniejsza uderzyła trwoga:
Skra jakoś na dno nieostrożnie wpadła
I przez komin się w okręcie zakradła;
Leżąc zdradliwie na odspodniej ścianie
Uczyniła w niej sobie panowanie
Szerząc się z ogniem i bodajby była
Prędko swój płomień na wierzch wyrzuciła,
Gdyby był nie dym, który się już kurzył,
Niebezpieczeństwa tego nam wynurzył.
Krzyknie Marynarz: „Dla Boga! ratujcie!
Towary co wskok, towary wyjmujcie!
Wody dawajcie, bo pewnie zginiemy,
Jeżeli temu wczas nie zabieżemy!"
To jako wyrzekł, wszyscy pracujemy
A rzeczy co wskok w strachu rumujemy.